Weronika Rosati stała się twórczynią sytuacji bezprecedensowej w polskim show-biznesie: jako pierwsza pozwała i wygrała proces o zniesławienie, jakiego miał się dopuścić na kartach swojej najnowszej książki „Nocnik” Andrzej Żuławski, jej dawny partner. Owszem, wygrała proces – ale czy to zwycięstwo nie zwróci się przeciwko niej?
Związek aktorki Weroniki Rosati z dużo od niej starszym, będącym aktualnie na artystycznej emeryturze reżyserem Andrzejem Żuławskim rozgrzewał tabloidy przez blisko cały 2007 rok, kiedy odkryto, że tę dwójkę „coś” łączy. Co rusz komentowano ich wspólne wyjścia, trzymający się pod ramię pojawiali się na różnych show-biznesowych eventach, wzbudzając zainteresowanie nie tylko dziennikarzy, ale i całej celebryckiej śmietanki towarzyskiej. Nikogo nie przekonywały wypowiedzi matki Weroniki, Teresy Rosati, która zaprzeczała informacjom o romansie, tłumacząc, że Żuławski to wieloletni przyjaciel rodziny, z którym córka po prostu dużo rozmawia o sztuce aktorskiej. Tabloidy bez końca analizują upodobanie pięknej Rosatówny do starszych mężczyzn (gdy spotykała się z 43-letnim Maksem Kolonko, miała zaledwie 21 lat, w oko wpadł jej także starszy o 8 lat Tede), podobnie też zamiłowanie samego Żuławskiego do młodszych kobiet (podczas pobytu we Francji kilka lat temu spotykał się z samą Sophie Marceau, młodszą od niego o 26 lat), przewidując, że już niedługo prawda wyjdzie i tak na jaw, a kochankom chcącym zachować incognito powinie się noga. Wreszcie całą sprawę przypieczętowały zdjęcia Weroniki namiętnie całującej się z Andrzejem w jednej z warszawskich galerii handlowych – bańka plotek pękła w tym momencie na całego, nie na długo jednak, bo już kilka tygodni po zarejestrowanym na zdjęciach spotkaniu kochanków media roztrząsają kolejny news, tym razem poświęcony zerwaniu znajomości przez Weronikę. Sprawa ucichła, jednak do czasu, a dokładnie do maja tego roku. Na rynku pojawiła się bowiem książka autorstwa Żuławskiego zatytułowana „Nocnik”, w której to pisarz opowiada o targanym namiętnościami i twórczą niemocą pewnym bohaterze. I porzuconym przez młodą, śliczną kobietę o imieniu Esterka, na której wiesza regularnie fikcyjne psy, obwiniając ją za całe zło świata w wydaniu kobiecym.
W tej młodej, „obsmarowanej” kochance głównego bohatera, której postać (podobnie jak fabuła) miała być czystą literacką fikcją, Rosati dopatrzyła się jednak cech swojej osoby, a także odbicia perypetii jej związku z Żuławskim. Reżyser zaprzeczył, ale aktorka nie chciała słuchać tłumaczeń, w które i tak nie miała zamiaru wierzyć – poszła do sądu z pozwem o zniesławienie przez dawnego, zgorzkniałego i mściwego przez zerwanie kochanka. Kilka dni temu sąd przyznał jej rację: powieść oczernia Rosati, której odwzorowaniem jest główna bohaterka i zakazał jej rozpowszechniania. O ile Weronika była zadowolona z wyroku, tak w mediach odezwały się głosy powątpiewania: bo czy nie jest to bezprecedensowy w III RP wyrok, który jak żywo przypomina PRL-owską cenzurę? O ile jednak jedni bronią Żuławskiego, tak drudzy, jak np. Magdalena Żakowska z „Gazety Wyborczej” stwierdzają, że
Oto pierwszy raz od 1989 roku polski sąd zakazał rozpowszechniania fikcji literackiej. Ale żeby mieć do czynienia z fikcją literacką, potrzebna jest literatura. „Nocnik” literaturą nie jest. Mówiąc otwarcie, to zbiór pretensjonalnych, pseudointelektualnych wypocin, które napisane zostały w jednym celu: by zranić.
Tymczasem „Nocnik” osiąga zawrotne ceny na aukcjach internetowych (nawet 300 zł), a ludzie zaczynają „gadać” o całej sprawie jak o historii sensacyjnej. Zrobiło się głośno wokół książki, która miała wzbudzać kontrowersje, ale czy aż takie? Rosati miała jako pierwsza odwagę walczyć o swoje dobre imię – pytanie tylko, czy ta walka zakończyła się wraz z wyrokiem sądu sprzed kilku dni. Bo aukcje trwają, chętnych do kupna nie brakuje, a zakazana książka pod blatem księgarni też się pewnie rozchodzi jak ciepłe bułeczki – a tego sąd nie jest w stanie skontrolować i zakazać. Podobnie jak tego, że ludzie "już gadają".
Fot.MWmedia