Robert Rozmus i Ewa Kwiatkowska

On miał opinię playboya, ona osoby niezależnej. Kochali się tak bardzo, że Robert się przestraszył i odszedł do innej kobiety...
/ 11.06.2007 14:44
polacy1.jpgOn miał opinię playboya, ona osoby niezależnej. Kochali się tak bardzo, że Robert się przestraszył i odszedł do innej kobiety. Rozstanie uświadomiło im, że nie mogą bez siebie żyć. 25 czerwca powiedzą sobie tak. Na zawsze.

Świat się kończy, Rozmus się żeni – pomyślałam, gdy dowiedziałam się, że bierzecie ślub.
Robert Rozmus: Większość moich kolegów ma już dorosłe dzieci. Mnie decyzja o małżeństwie zajęła trochę więcej czasu.
Ewa Kwiatkowska: To właśnie najbardziej cenię w Robercie. Nie rzuca słów na wiatr. Zanim się zdeklaruje, musi upłynąć sporo czasu, ale jak już coś powie, to nieodwracalnie.

– Długo jesteście razem?
R.R.: W tym roku obchodzimy siódmą rocznicę.

– Planujecie dużo dzieci?
E.K.: Nie mamy wyboru! Robert jest fanatykiem sportowym, więc sama rozumiesz: musi być golfista, tenisista, piłkarz… (śmiech)
R.R.: Trzech facetów? Dziewczyny przecież też grają w golfa. Tak naprawdę to ilość i płeć jest mi obojętna. Ważne, żeby były zdrowe.
E.K.: Robert uwielbia dzieci. Jestem pewna, że będzie fantastycznym tatą.

– Skąd to wiesz?
E.K.: Widzę, jaki cudny ma kontakt z maluchami. Zrobiliśmy kiedyś taki mały eksperyment, zaprosiliśmy do siebie dwoje moich ukochanych bratanków Zuzię i Wicusia. Nie poznałabyś Roberta. Jak się nimi zajmował, na basen zabierał, bajki opowiadał, po pleckach drapał na dobranoc. Zuzia jest zakochana w swoim wujku.

– Dziewczyny Cię lubią.
R.R.: Zabrzmi nieskromnie, ale zaryzykuję: wiem. (śmiech)

– Dorosłe też Cię podrywają?
E.K.: Pewnie też.

– Jakoś spokojnie do tego podchodzisz.
E.K.: Jesteśmy ze sobą siedem lat. Kochamy się. Nie mam podstaw, żeby się niepokoić.
R.R.: Mogłabyś powiedzieć, że jesteś choć trochę zazdrosna!
E.K.: No dobrze, kochanie, jestem BARDZO zazdrosna!


– A Ty nie jesteś?
R.R.: Jestem.
E.K.: To urocze, kiedy facet jest zazdrosny.

– Przywaliłbyś, gdyby było trzeba?
R.R.: Jasne. Jestem chłopak z Podkarpacia. Mam gorącą krew... (śmiech)

– A na imprezach zdarzało Ci się wdać w bójkę?
R.R.: Za młodu. Teraz bardzo rzadko chodzimy na imprezy, więc nie ma się czym martwić.
E.K.: Wolimy wstać rano i pobiegać, niż siedzieć w klubie do nocy, a rano leczyć ból głowy. Ponadto Robert kocha golfa, a jak wiesz, ten sport pochłania masę czasu.

– Ewa, a Ty grasz?
E.K.: Jeszcze nie, ale na pewno się nauczę. Przez ostatnie półtora roku pracowałam kilkanaście godzin dziennie, nie udało mi się znaleźć czasu na golfa.
R.R.: Jestem bardzo dumny z Ewy i jej wspólniczki Basi. Stworzyły od zera pierwsze orientalne SPA w Warszawie. Wymagało to nie lada odwagi i determinacji. Dziewczyny same zaprojektowały wnętrza, opracowały wszystkie papiery, biznesplany, zgody, wnioski kredytowe.

– Wnioski kredytowe? Podobno jesteś bardzo bogata. Sprezentowałaś przecież Robertowi audi za 250 tysięcy złotych.
R.R.: I za to właśnie kocham kolorową prasę!
E.K.: Przeczytałam też gdzieś, że mam firmę budowlaną, która przynosi mi ogromne dochody. (śmiech)
R.R.: I że mafia szczecińska Cię finansuje.


– To jak jest naprawdę?
E.K.: Naprawdę pochodzę z Łozienicy, małej urokliwej wioski pod Szczecinem. Niestety, moich rodziców nie było stać na to, żeby kupić mi mieszkanie i dać trochę drobnych na dobry początek. Do wszystkiego musiałam dojść sama. Już na pierwszym roku studiów założyłam w Szczecinie własną firmę public relations.

– Dzięki temu poznałaś Roberta?
E.K.: Zorganizowałam wielką imprezę z okazji piątych urodzin mojej firmy. Zaprosiłam „Tercet, czyli kwartet” jako gwiazdę wieczoru.
R.R.: Po prostu mnie wynajęła.
E.K.: Wynajęłam i zapłaciłam! (śmiech).
R.R.: Pamiętam, że gdy tam się zjawiliśmy, szukaliśmy organizatorki. Nie domyśliłem się, że jest nią ta drobna dziewczynka wyglądająca na 14 lat.

– I nie przypuszczałeś, że to właśnie ta kobieta przewróci Twoje życie do góry nogami?
R.R.: Ta dziewczynka, chciałaś powiedzieć. (śmiech) Nie przypuszczałem. Poprosiłem ją do tańca. Długo tańczyliśmy. Bardzo pięknie wyglądała. Ewuniu, masz jeszcze tę czerwoną sukienkę?
E.K.: Jasne, że mam. Włożę ją na naszą dziesiątą rocznicę (śmiech)

– Co pomyślałaś, jak pierwszy raz zobaczyłaś Roberta?
E.K.: Przypomniałam sobie, jak kilka lat wcześniej wzdychałam do niego przed telewizorem w Boże Narodzenie. Miał na sobie srebrny garnitur i śpiewał „Last Christmas” George’a Michaela. Razem z mamą i moją przyjaciółką Mirellą nie mogłyśmy oderwać od niego oczu. Był taki romantyczny... Bardzo nam się podobał.
R.R.: Zwłaszcza mamie. (śmiech)
E.K.: Wtedy na pewno mamie bardziej niż mnie.
R.R.: Proszę, proszę, a nie mówiłem? Mama jest raptem rok starsza ode mnie, może dlatego.
E.K.: Jak po raz pierwszy zobaczyłam Roberta, zupełnie go nie poznałam. W zwykłej koszulce, dżinsach i czapeczce z daszkiem wyglądał jak chłopiec, a nie dorosły facet.


– A Ty co pomyślałeś, kiedy pierwszy raz zobaczyłeś Ewę?
R.R. Zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Spodobała mi się, ale od razu pomyślałem o dzielącej nas odległości. Pamiętam, że przetańczyliśmy i przegadaliśmy całą noc. Wymieniliśmy telefony. To znaczy, ja uprosiłem Ewunię, żeby dała mi swój numer. No i zadzwoniłem.
E.K.: Codziennie dzwoniłeś. A ja się bałam. W Szczecinie dobrze mi się wiodło. Tam miałam rodzinę, firmę, przyjaciół. Nie chciałam niczego zmieniać. Moje pracownice żartowały: „No co ty? Podtrzymuj tę znajomość dla dobra firmy, może u Jagielskiego wystąpisz i będziemy miały więcej zleceń”.
R.R.: A więc to tak? Teraz się wydało! Pięknie!
E.K.: Robert próbował się ze mną umawiać, ale ja nie chciałam przypadkowego romansu i odwlekałam to spotkanie.
R.R.: Raz nawet specjalnie przyjechałem do Szczecina. Mieliśmy zjeść razem kolację. W ostatniej chwili dowiedziałem się, że Ewa nie może się ze mną spotkać. Podobno jej mama zachorowała.
E.K.: Stchórzyłam.
R.R.: Ale w końcu Jagielski przeważył. Dzięki, Wojtku! (śmiech)
E.K.: A potem się przeniosłam do Warszawy.

– Zostawiłaś wszystko, rodzinę, firmę i tak po prostu się przeniosłaś?
E.K.: Po kilku spotkaniach czułam, że Robert jest moją drugą połówką, że to właśnie ten jeden jedyny. Zawsze w życiu kieruję się uczuciem i intuicją. Nie zastanawiałam się. Spakowałam walizki i przyjechałam.
R.R.: Ewa najpierw pracowała u boku prezesa jednej z największych polskich firm.
E.K.: Marzyłam jednak o swojej firmie tu, w Warszawie. Nigdy nie pomyślałam, że będzie mnie stać na taki biznes jak SPA w centrum miasta. Na to potrzebne są gigantyczne fundusze. A ja ich przecież nie miałam. Czułam jednak, że Dotyk SPA to moje marzenie i że muszę je zrealizować, a pieniądze jakoś się znajdą. I znalazły się.
R.R.: Pamiętajmy, że mafia ją wspiera. (śmiech)

– Kiedy powiedziałeś Ewie pierwszy raz, że ją kochasz?
R.R.: Teraz mówię jej to codziennie.
E.K.: Z decyzją o powiedzeniu „kocham cię” było niemal tak trudno jak z tą „wyjdź za mnie”. Musieliśmy przeżyć rozstanie na niemal dwa lata, żeby dojrzeć do tego, że jesteśmy dla siebie stworzeni.


– Dlaczego się rozstaliście?
E.K.: Po dwóch latach bycia razem Robert doszedł do wniosku, że dotarliśmy już do kolejnego etapu, jakim jest rodzina, a on jeszcze nie czuł się do tego gotowy. Powiedział, że powinniśmy się rozstać. Ze szczegółami pamiętam tę rozmowę.
R.R.: Kobiety mają bardzo dobrą pamięć...
E.K.: Najpierw myślałam, że się wygłupia, że chce mi zrobić jakiś kawał. Okazało się, że nie. Spakowałam się, wynajęłam mieszkanie i w ciągu jednego dnia się wyprowadziłam. Po tygodniu już wiedziałam, że pojawiła się inna kobieta. Podświadomie jednak czułam, że prawdziwej miłości nikt nie jest w stanie zniszczyć. Wiedziałam, że ten epizod tylko umocni nasz związek.
R.R.: Rozstaliśmy się, ale Ewa nie przestała być mi bliska. Bałem się stałości, a z drugiej strony czułem, że to właśnie ONA!
E.K.: Wybrałeś wolność. Mimo to nie potrafiliśmy zerwać ze sobą kontaktu. Robert dzwonił do mnie niemal każdego dnia, spotykaliśmy się, rozmawialiśmy. Czułam, że mnie kocha. Byłam tego pewna. Bał się jednak deklaracji, a ja nie miałam siły tak żyć. Poprosiłam, żeby więcej nie dzwonił, nie przychodził. Uszanował moją decyzję. I zaczął się kolejny okres w moim życiu. Odżyłam...
R.R.: Kilka miesięcy później przypadkiem spotkałem Ewunię. Serce zabiło. Wiedziałem, że nie mogę tego tak zostawić.
E.K.: To rozstanie było nam potrzebne. Spróbowaliśmy związków z innymi partnerami i oboje przekonaliśmy się, że to nie to.
R.R.: Daliśmy sobie drugą szansę. I wszystko potoczyło się lawinowo.
E.K.: Wtedy powiedział mi, że mnie kocha.
R.R.: A później się zaręczyliśmy.

– Klękałeś przed Ewą, wręczając jej pierścionek?
R.R.: Szczegółów nie zdradzę.
E.K.: To było w moje urodziny. Robert wie, że przywiązuję dużą wagę do dat. Dostałam piękny pierścionek. Taki, o jakim marzyłam. Prosty, skromny.

– Sam wybierałeś?
R.R.: Oczywiście.
E.K.: Mój palec wydał mu się trochę większy. Pierścionek był o jakieś cztery rozmiary za duży. (śmiech)

– Dlaczego akurat teraz zdecydowaliście się na ślub? Moglibyście przecież tak sobie żyć na kocią łapę.
R.R.: Znamy się prawie siedem lat. To kawał czasu. Wiemy, że do końca życia chcemy być razem.


– Nie macie obaw, że po ślubie wszystko się zmieni?
R.R.: Dlaczego miałoby się coś zmienić? Nie wyobrażam już sobie życia bez Ewuni. Jestem wychowany w tradycyjnym, ciepłym domu i taki właśnie dom chcę stworzyć razem z moją kobietą.
E.K.: Robert w mediach miał wizerunek playboya, wiecznego singla. To jeszcze jeden dowód na to, że nie można wierzyć kolorowym pismom. (śmiech) W rzeczywistości jest rodzinnym, troskliwym i czułym facetem. Dla niego zawsze MY jesteśmy na pierwszym miejscu, a dla kobiety to właśnie jest najważniejsze.
R.R.: Ewa jest cierpliwa i ma niesamowite wyczucie. Doskonale wie, kiedy można ze mną pogadać, a kiedy lepiej zostawić mnie samemu sobie. Przy niej nie muszę nikogo udawać. Poza tym szanuje wszystkie moje pasje. Namiętnie gram w golfa i w tenisa. Ona to akceptuje.
E.K.: Akceptuje? Człowiek, który ma pasję, jest bardziej interesujący. A Robert jest na punkcie sportu totalnie zakręcony. Potrafi wstać o piątej rano, żeby przed próbami w teatrze pójść na pole. Poza tym z sukcesem zaraża mnie miłością do golfa. Na razie pełnię funkcję cadiego – ciągnę za nim wózek z kijami, ale wkrótce na pewno sama zacznę grać.
R.R.: Sport wypełnia nasz wolny czas. Nie tylko golf. Rower, rolki, pływanie.

– A co poza sportem?
E.K.: Zakupy! Robert uwielbia kupować ciuchy. Potrafimy godzinami siedzieć w naszych ulubionych sklepach. Jest świetnym stylistą. Moje przyjaciółki chętnie by go sklonowały. (śmiech)

– Robert, Ty chyba złapałeś Pana Boga za nogi. Masz cudowną kobietę u boku. Wyrozumiałą, kochającą...
R.R.: ...piękną. Każdego dnia się dziwię, że jest ze mną. (śmiech)

– Kto płaci za wesele?
E.K.: Razem, w końcu mamy wspólną kasę.

– Stroje już macie?
R.R.: Frak projektował mi Tomek Ossoliński. Jest bombowy!
E.K.: Sukienka będzie biała, prosta. Welon baaardzo długi.

– Wiesz, że nie możesz Ewy zobaczyć w tej sukience przed ślubem?
R.R.: Wiem. Nie będę jej oglądał ani dotykał!
E.K.: Dotykać możesz.
R.R.: Oj, będzie się działo!!!
E.K.: Muszę też mieć podwiązkę.
R.R.: Podwiązkę? Strasznie mnie to kręci. I podkolanówki!
E.K.: W podkolanówkach nie pójdę.

– Czuję, że będzie wesoło! To kiedy bierzecie ślub?
R.R.: 25 czerwca!

– Przecież to jest poniedziałek. Nie uważacie, że to trochę nietypowe?
E.K.: Z artystą nie bierze się ślubu w sobotę. (śmiech)
R.R.: W sobotę pracuję, w niedzielę też. A w poniedziałek się żenię!
E.K.: A potem kochanie to już tylko fartuszek, gotowanie, sprzątanie... Jak to w małżeństwie.
R.R.: Zapomniałaś o ciepłych kapciach!

Złóż życzenia młodej parze

Rozmawiała Katarzyna Zwolińska/ Viva!
Zdjęcia Aldona Karczmarczyk/Melon
Stylizacja Jola Czaja
Asystenci: Anna Hoa Grabowska I Piotr Czaja
Makijaż Basia Kozakiewicz/Dotyk Spa I Jaga Wopaleńska/Metaluna
Fryzury Kacper Rączkowski/D’vision
Scenografia Michał Zommer/Melon
Produkcja Sesji Elżbieta Czaja
Scenografia: GO DAN, ul. Dźwigowa 43 w Warszawie, tel. (022) 863 48 03
AGA FLOWERS TYM, Punkt artystycznego pakowania prezentów, C.H. Blue City, Al. Jerozolimskie 179 w Warszawie.
Za pomoc w realizacji sesji redakcja dziękuje Pani Varenie Jarczyńskiej i Restauracji St. Antonio przy ul. Senatorskiej 37 w Warszawie, tel. (022) 826 30 08