Elvis w wersji latino
Pod koniec lat 90. Ricky stał się prekursorem światowej mody na muzykę latynoską. Diabelnie przystojny, nienagannie ubrany, zmysłowo kręcący bioderkami w tańcu (to jego znak firmowy!), a do tego obdarzony znakomitym głosem i śpiewający łatwo wpadające w ucho piosenki w stylu „Livin’ La Vida Loca” artysta podbił Amerykę w ciągu… pięciu minut. Tyle bowiem trwał jego pamiętny występ w czasie rozdania nagród Grammy w 1998 roku. „Ameryka ma nowego króla!” – ogłosiła następnego dnia telewizja CNN i nie była to opinia na wyrost. W ciągu zaledwie trzech lat Martin wylansował tuzin hitów, zaśpiewał w duecie m.in. z Madonną i Christiną Aguilerą, sprzedał 60 milionów płyt i zarobił ćwierć miliarda dolarów. Kiedy zaś moda na południowe rytmy zaczęła się powoli wypalać, jako jeden z nielicznych śpiewających Latynosów potrafił znaleźć nowy pomysł na siebie i zachował status gwiazdy. Jego płyty nagrywane pod okiem topowych producentów i pomysłowo łączące pop z modnym w Stanach hip-hopem nadal trafiały do pierwszej dziesiątki list sprzedaży, a bilety na koncerty rozchodziły się w mgnieniu oka. Wtedy się obronił, a jak będzie teraz?
To tylko przyjaźń
Odkąd tylko Ricky stał się sławny, pytania o jego preferencje seksualne wracały niczym bumerang. Trudno się dziwić! Seksowny piosenkarz był wiecznym kawalerem, pytania o to, kiedy się ożeni, z reguły zbywał żartem, a do tego już na samym początku amerykańskiej przygody zaliczył dotkliwą wpadkę. W kilku wywiadach zasugerował bowiem, że łączy go ogniste uczucie z piękną modelką Adrianą Biegą. Brazylijka szybko jednak zaprzeczyła jego sugestiom, twierdząc, że owszem chętnie pofiglowałaby z Rickym, gdyby tylko... miała taką okazję. „Kilka razy zjedliśmy kolację, pokazaliśmy się na paru imprezach, ale nasza znajomość, niestety, nigdy nie przekroczyła granic przyjaźni”, wyznała z wyraźnym żalem modelka. Także i inne damy, które widywano u boku Ricky’ego, nie ukrywały, że jest dla nich jedynie dobrym kumplem.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
Cienie przeszłości?
Pod koniec 2007 roku, tuż po zakończeniu światowej trasy „Black & White Tour”, Martin ogłosił, że bierze kilkuletni urlop i znika z życia publicznego. Realizacja tego zamierzenia nie wyszła mu najlepiej. Po kilku miesiącach jego twarz znów pojawiła się na okładach gazet. Tym razem Ricky znalazł się tam ze swoimi... synami! Jak się okazało, piosenkarz nie założył jednak „normalnej” rodziny, a jedynie zdecydował się skorzystać z usług matki zastępczej. „Matteo, Valentino i ja będziemy szli przez życie jak trzej muszkieterowie”, twierdził w wywiadach, nie przejmując się kontrowersjami, jakie w purytańskiej i konserwatywnej Ameryce wywołał jego czyn. Wiadomość o tym, że Martin został ojcem, na nowo rozpaliła bowiem dawną dyskusję na temat jego preferencji seksualnych, a dziennikarze już otwarcie dywagowali o tym, czy samotny gej powinien mieć prawo korzystać z usług matek zastępczych. Potem jednak Ricky pojawił się na kilku imprezach w czułych uściskach z hiszpańską aktorką Esther Canadas i wrzawa ucichła. Do czasu.
Wiele osób zadaje sobie pytanie, czemu zawdzięczać niespodziewany „coming out” Martina. Sam piosenkarz napisał w oświadczeniu, że nie chce wychowywać swoich synów w świecie iluzji oraz że ma dość kłamstwa i życia w wiecznym strachu. Zaskakujące jest zwłaszcza to ostatnie zdanie. Czego obawiał się Ricky? Zdaniem plotkarskich pism – tego, że prawda o nim zostanie ujawniona przez kogoś innego. Od kilku miesięcy artysta miał być ponoć szantażowany przez ekskochanka, który groził, że opublikuje w Internecie film pokazujący ich miłosne igraszki, i żądał od piosenkarza sporej kwoty w zamian za milczenie. Swoim wyznaniem Ricky postanowił zawczasu go uprzedzić i tym samym uniknąć kompromitacji. Nie wiadomo, ile prawdy kryje się w tych sensacyjnych doniesieniach. Faktem jednak jest, że ujawnienie przez Martina jego preferencji na kilka tygodni przed premierą nowej płyty wydaje się szaleństwem. W końcu większość publiczności latynoskiego bożyszcza stanowiły dotąd kobiety. Czy będą go nadal kochać, wiedząc, że płeć piękna nie ma u niego żadnych szans...?
Alek Rogoziński / Party