Ricky Martin: Jak tam pogoda w Warszawie?
Iza Bartosz: Zimno.
Wiesz, że byłem u was w zeszłym roku? Było super. Wcześniej nasłuchałem się, że polska publiczność jest naprawdę niezwykła. Byłem ciekaw, czy tak jest naprawdę i było lepiej, niż się spodziewałem. Może w kwietniu znowu przyjadę z koncertami. Bardzo bym chciał. Ale właśnie, słuchałaś mojej nowej płyty?
– Tak.
I co?
– Dwa pierwsze utwory skojarzyły mi się troszeczkę z Simple Minds i może nawet z Peterem Gabrielem...
Naprawdę?! (Ricky klęka i składa ręce). Dzięki ci, dzięki. Właśnie o to mi chodziło. Dużo słuchałem takiej muzyki i to chciałem uzyskać.
– Zawsze tak bardzo przejmujesz się tym, co inni mówią o Twojej muzyce?
No pewnie! Sama to zrozumiesz, kiedy opowiem ci, jak ta płyta powstawała. Po ostatnim albumie obiecałem sobie, że nie będę się spieszył. Byłem zmęczony... „Jak ty żyjesz, stary, co ty ze sobą robisz?”, pytałem sam siebie. Nie mogłem wyzbyć się chęci bycia najlepszym, najsławniejszym, najprzystojniejszym. Efekt tego myślenia był taki, że zacząłem czuć się jak automat.
– I pojechałeś na długie wakacje.
Odpoczywałem i rozmyślałem. Potem zacząłem dużo podróżować. Pojechałem do Egiptu, Nepalu, Brazylii. Chłonąłem wszystko, co działo się wokół mnie, rozmawiałem z ludźmi i przede wszystkim słuchałem ich muzyki.
– Czego szukałeś?
Czułem, że staję się innym człowiekiem, że dawnego Ricky’ego Martina już nie ma i cieszyłem się z tego. A potem, już w Ameryce, odwiedzałem kluby, rozmawiałem z Dj-ami i pytałem, czego lubią słuchać, co najchętniej puszczają. Kiedy nagrałem jedną z pierwszych piosenek, zaniosłem im płytę do klubu. Nie wiedzieli, że to moje. Poprosiłem: „Puśćcie to, zobaczymy, czy się spodoba” i z radością zobaczyłem, że ludzie przestali zamawiać drinki. Zaczęli tańczyć.
– Dlaczego zatytułowałeś płytę „Life”?
Życie to słowo, które zawiera w sobie wszystko, co najważniejsze: promienie słońca zaglądające do mojej sypialni w Miami, spacery w parku, rozmowy z ludźmi. Zrozumiałem, że to, co najważniejsze, jest bardzo proste.
– Podróże natchnęły Cię do założenia Ricky Martin Foundation?
Tę organizację założyłem już wcześniej. Pewnego dnia, oglądając telewizję, usłyszałem, że na świecie żyje 200 milionów dzieci, które cierpią straszną biedę. Potrafisz wyobrazić sobie tak przerażającą liczbę?! Pomyślałem, że nie mogę nadal siedzieć bezczynnie i nic nie robić.
– Odwiedzasz ofiary tsunami, huraganu Katrina, fundujesz domy, szkoły.
I zawsze po takich spotkaniach jestem wściekły. Nie mogę zrozumieć, dlaczego los może być taki niesprawiedliwy.
– To prawda, że adoptowałeś trzy dziewczynki z Indii?
Tylko zaopiekowałem się nimi, bo adopcja w Indiach jest nielegalna. Pracownicy mojej fundacji znaleźli na ulicy trzy dziewczynki: siedmio-, dziewięcio- i jedenastoletnią. Staramy się je wychować. Dbamy o ich ubranie, jedzenie, edukację.
– Znajdujesz czas dla samego siebie?
Kiedyś postanowiłem, że każdego dnia znajdę co najmniej kilkadziesiąt minut, kiedy będę sam ze sobą. Wtedy ćwiczę jogę, medytuję, w samotności słucham muzyki, rozmyślam. Potrzebne jest mi to do życia, jak tlen.
– Wiadomo, że na scenie dajesz z siebie wszystko. Pracujesz już nad kondycją fizyczną?
Uprawiam brazylijską sztukę walki, capoeirę. To połączenie agresji i tanecznego rytmu. Dlatego tak bardzo to lubię.
– To prawda, że to Twoja mama nauczyła Cię słuchać muzyki?
Nie tylko słuchać, ale i czuć. Kiedy byłem dzieciakiem, uważałem, że liczy się tylko muzyka amerykańska. Mama kazała mi słuchać muzyki latynoskiej, rozsmakowywać się w niej. To ona także namówiła mnie, żebym nie rezygnował z występów na scenie. Kiedy jestem zmęczony, ona potrafi obudzić we mnie siłę.
– Gdzie teraz jest Twój dom?
Ciągle w Puerto Rico. Kiedy tam wracam, czuję się jak dziecko. Mam też piękny dom w Miami, położony na plaży. Często spaceruję brzegiem oceanu wraz z moimi pięcioma psami.
– Kiedyś grałeś na Broadwayu. Nie chciałbyś jeszcze wrócić do teatru?
Często o tym myślę. Szczerze mówiąc, noszę się z zamiarem napisania scenariusza do jakiegoś musicalu. Myślę, że miałbym ciekawe rzeczy do przekazania. Ale niczego nie planuję. Tylko marzę.
– O czym?
O łodzi podwodnej. To żart. A tak poważnie to marzę, żeby kiedyś powspinać się w Himalajach. To musi być niesamowite przeżycie.
– Myślałam, że raczej marzysz o rodzinie.
Przecież mam rodzinę.
– Nie masz żony i dzieci. Chyba że nie dotarły do mnie jakieś ważne informacje na Twój temat?
Nadal jestem singlem. I dobrze mi z tym. Myślę, że to się szybko nie zmieni.
– Nie denerwują Cię plotki na Twój temat? Na przykład te, że nie lubisz kobiet?
Sama mówisz, że to plotki! Poza tym jeszcze sześć miesięcy temu miałem dziewczynę. Byliśmy razem trzy lata. W końcu jednak zdecydowaliśmy o rozstaniu. Minione miesiące nie były dla mnie łatwe. Musiałem sobie wszystko poukładać. Ale teraz już jest dobrze. Dzwonimy do siebie, piszemy. Rozstaliśmy się w przyjaźni.
– Często myślisz o tym, co było?
Nie. Staram się nie rozpamiętywać niczego. Jeśli za bardzo żyjesz przeszłością, teraźniejszość traci smak. To, co za mną, jest już nieistotne. To, co przede mną, jeszcze nieznane. Najważniejsze jest to, co mam teraz. Wiem, że to brzmi bardzo prosto. Wcielenie tego w życie jest jednak bardzo trudne.
Rozmawiała Iza Bartosz8