Marek Bukowski powrócił z aktorskiego niebytu po 10 latach przebywania w nim. Teraz można go podziwiać w serialu "Przystań" TVP, w którym gra rolę Grzegorza, ratownika WOPR. O tym, jak bardzo grana przez niego postać jest mu bliska, co robił, gdy nie można go było zobaczyć na szklanym ekranie, jak spędza wolny czas i czy wziąłby udział w "Tańcu z Gwiazdami", gdyby pojawiła się taka propozycja, możecie przeczytać u nas.
Gdzie się Pan podziewał przez ostatnie 10 lat? Odpoczywał od czegoś? Nie dostawał propozycji od filmowców?
Pracę w zawodzie aktora rozpocząłem bardzo młodo. Dostałem wówczas wiele ciekawych ról i ważne nagrody. Kolejne propozycje nie do końca mnie satysfakcjonowały. Potrzebowałem oddechu, chciałem poznać kino z drugiej strony i sam produkować filmy. Dzięki przerwie nabrałem dystansu i świeżego spojrzenia na zawód aktora.
Czy dla aktora tak długa nieobecność w świadomości widzów to nie jest przypadkiem artystyczne samobójstwo?
Wyznaje się zasadę, że nieważne, ile się gra, ale jak. Dla mnie artystyczne samobójstwo to branie udziału w projektach, które robi się na siłę.
Nie uważa Pan, że to trochę późno, w wieku 40 lat, „reanimować” swoją karierę aktorską?
Powroty nigdy nie bywają proste i są czasem trudniejsze niż debiuty. Z drugiej strony czuję, że jestem teraz w świetnej formie. Zarówno z branży, jak i od widzów otrzymuje wiele sygnałów, jak bardzo się cieszą, mogąc mnie ponownie oglądać na ekranach.
Co Pana skłoniło do zabawy w produkcję filmową? To jest ostatnio dość popularne zajęcie aktorów, którzy albo porzucili zawód aktorski, albo nie mając innego źródła dochodu, bo reżyserzy jakoś przestali pukać do ich drzwi z propozycjami, zabrali się za robienie filmów?
Kino jest cudowną przygodą, która wciąga na całego. Jeśli już się złapie bakcyla, to chce się je poznać z obu stron. Tworzenie historii jest fantastycznym doznaniem. Zawsze chciałem to robić. Przygodę z filmem rozpocząłem jako aktor, ale czułem, że muszę stanąć za kamerą. Myślę, ze wiele osób z naszej branży odczuwa potrzebę rozwinięcia skrzydeł, bo kocha to, co robi.
Jak się to Panu podoba: patrzenie na film z drugiej strony kamery, instruowanie aktorów, dobrze się Pan w tym czuje?
Dzięki temu doświadczeniu doceniłem pracę aktorów. Uświadomiłem sobie, że to ciężkie zajęcie, które kosztuje sporo stresu. Moje osobiste doświadczenia jako aktora nigdy takie nie były. Wcielanie się w role przychodzi mi zazwyczaj z lekkością, bez obciążeń. Ale wiele osób ma inaczej. Zwłaszcza, gdy są to role wymagające choćby zmiany fizycznej, gdy na przykład trzeba przytyć 20 kilogramów, czy poddać się eksperymentom na własnej psychice. To wymaga często ogromnego wysiłku i poświęcenia.
Co Pan woli: teatr, serial czy film?
Bliskie mi są zarówno film, jak i serial. Dzięki nim możemy widzom proponować zupełnie nierealną rzeczywistość. Współcześnie seriale znaczą też zupełnie co innego niż klika lat temu. Wiele produkcji serialowych jak „Dr House” czy „Gotowe na wszystko” można porównywać z najlepszymi filmami długometrażowymi. Status serialu za granicą bardzo wzrósł – w Polsce niedługo będzie podobnie.
Jak to się stało, że pojawiła się propozycja zagrania w „Przystani”? Sam Pan się „dobijał” o rolę? Czy może telefon zadzwonił?
Propozycje otrzymałem od reżysera Przystani Filipa Zylbera, z którym już wcześniej pracowałem. Ponieważ nasze wspólne poprzednie doświadczenia – film „Pożegnanie z Marią” czy kilka teatrów telewizji – były bardzo dobre, podjąłem decyzję o udziale w tym projekcie. Uwielbiam spotykać się na planie z Filipem i mam wielką nadzieję, że to nie jest nasz ostatni wspólny projekt. To cudowny człowiek.
Co po „Przystani”? Jakaś kinowa produkcja, kolejny serial, może coś za granicą? W końcu Rafał Olbrychski grał już z Angeliną Jolie, Karolina Gruszka podbija filmowy rynek rosyjski... nie szuka Pan swojego miejsca w zagranicznych produkcjach?
Pracuję nad wieloma projektami pozaaktorskimi, jeden z nich jest związany z Berlinem. W planach jest duża międzynarodowa produkcja, ale trudno dziś powiedzieć, czy na pewno dojdzie do skutku. Niestety, projekty artystyczne, szczególnie te tak zwane niekomercyjne, mają to do siebie, że do realizacji dochodzi w 1 na 10 przypadków. Mam nadzieję, że ten będzie miał szczęście, bo to bardzo ciekawy pomysł.
Jak się Panu pracuje na planie serialu? Zawiązały się jakieś nowe aktorskie znajomości między panem a Sonią Bohosiewicz lub Pawłem Delągiem?
Jestem „starym wilkiem” i praca na planie nie jest dla mnie niczym nowym. A jeśli chodzi o aktorów: Sonię, Pawła i innych, a także całą ekipę, to było rewelacyjnie – świetni ludzie, wyjątkowa atmosfera.
Bliska jest pod jakimś względem grana przez Pana postać Grzegorza?
Tak. Grzegorz jest indywidualistą z zasadami. Potrafi być szefem, kiedy trzeba. Stawia na uczciwość i lojalność. Ma za sobą bagaż doświadczeń, ale jednocześnie patrzy w przyszłość bez lęku.
Pana nazwisko nie pojawia się w portalach plotkarskich, na okładkach tabloidów... dlaczego? Przecież teraz, dla aktora takiego jak Pan, który wraca do świata gwiazd, ważna jest dobra reklama, jakakolwiek i gdziekolwiek by nie była. Czemu Pan nie „sprzedaje siebie” na masową skalę tak, jak to robią Pańscy koledzy i koleżanki po fachu?
Mam świadomość, jak istotne dzisiaj jest dla twórcy dotarcie do odbiorców. Jednocześnie ważna jest dla mnie forma, w jakiej się to robi – nie akceptuję lansowania się za wszelką cenę.
Ma Pan jakiś aktorski autorytet? Dąży Pan, by osiągnąć mistrzostwo w swoim zawodzie na miarę na przykład Marka Kondrata?
Marek Kondrat, Boguslaw Linda, Janusz Gajos – to są ikony, marki w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dużo pracy i szczęśliwych zbiegów okoliczności jeszcze przede mną, żeby znaleźć się w tak zacnym gronie, ale mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda. Wszystkie te osoby ciężką pracą, pasją i wiarą w to, co robią, osiągnęły swoją zawodową pozycję i jestem przekonany, że jest to droga, którą powinien podążać każdy aktor, żeby być naprawdę dobry w tym, co robi.
Poza aktorstwem jest coś, do czego Pan ucieka, by się odprężyć po pracy?
Tenis. Na korcie się najbardziej relaksuję. Koncentracja na grze bardzo mnie odpręża i odrywa od spraw codziennych.
A przyjaciele? Życie towarzyskie? Ma Pan wśród znajomych tylko aktorów, czy może wręcz przeciwnie – tak, jak ucieka Pan od „gwiazdorzenia”, tak i w życiu prywatnym stara się Pan obracać wśród zwykłych ludzi spoza branży?
W dobieraniu przyjaciół kieruję się ku ludziom, którym mogę ufać i w towarzystwie których dobrze się czuję. Nie ma dla mnie znaczenia, jaki mają zawód. Przyjaciele nie są dla mnie przepustką do kariery. Raczej liczą się charakter i wartości, jakie wyznają.
Gdyby dostał Pan propozycję wzięcia udziału w „Tańcu z Gwiazdami” lub w „Jak Oni śpiewają”, podjąłby się Pan wyzwania?
Mój śpiew porównałbym do dźwięku, jaki powstaje przy pocieraniu styropianu o szkło. Tańczę tylko na siedząco. Więc chyba się nie nadaję.
Czego Pan sobie życzy na – tak naprawdę – nowej, bo znajdującej się w innej rzeczywistości, aktorskiej drodze życia?
Ról, które przyniosą widzom niezapomniane przeżycia, a mi satysfakcję z podejmowanych wyznań.
Rozmawiała: Magdalena Mania