Podróż życia Michała Żebrowskiego

Michał Żebrowski fot. STUDIO 69
Lada moment rozpocznie się olimpiada i oczy wszystkich zwrócone będą na Chiny. Michał Żebrowski wie o nich więcej niż zwykły turysta. Spędził tam kilka miesięcy. Aktor przygotowuje się właśnie do kolejnej wyprawy...
/ 14.08.2008 08:24
Michał Żebrowski fot. STUDIO 69
Popularny aktor filmowy i producent spektakli teatralnych cztery lata temu przyjechał do Chin na plan filmu Jacka Bromskiego „Kochankowie Roku Tygrysa”. Praca nieoczekiwanie zamieniła się w podróż życia. Michała Żebrowskiego (36) zafascynowali ludzie, wchodnia kultura i kuchnia. O swoich wrażeniach z tamtej wyprawy opowiada nam tuż przed rozpoczęciem letnich igrzysk olimpijskich. Oto Chiny widziane oczami Michała Żebrowskiego...

– Za kilka dni cały świat będzie kręcił się wokół olimpiady w Pekinie. W gazetach, telewizji – wszędzie będziemy mogli oglądać Chiny. Pan miał już okazję je poznać?
Michał Żebrowski:
Tak. Zdjęcia do filmu „Kochankowie Roku Tygrysa” były realizowane latem i zimą. Dwukrotnie przylatywałem do Pekinu. I wtedy odbyłem dwie podróże po Chinach. Zobaczyłem m.in. Mandżurię i kilkanaście niezwykłych miast oraz wsi.

– Jak podróżował pan po tym wielkim i, według niektórych, niebezpiecznym państwie?
Michał Żebrowski:
Moją podróż do Chin poprzedziła lektura książki Ireny Sławińskiej o Państwie Środka. „Chińszczyzna” była moim przewodnikiem po tym kraju. Dzięki niej zwiedziłem zakątki w ogóle nieodwiedzane przez turystów. Niektóre z tych miejsc, lasy czy rzeczne wyspy, były bardzo dzikie. Momentami miałem wrażenie, że nie dotarła tam jeszcze ludzka stopa. Pamiętam też chińskie targi staroci, o których istnieniu nie wiedzą cudzoziemcy, i ulice pełne handlujących ludzi. Wieczorami rozpoczynają się na nich kiermasze, na których sprzedaje się niemal wszystko – od książek, przez śrubki i ubrania, po jedzenie.

– Kupił pan coś ciekawego?
Michał Żebrowski:
Oczywiście! Przywiozłem do Polski obrazy malowane na jedwabiu: martwą naturę i abstrakcje oraz piękną porcelanę.
 
– Chiny to kraj kontrastów. Co pana najbardziej uderzyło?
Michał Żebrowski:
Podział na bardzo biednych i bardzo bogatych. W jednej z miejscowości poznałem lokalnego milionera, którego córka mieszka teraz w Polsce. Ten człowiek okazał się właścicielem... tamtejszego uniwersytetu. Oprócz tego posiadał fabrykę wody mineralnej, winiarnię oraz praktycznie całe miasteczko, w centrum którego postawił pięćdziesięciometrowy pomnik swojego ojca.


– Czy już wtedy, cztery lata przed olimpiadą, widać było przygotowania do tej największej na świecie sportowej imprezy?
Michał Żebrowski:
Zaskoczyło mnie, że kiedy przyleciałem do Chin zimą, nakręcić kolejną część zdjęć, to zobaczyłem zupełnie inny kraj niż ten, który zapamiętałem z pierwszej letniej podróży. Pekin przypominał największy na świecie plac budowy. Gdzie się nie odwróciłem, stały dźwigi. To tempo było naprawdę imponujące.

– Mówi się, że Chiny trzeba nie tylko zwiedzać, ale przede wszystkim smakować...
Michał Żebrowski:
Zdecydowanie tak! Z kuchnią chińską wiąże się nawet anegdota. W filmie gram wychudzonego zesłańca syberyjskiego. Trudno było mi jednak utrzymać taką sylwetkę, bo wciąż czegoś próbowałem, smakowałem i zamiast chudnąć, powoli przybierałem na wadze. Reżyser ciągle mnie upomniał.

– Zapamiętał pan jakiś wyjątkowy smak, potrawę?
Michał Żebrowski:
Chińczycy śmieją się, że oni
z tego, co lata, nie gotują tylko samolotów, a z tego, co porusza się po ziemi – samochodów. Do dzisiaj pamiętam smak jelenich penisów pieczonych w karmelu i zupę z jaskółczych gniazd. Były wyśmienite. Tamtejsza kuchnia kompletnie nie przypomina tej, którą nazywa się chińską w Europie.

– A jakie wrażenie zrobili na panu sami Chińczycy?
Michał Żebrowski:
Zaskoczyli mnie. Najbardziej utkwiła mi w pamięci historia rikszarza. Otóż, zaproponowałem mu, że zapłacę za przewiezienie mnie po mieście więcej, niż chciał. Właściciel rikszy zaproponował równowartość około 2 zł, ja chciałem zrobić mu przyjemność i zapłacić w przeliczeniu na złotówki 50 zł. Mężczyzna zaprotestował, mówiąc, że w takiej sytuacji nie weźmie ode mnie żadnych pieniędzy. Dodał, że jestem pierwszym białym, którego wiezie, i dlatego zrobi to za darmo!

– W kraju wciąż panuje komunistyczny reżim. Czy Chińczycy sprawiają wrażenie zastraszonych, przygaszonych?
Michał Żebrowski:
Nie, wręcz przeciwnie. Pewnego dnia, o świcie płynęliśmy statkiem na plan zdjęciowy. Na pokładzie była m.in. niepozorna dziewczyna, garderobiana, która nagle, nie wiedzieć czemu, zaczęła naprawdę pięknie śpiewać. Była to ostatnia osoba, po której bym się tego spodziewał! Jak pan widzi, Chińczyków stać na szczere i spontaniczne zachowania, które w naszej kulturze są niespotykane.

– Jak się z nimi pracuje?
Michał Żebrowski:
Chińczycy mają swoją życiową filozofię. Chodzi o to, by się dobrze najeść i nie denerwować. Dla nas, Polaków, praca na planie filmowych to nerwówka. Dla nich – wręcz przeciwnie. Nie stresują się.


– To musiało utrudniać trochę  współpracę?
Michał Żebrowski:
Chińczycy nie widzieli tu żadnego problemu! Podczas pierwszych dni zdjęciowych zamówiłem płetwy, które potrzebne mi były w scenach granych w wodzie. Zapewniono mnie, że będą sprowadzone z Szanghaju. Żeby nie robić dodatkowego kłopotu, poprosiłem o najprostszy model. Codziennie słyszałem, że sprawa jest już załatwiana. Po miesiącu zapytałem, co z płetwami. Chińczycy odparli, że niebawem na pewno będą... No i tak było przez kolejne tygodnie. Wreszcie, w dniu, w którym miałem kręcić sceny w wodzie, poprosiłem o potrzebne płetwy. Chińczycy odparli, że zaraz je przyniosą, a po kilku minutach przyszli i oznajmili ze stoickim spokojem, że... płetw nie ma. Po prostu. 

– Niektórzy twierdzą, że Chiny i Pekin to dwa zupełnie odmienne światy.
Michał Żebrowski:
To prawda. Stolica Chin upodabnia się do Szanghaju – zamienia się w miasto drapaczy chmur i biznesu, a teraz jeszcze sportu. Budynki wyrastają tam z ziemi błyskawicznie. Robotnicy, którzy je budują, przywożeni są z prowincji. Koczują w namiotach na placu budowy, bo pracują całą dobę, na cztery zmiany. Efekty rzeczywiście widać. Przez trzy tygodnie jeździliśmy jedną trasą na plan zdjęciowy i w tym czasie postawiono przy niej wielki budynek. Pojawił się przy drodze niemal z dnia na dzień. To było niesamowite. Wszyscy byliśmy tym zaskoczeni.

– Pomimo rosnącej potęgi Chin władze tego kraju nieustannie krytykowane są za łamanie praw człowieka. Im bliżej olimpiady, tym głośniej się o tym mówi. Również w Polsce.
Michał Żebrowski:
Ta cała sprawa mnie śmieszy. Krytyką Chin zajmują się ludzie, którzy kompletnie nie znają się na polityce. Poza tym my, Polacy, sami jesteśmy uwikłani w wiele dwuznacznych politycznie i etycznie sytuacji.

– Jakich?
Michał Żebrowski:
Choćby zaangażowanie militarne w Afganistanie. Niedawno widziałem telewizyjną reklamę Czerwonego Krzyża, który prosi o wsparcie dla rannych czy ginących tam cywilów... Pytam, po co zatem Polacy najpierw wysyłają żołnierzy, a później organizują pomoc dla ofiar?

– Nauczył się pan choć trochę chińskiego?
Michał Żebrowski:
Tylko kilku słów, bo to nie jest proste. To samo słowo znaczy zupełnie coś innego, gdy jest inaczej akcentowane czy wypowiedziane.

– Czy zamierza pan wrócić do Chin? Planuje kolejną podróż
w tamtym kierunku?
Michał Żebrowski:
Chciałbym, bo mam jeszcze  wiele do zobaczenia. Teraz jednak myślę o nowej wyprawie. Marzę o niej od dawna.

– Zdradzi pan szczegóły?
Michał Żebrowski:
To wyprawa na Spitsbergen, norweską wyspę na Morzu Arktycznym. Chcę poczuć ten ogrom zimnych, arktycznych oceanów.  

– Wcześniej Daleki Wschód, teraz Spitsbergen... Czy rzuca pan aktorstwo dla podróżowania?
Michał Żebrowski:
Ależ skąd! W Polsce czeka mnie za chwilę bardzo dużo pracy. Rozpocząłem od strony produkcyjnej przygotowanie spektaklu „Ucho van Gogha”. Premiera jesienią w warszawskim Teatrze Bajka. W rolach głównych wystąpią Jolanta Fraszyńska, Piotr Machalica i ja. W sierpniu rozpoczynam przerwane cztery lata temu zdjęcia do nowej kinowej wersji legendy o Janosiku. Film pt. „Prawdziwa historia Janosika i Uhocika” reżyseruje Agnieszka Holland. Do tego kończę studia z zarządzania w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego. Natomiast w 2009 roku planuję otwarcie własnego teatru z widownią dla 600 osób.                                 

Maciej Kędziak / Party

Redakcja poleca

REKLAMA