Piotr Polk: Jestem. Z jednej strony to dobrze, bo dotrzymuję sekretów, ale z drugiej, pewnych rzeczy, które ukrywam głęboko, za nic się ze mnie nie wyciągnie. Czasami zazdroszczę tym, którzy potrafią wyrzucić z siebie, co myślą i czują. Ja wszystko kumuluję, i porażki, i sukcesy.
– W końcu jest Pan Ślązak. Na Śląsku ludzie są twardzi.
Piotr Polk: To prawda. Mój ojciec był twardy. Moja mama jest bardzo silną osobą. Ja też musiałem taki być, zwłaszcza gdy zostaliśmy sami.
– Gdy ojciec umarł?
Piotr Polk: Tak. Odszedł, gdy byłem tuż przed maturą. Wtedy zaczęła się moja lekcja odporności. Musiałem stać się nagle głową rodziny. A wiadomo, jaka hierarchia jest na Śląsku. Mam wszczepione, że mężczyzna to główna osoba w domu, odpowiedzialna za innych. Przez całe życie byłem oklejony jak wahadłowiec materiałem, który nie ulega spaleniu. Dziś myślę, że skrywanie uczuć za „materiałem izolacyjnym” to moje przekleństwo.
– Więc nigdy Pan nie płacze?
Piotr Polk: Płaczę. To nieprawda, że chłopaki nie płaczą. Moja mama też płacze, mimo że ma taki mocny charakter. Płacze, gdy przyjeżdżam w odwiedziny, i płacze, gdy wyjeżdżam. Mówi, że najpierw ze szczęścia, a potem z nieszczęścia. Ja się jej nie dziwię, bo od czasu, kiedy moja siostra z rodziną wyjechała za granicę, mieszka sama. Mnie natomiast rozczula czasem kompletny kicz, jakaś scena w filmie, jakiś obraz. Nieraz wzrusza mnie czyjaś historia. Ale nigdy nie płakałem w sytuacjach osobistych. Tutaj zacinam się i milczę, chociaż czasem coś bardzo mnie dotyka.
– A trudnych sytuacji miał Pan trochę.
Piotr Polk: Miałem, ale tak jak pani zauważyła na początku naszej rozmowy, jestem skryty. Nigdy nie komentuje tego, co się dzieje, czy też działo w moim życiu. Byż może to błąd, bo często całe odium spada na mnie.
– Niechęć do tego, kto porzuca?
Piotr Polk: Nie chcę do tego wracać po raz kolejny. To miało miejsce 15 lat temu. Ale przyznam, że istnieje coś takiego jak solidarność płci. W moim zawodzie wiele zależy od osób organizujących castingi. To zwykle są kobiety. W każdym razie na siedem lat zostałem pozbawiony pracy. Przez sprawy osobiste byłem ostatnim aktorem na listach do obsady.
– To prawda, nagle przestał Pan grać.
Piotr Polk: Zaczął się jakiś marazm, ale chyba dzięki tej mojej śląskości, jak to pani nazywa, przezwyciężyłem wszystko. Potem powoluteńku zacząłem odbijać się, pracować.
– Nie miał Pan pracy, ale miał Pan miłość. Magdę Wołłejko.
Piotr Polk: Bardzo mnie wspierała. Oczywiście to był kolejny zarzut – odszedł od żony dla innej. Lepiej byłoby, gdyby cierpiał przez 12 lat, nie mógł sobie ułożyć życia, nienawidził kobiet i był sam. Wtedy okrzyknięto by mnie numerem jeden – kawaler roku i najlepsza partia w mieście. Potoczyło się jednak inaczej i bardzo dobrze, bo ja psychicznie bym sobie chyba nie poradził bez drugiej osoby. Lubię się odciąć, zamknąć, wyjechać, pobyć w samotności, lecz powrót do życia, do Magdy jest czymś najpiękniejszym.
– Zamyka się Pan przed światem, robiąc meble? To ucieczka?
Piotr Polk: Meble to taka moja forteca, do której nikt nie ma dostępu. Nie wiem, czy to ucieczka, ale robienie ich daje mi dużo przyjemności. Myślę, że Magda stworzyła mi takie warunki, żebym mógł robić coś, co uwielbiam. Z nią nie ma trudnych wieczorów, trudnych rozmów, koszmarów, jest natomiast poczucie spokoju i bezpieczeństwa. I dzięki temu bezstresowo mogę oddawać się mojemu hobby.
– Ciekawe, kto się jeszcze w Panu objawi poza stolarzem? Może pilot? To teraz takie modne.
Piotr Polk: Mam skończony kurs pilotażu na symulatorze, ale póki co na tym koniec. Nie kupię sobie samolotu.
– To może poprowadzi Pan schronisko dla zwierząt? Wyczuwam, że jest w Panu duża troska o słabszych, wymagających opieki.
Piotr Polk: Schronisko to nie, ale dobrze mnie pani wyczuwa. Gdy mieszkałem we Francji, zaraz po studiach, mówiono o mnie dyrektor domu starców. Mam ogromną cierpliwość do ludzi starszych. To we Francji zawarłem znajomość, która zaważyła na całym moim życiu. Moja agentka skontaktowała mnie z Francuzką, która chciała nauczyć mnie języka. Miała 94 lata i traktowała te lekcje jako terapię przeciw samotności. To ona za nie płaciła, a nie ja. Była całkiem sama – ani dzieci, ani rodziny. Miała niemiłosiernie trudny charakter, więc i przyjaciół przy niej nie było. A zresztą jak się liczy ponad 90 lat, to nie ma już znajomych – poumierali. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Do tego stopnia, że zaczęła darzyć mnie dziwnym uczuciem.
– Zakochała się w Panu?
Piotr Polk: To nie była taka miłość jak kobiety do mężczyzny, chociaż… Czasami dziwnie na mnie patrzyła. I zaczęła być zazdrosna o tych, którzy mieli ze mną kontakt. W ogóle nie przyjmowała do wiadomości, że jestem żonaty – byliśmy we Francji z Hanką, moją pierwszą żoną. Była bardzo bogata, mieszkała w ekskluzywnej dzielnicy, zatrudniała służbę. Wszystkich powyrzucała, bo widziała, że ja więcej czasu spędzam w kuchni niż z nią. A mnie po prostu łatwiej było rozmawiać ze służbą niż z madame Kos, która mówiła literacką francuszczyzną. Kiedy nie było już nikogo, rzuciła mi się na szyję, wołając, że zostaliśmy wreszcie sami i ona nie chce nikogo widzieć poza mną.
– Przecież to historia jak z powieści.
Piotr Polk: Ale wydarzyła się naprawdę, chociaż trudno w nią uwierzyć. Nie mogłem jej wytłumaczyć, że postępuje irracjonalnie.
– Kobieta zawsze jest kobietą, niezależnie od wieku.
Piotr Polk: Wiem. Ale mam nadzieję, że ona raczej traktowała mnie jak wnuka i opiekuna. Gdy służba odeszła, nauczyłem się dla niej gotować, robiłem zakupy, kupowałem jej nawet szminki. Przynosiłem wino. Miałem poczucie, że być może to ostatnie dni jej życia i że dzięki mnie będzie u jego schyłku szczęśliwsza. Nagle otworzyłem przed nią świat, który odszedł dla niej dawno temu. Byliśmy na siebie skazani. To właśnie tam, w jej paryskiej rezydencji, zacząłem restaurować stare meble, co mi się teraz przydaje.
– Pan też był nią zafascynowany?
Piotr Polk: Raczej czułem się za nią odpowiedzialny. Potrafiła o drugiej w nocy zadzwonić do mnie, że się źle czuje i ja gnałem co sił spod Paryża do jej domu, by zastać ją na szezlongu w całkiem dobrym zdrowiu. Mówiła: „Dobrze, że cię widzę, bo bałam się, że coś ci się stało”. Potem musiałem pojechać z teatrem do Australii. Na czas mojej nieobecności zatrudniłem dwie Polki do opieki. Lecz ona ich nie wpuściła.
– Nie chciała, by ktoś zajął Pana miejsce?
Piotr Polk: Możliwe, że tak było. Wolała mieszkać całkiem sama. Na krótko przed moim powrotem z Australii upadła. Po kilku dniach na pomoc przyjechała straż pożarna. Pogotowie zabrało ją do szpitala, z odwodnieniem. Natychmiast po powrocie odwiedziłem ją tam, podając się za kogoś z rodziny. Lekarz powiedział: „Kiepsko z nią, ale być może madame Kos właśnie na pana czeka”. W jej oczach zobaczyłem wtedy czającą się śmierć. Obiecałem, że nazajutrz po nią przyjadę, zabiorę do domu. Ale na drugi dzień już nie żyła. Miałem wrażenie, że czekała ze śmiercią na mnie.
– Umarła więc z miłości?
Piotr Polk: Może z tęsknoty? Wyszedłem z jej pokoju szpitalnego, w którym już robiono porządki, zwijano pościel, pakowano jej rzeczy, i rozpłakałem się jak bóbr. Bałem się, że umarła przeze mnie, bo mnie tyle czasu nie było. Często o niej myślę i o jej bezbronności. Mnie w ogóle można ująć właśnie bezbronnością.
– Ale wybiera Pan mocne partnerki?
Piotr Polk: To nie jest tak. Człowiek ma połowę siebie silną, a połowę słabą. Kobieta jest na tyle silna, na ile jej na to pozwolić. Ja lubię, gdy Magda bywa słaba, lubię się nią opiekować, zdjąć z niej różne ciężary. Mnie nie interesują kobiety, które wbijają gwoździe, są traktorzystkami i przodownicami pracy.
– Jaki jest więc podział obowiązków w Pana domu?
Piotr Polk: Zajmuję się wszystkim, czym powinien zajmować się mężczyzna. Magda mawia, że przy mnie utraciła samodzielność, którą miała wcześniej. Żartuje, że niebawem nawet zapomni, jak się prowadzi samochód. Lecz nie będzie tak źle. Poruszamy się nie tylko we wspólnych obszarach, każde z nas ma swoje sprawy. I swój samochód.
– Chyba się dopasowaliście?
Piotr Polk: Trafiliśmy na siebie w odpowiednim czasie i on trwa. Oboje żyliśmy wtedy w pustce. Magda po śmierci swojego partnera. Ja w związku, który nie spełniał oczekiwań. Mieliśmy szczęście, że się znaleźliśmy. Nie mieliśmy żadnych atutów oprócz siebie. Nawet nie mogliśmy powiedzieć sobie: przy nim, przy niej moja przyszłość będzie spokojna, bo nie mogliśmy nic planować, a i sytuacja materialna wtedy była niewesoła. Ja zresztą do spraw materialnych nie przywiązuję szczególnej wagi. Dla mnie najważniejsze jest, by budząc się rano, nie mieć poczucia zagrożenia. My go nie mamy.
– Śpiewa Pan czasem Magdzie do ucha?
Piotr Polk: Ostatnio nawet bardzo głośno, ale to dlatego, że przygotowywałem się do płyty.
– Podobało jej się?
Piotr Polk: Tak, ale ona nie jest dla mnie zbyt krytycznym recenzentem.
– Tak się Pan rozochocił w „Jak oni śpiewają”, że aż powstała płyta?
Piotr Polk: Nie sądziłem, że ją nagram, bo w tym programie panuje zasada – kto przegrywa, nie nagrywa. Byłem jednak wyjątkiem, bo propozycję płyty dostałem jeszcze na długo przed finałem. Wtedy jednak nie wziąłem jej na poważnie.
– Ale byli uparci?
Piotr Polk: Byli i w końcu postawili na swoim. Otarłem się więc o show-biznes, była to dla mnie nowa przygoda. Ale i straszna praca. Pół roku wyjęte z życiorysu.
– Żałuje Pan?
Piotr Polk: Nie, ponieważ postanowiłem zaśpiewać piosenki, które znam i lubię. Które wszyscy chyba znają i większość lubi. Przydała mi się też znajomość angielskiego, który wyjąłem z kuferka – śpiewam tu wyłącznie po angielsku. Nigdy nie wiadomo, co kiedy się przyda. Tytuł płyty „Polk in Love”.
– Śpiewając, otworzył Pan duszę?
Piotr Polk: Duszę to ja otwieram w moim zawodzie. Przynajmniej się staram. A muzyka? Dostarcza mi wzruszeń, jednak gdybym chciał się w niej obnażyć, musiałbym śpiewać o sobie – swoim dzieciństwie, dorastaniu, miłości A ja nagrałem 10 standardów z pogranicza swingu, z bigbandową orkiestrą. Piosenki są liryczne, nostalgiczne. Ja prywatnie aż tak liryczny i nostalgiczny nie jestem.
– Nie jest Pan romantykiem?
Piotr Polk: Wydaje mi się to takie niemęskie. To kobiety chcą widzieć w facetach romantyków.
– A nie gangsterów?
Piotr Polk: Gangsterem to ja nigdy nie będę. Natomiast romantyzm u mężczyzny jest gdzieś tam schowany. Tkwi w męskiej naturze, ale mamy zakodowane, że trzeba go ukrywać.
– Komu zadedykował Pan płytę – Magdzie czy mamie?
Piotr Polk: Chętnie zadedykowałbym jednej i drugiej. A ponieważ nie mogę żadnej z nich pominąć, niech ta płyta będzie dedykowana wszystkim, którzy będą jej słuchać. I którym się spodoba.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
stylizacja Bartek Michalec/Metaluna
Charakteryzacja Agnieszka Schubert/Metaluna
Produkcja sesji Ewa Kwiatkowska