Choć 55-letni artysta przyznaje, że największe uznanie przyniosły mu dramaty („Wszystko o mojej matce”, „Porozmawiaj z nią”, „Złe wychowanie”), to chciałby jednak powrócić do tej radości tworzenia, z jaką pracował na początku kariery.
Zdaniem niektórych szczęśliwy reżyser to martwy reżyser – chlastając bezlitośnie nowy film Almodóvara, krytyk wpływowego brytyjskiego „Culture” nie ma wątpliwości: „najbardziej niegrzeczny chłopak hiszpańskiego kina zmienił się w maminsynka”. Czy rzeczywiście jeden z największych prowokatorów kina stracił pazur?
Zarzut „maminsynkostwa” jest poniekąd słuszny, bowiem „Volver” jest hołdem złożonym nieżyjącej już matce reżysera Francisce Caballero. Zdjęcia do filmu, którego tytuł oznacza zresztą „wrócić”, kręcone były w rodzinnym miasteczku Almodóvara Calzada de Calatrava położonym w pustynnej La Manchy, a nad bohaterkami opowieści unosi się duch ich zmarłej matki. – Kiedy wracam do La Manchy, to jakbym powracał do matczynej piersi – opowiada „Przekrojowi” reżyser. – To film o moich korzeniach i za każdym razem, kiedy się do nich odwołuję, myślę o mojej matce. Ona do końca swoich dni posługiwała się tamtejszym dialektem, całą sobą reprezentowała witalność i dobroć ludzi, którzy zamieszkują miasteczka takie jak to, w którym rozgrywa się akcja opowieści.
Ten sentymentalny ton może zaskakiwać, w końcu do tej pory Pedro Almodóvar wypowiadał się o rodzinnym miasteczku z dużo mniejszym entuzjazmem. Uosabiało ono bowiem wszystko, od czego w młodości uciekał: patriarchalną kulturę, bardzo żywy w tej części Hiszpanii kult machismo, surowość katolickiego wychowania, reżim frankistowskiej polityki. – Jedyną dobrą rzeczą w dorastaniu na prowincji jest to, że bardzo szybko dowiadujesz się, czego nie lubisz – mówił jeszcze kilka lat temu. I dodawał: – Mieszkanie tu przez resztę życia byłoby dla mnie jak śmierć.
Jedno z najsilniejszych wspomnień z tego okresu, którym podzielił się z angielską dziennikarką, ma zresztą związek nie z matką, ale z ojcem i jego powrotem do domu po długim dniu pracy: Antonio Almodóvar zasiadł wygodnie w fotelu, „jak bóg”, a kobiety skakały wokół niego „jak służące”. – To było wyobrażenie nieograniczonej władzy – opowiadał reżyser. Innym razem przywołał obraz matki myjącej ojcu stopy. Ich stosunki nigdy nie były dobre. – Ojciec miał sprecyzowane wyobrażenia dotyczące męskości i nie dostrzegał we mnie żadnych ich śladów.
Na potrzeby „Volver” wybrał jednak inną – pozytywną i promienną – wersję wspomnień z dzieciństwa. Być może tak właśnie promienną, bo całkowicie pozbawioną mężczyzn, którzy – jak to u Pedra Almodóvara – kojarzą się tylko z przemocą, ideologią i władzą, choć w gruncie rzeczy są istotami nędznymi i słabymi. Reżyser wielokrotnie podkreślał, że został wychowany przez kobiety, nie jest tajemnicą jego silny związek z matką, a jasne wspomnienia z Calzada de Calatrava dotyczą właśnie przebywania z kobietami, istotami witalnymi, silnymi, które w męskim świecie nauczyły się doskonale kluczyć, kłamać, ukrywać rozmaite zdarzenia, by udając głupsze, niż są, tak naprawdę dźwigać na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za rodzinę („Mężczyzna jest głową rodziny, a kobieta jej szyją” – takie przekonanie do dziś zresztą pokutuje w Polsce, w której ideologia machismo jest żywotna niczym w La Manchy 40 lat temu). Zdaniem Almodóvara to właśnie dlatego rację miał Lorca, pisząc kiedyś, że Hiszpania zawsze była krajem wspaniałych aktorek. I, dodajmy, również scenarzystek. – Matka zabierała mnie nad rzekę, gdzie kobiety przy praniu opowiadały sobie historie – wspomina reżyser. – To tam uczyłem się podstaw dramatu. Właśnie stamtąd, znad rzeki, pochodzą bohaterki moich filmów.
Dziś, kiedy przybywa do miasteczka w aureoli sławy (a robi to bardzo rzadko), kobiety obdarowują Almodóvara swoimi wypiekami, dokładnie takimi samymi, jakimi zajadał się w dzieciństwie. – Czas się tu zatrzymał. To dlatego Pedro musiał odejść – podsumowuje jego brat i zarazem producent filmów Augustin. I jest to w gruncie rzeczy bardzo celna obserwacja, choć na pozór nosi znamiona banału. Przez większość swojego życia Pedro Almodóvar tworzył bowiem pełne pasji, wywrotowe filmy w totalnej kontrze do wartości, w jakich dorastał. Ale dziś powraca do Calzada de Calatrava właśnie dlatego, że „czas się tu zatrzymał”.
Jaki jest klucz do zrozumienia nieoczekiwanego zwrotu, którego dokonał Pedro Almodóvar, tworząc nostalgiczną, liryczną opowieść o świecie dzieciństwa? – Kiedy pracowałem nad komediami z lat 80., moje życie było zupełnie inne od tego, jakie dzisiaj prowadzę – tłumaczy w rozmowie z „Przekrojem” Almodóvar. – Było jedną wielką zabawą!
Faktycznie, w tym czasie Madryt – do którego uciekł, mając 17 lat (na co oczywiście nie godził się ojciec, który akurat załatwił mu pracę w banku) – był centrum kulturowej rewolucji. Zrodzony po śmierci dyktatora generała Franco ruch zwany movidą przyniósł rozkwit wolności artystycznej i swobody obyczajowej. Almodóvar, który już w połowie lat 80. stał się symbolem i guru hiszpańskiego kina, w swoich filmach odreagowywał oparty na katolickiej moralności skrajny konserwatyzm czasów frankistowskich i represje, których doznał jako homoseksualista. Wprowadził na ekran transwestytów i gejów, prowokował filmami o zakonnicach narkomankach, kpił z machismo, z pasją demontował wzorce patriarchalnej kultury.
– Żyłem otoczony ludźmi, co noc spotykałem się z przyjaciółmi – mówi. – Hiszpania w tym czasie rozkwitała, przeżywała demokratyczne odrodzenie i byłem niczym innym jak produktem tych czasów. Byłem młody i w pełni korzystałem z wolności. Byłem młody i czas dla mnie nie istniał. Teraz coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że upływa tak szybko. Uświadamiam to sobie dużo wyraźniej, bo przeżyłem prawdopodobnie więcej niż połowę życia. To temat, który ostatnio coraz częściej zaprząta mi myśli.
Pedro Almodóvar ma już za sobą czasy buntu i rewolty. I nawet jeśli czuje się tym nieco sfrustrowany (a tak zapewne jest), stał się czołowym hiszpańskim towarem eksportowym, autorytetem, a może nawet znienawidzonym „ojcem” wszystkich, którzy marzą o reżyserowaniu. Wywodzący się z undergroundu prowokator został zaakceptowany i wchłonięty przez popkulturę. Gdy swoimi filmami odrobił już lekcję buntu, gdy wyładował swój gniew i rozprawił się ze wszystkim, co przez lata tłamsiło go jako artystę i człowieka, mógł nabrać dystansu i wrócić do źródła swojej twórczości, czyli do dzieciństwa, o którym mówi, że do tej pory trzymał je w zamknięciu.
Pierwszą rozprawą z dzieciństwem było oczywiście „Złe wychowanie” przywołujące koszmarne doświadczenia z katolickiej szkoły, w której mali chłopcy nie tylko byli straszeni opowieściami o winie i grzechu, ale również molestowani przez nauczycieli w sutannach. Zdaniem Almodóvara problem dotyczył nawet 80 procent chłopców, choć – jak zaznacza – nie jego samego. Jak na ironistę przystało, nawet tamte straszne doświadczenia potrafi dziś opowiedzieć w formie anegdoty, jak ta o pewnym księdzu i jego „przyjacielu” – chłopcu imieniem Vincent. Mały Pedro nienawidził ćwiczeń fizycznych, na które w szkole salezjanów kładziono duży nacisk („Moim ulubionym sportem zawsze było gadanie” – śmieje się), więc kiedyś na szkolnym korytarzu zaczepił go ów ksiądz spacerujący z nieszczęsnym Vincentem. – Almodóvar, czemu nie uprawiasz żadnego sportu? – zapytał duchowny. – A jakiż to sport uprawia Vincent? – odparował Pedro, za co otrzymał siarczysty policzek.
„Volver” jest rewersem „Złego wychowania”. Oba te filmy opisują świat dziecięcych emocji, lecz w sposób skrajny – jeden przez świat kobiet, drugi mężczyzn; jeden przez komedię, drugi przez dramat; jeden przez świat ludowej magii, drugi ideologii, jeden przez doznanie wspólnoty, drugi samotności... Ciekawe swoją drogą, czemu Almodóvar nie jest w stanie w swoim kinie tych dwóch światów, dwóch wspomnień zintegrować?
O ile jednak „Złe wychowanie” było filmem rozliczeniowym, o tyle „Volver” jest powrotem do tego, co Almodóvar dawno temu odrzucił, a co dziś, gdy zbliża się do sześćdziesiątki, wydaje mu się cenne.
Pedro Almodóvar powiedział niedawno, że jako osoba niewierząca pozbawiony jest wsparcia w konfrontacji ze śmiercią i chyba ów jasny na pozór, podszyty jednak egzystencjalnym niepokojem „Volver” jest wyrazem tęsknoty za takim wsparciem, jakie bohaterki filmu odnajdują choćby w kobiecej wspólnocie czy obcowaniu z duchami. – Mimo że jestem ateistą, wierzę, że niektórym osobom ukazują się duchy – tłumaczy „Przekrojowi” Almodóvar. – W moich stronach to się zdarzało, wyrosłem na takich historiach. Dla mieszkańców La Manchy śmierć to element codziennego życia, to coś naturalnego, pozbawionego tragedii, z czym łatwo się godzą. Dedykuję mój film kobietom, ale również śmierci oraz zwyczajom, które jej towarzyszą w La Manchy, tradycji i dobrym duchom, dzięki którym łatwiej stawić jej czoła.
Pytany o przyszłość odpowiada, że „chciałby ponownie nauczyć się cieszyć każdą chwilą”. I dodaje: – Pragnąłbym też odnaleźć w sobie siłę, która pozwoliłaby mi zaakceptować śmierć.
Te odważne słowa sprawiają, że „Volver” nie wydaje się już taką pozbawioną znaczenia komedyjką dla mieszczańskiej widowni, ułożoną z tych samych co zwykle kolorowych klocków, którą można skwitować słowami przywołanego już krytyka „Culture”, że oto Almodóvar „wrócił do kobiet, ale nie do formy”. Z tym akurat stwierdzeniem należy polemizować. Bo to, co w świetle innych almodóvarowskich filmów może i zalatuje konserwą i mieszczaństwem, w takiej na przykład Polsce wciąż jest nie tylko odkrywcze, ale nawet nosi znamiona obyczajowej prowokacji. Bo w kwestiach obyczajowych może nie jesteśmy już „sto lat za Murzynami”, ale za Hiszpanami na pewno.
Małgorzata Sadowska, Magdalena Szymków/ Przekrój