Krystyna Pytlakowska: – Kiedy dotarło do Ciebie, że jesteś córką legendy?
Patrycja Volny: Do mnie to do dziś nie dociera. Jestem córką Jacka, a nie legendy. Człowieka, którego nigdy tak naprawdę do końca nie poznałam.
– Ludzie jednak na pewno Ci przypominają, kim był?
Wiem, że stał się legendarny, że dla nich był kimś innym niż dla mnie. Dla mnie był po prostu ojcem, który ma w swoim życiu wiele tajemnic i te tajemnice we mnie też tkwią. Bo niby dlaczego kocham muzykę, sztukę? Dlaczego piszę tak, a nie inaczej? Dlaczego zachowuję się w ten, a nie inny sposób?
– Masz w sobie jego geny.
Tak i odczuwam to. Mam jego głód do poznawania sekretów świata.
– W wywiadzie telewizyjnym powiedziałaś, że o ojcu wiesz niewiele. Jak można mało wiedzieć o rodzicach?
Ale to prawda, ponieważ ja ojca znałam tylko od jednej strony. Tak, jak to opisaliśmy w książce „Życie do góry nogami” (autorstwa Jacka Kaczmarskiego i Patrycji Volny), on albo spał, albo krzyczał, że chce spać. Pamiętam go jako człowieka sfrustrowanego, nieszczęśliwego. Myślę, że nie umiał się odnaleźć w Australii, dlatego uciekał w pisanie, tęsknił za śpiewaniem, za koncertami. Nie interesował się prostymi sprawami bytowymi. Czasem jeździliśmy do zoo czy na plażę, do muzeum lub kina, ale ja interesowałam go tylko pod kątem mojego wykształcenia i rozbudzania moich zainteresowań. Mama pragnęła takiego zwykłego życia. A z ojcem życie nie mogło być zwykłe. Dla niego jego twórczość zawsze była na pierwszym miejscu.
– Słuchałaś jego piosenek, muzyki?
Nie, bo mamie sprawiała ona przykrość, przypominała, jaki ojciec był spięty podczas koncertów. Chciała chronić mnie przed tą muzyką. A może i przed tymi napięciami.
– Dlaczego więc się z nim związała?
Poznali się w latach 80. w Monachium, gdy oboje pracowali w Radiu Wolna Europa. Połączyła ich pewnie wspólnota losów. Przedtem ojciec był już raz żonaty – mam starszego o cztery lata brata Kosmę. Ja urodziłam się w Monachium. Do Polski wróciliśmy, gdy miałam sześć lat. Zaczęłam tu nawet chodzić do szkoły, ale po pół roku ojciec dostał wizę i wyjechaliśmy do Australii. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jakie to dla niego musiało być trudne. Później latał do Polski i z powrotem do nas. Rodzice pobrali się, jak miałam pięć lat.
– Co pamiętasz z dzieciństwa?
Że ojca ciągle nie było. Że zawsze gdzieś leciał na koncert. Natomiast mama była zawsze. Kochana mama.
– Kochałaś go?
Bardzo, ale o tym wiem dopiero dzisiaj. Wtedy albo nie pozwalałam sobie go kochać, albo nie wiedziałam, jak. Czasami myślałam, że go nienawidzę. Chyba nie powinnam o tym mówić...
– Bo czułaś się odrzucona? Dziecko musi mieć poczucie, że jest najważniejsze na świecie.
Mnie tego poczucia bardzo brakowało, chociaż jestem wdzięczna ojcu za to, że wzbudzał we mnie potrzebę malowania, śpiewania, pisania. Ale nie miałam poczucia bezpieczeństwa. Że zawsze mogę do niego przyjść, kiedy się czegoś boję. Ojciec walczył z własnymi demonami. Na moje już nie było miejsca. Ojciec łatwo się denerwował. Był niecierpliwy. Miewał napady złości. Zaczęłam wczytywać się w jego poezje, gdy miałam już kilkanaście lat, żeby go lepiej zrozumieć, poznać. Chociaż nie operuję swobodnie polskim językiem tak, jak bym chciała.
– Mówisz jednak świetnie po polsku. To zasługa ojca?
Chyba książek. Ojciec zawsze przywoził mi „Mikołajka” Sempe i Gościnnego, o którego prosiłam, gdy pytał: „Co ci przywieźć z Polski?” Nie był taki, jak inni ojcowie.
– Egocentryczny?
Artysta, nie da się tego ukryć. Nie był ojcem oddanym.
– Nie jeździł z Tobą na wakacje?
Jeździł, ale zawsze tam, gdzie on chciał. Ale to akurat było OK, bo ja nigdy nie chciałam być traktowana jak księżniczka na ziarnku grochu. Nie był złym ojcem, nie do końca. Nie był też ojcem fantastycznym. Gdy widzę ojców, którzy opiekują się dziećmi jak kobiety, myślę sobie: o rany, jakbym ja miała takiego tatusia, to znosiłabym go tylko w małych dawkach.
– Kłóciliście się?
Bardzo lubił, gdy się z nim kłóciłam, dyskutowałam. Widział chyba wtedy we mnie siebie. Nie znosił okazywania przez kogoś słabości, lęku. Sam go też nie okazywał. A ja się go bałam, gdy przyjechałam do niego do Polski w 2003 roku. Był już wtedy schorowany, czułam, że długo nie pożyje. A ja byłam go tak głodna, chciałam najeść się nim na zapas. Wiedziałam, że muszę niedługo wracać, więc chciałam nasycić się nim, póki byłam. Z tego ostatniego spotkania zapamiętałam jego nerwowość.
– Ile miałaś lat, gdy się rozstaliście?
13, gdy wyjechał, pod koniec 2001 roku. Ale gdy miałam 10 lat, rodzice się rozwiedli. I wtedy on wynajął dom w Tulon, w Australii jeszcze. Jeździłam tam do niego, ale zaczął znowu pić.
– Przyznawał się do tego w wywiadach.
Tak, ale niektórzy twierdzą, że on jakiś czas w ogóle nie dotykał alkoholu. Może i tak było, lecz ja tego nie zauważyłam. Gdy go widziałam, zwykle pił. Potrafił być bardzo trudny, skupiony tylko na sobie. Miał żal do mamy, że go opuściła, ale z nim naprawdę nie dało się żyć.
– Życie z artystą bywa jak jazda kolejką wysokogórską?
Dobrze pani to określiła. Gdy wyjechał, pozostał nam kontakt mailowy, telefoniczny. Kiedy zachorował, coraz rzadszy, bo nie mógł już mówić. Pisaliśmy więc do siebie listy, przez mamę, bo krępowałam się pisać po polsku. Gdy miałam naprawdę coś ważnego do powiedzenia, formułowałam myśli po angielsku.
– Rozwód rodziców był dla Ciebie zamknięciem pewnego etapu?
Bardzo go przeżyłam, miałam do ojca żal. Mama opowiadała, że chodziłam na sesje do psychologów. Ale ja tego nie pamiętam, wyparłam to z siebie. Wiem tylko, że nie chciałam w ogóle przebywać w tym samym pokoju, co ojciec. Potem mi to przeszło, mogłam znowu z nim korespondować, spotykać się. Ale stosunki między nami były dość przykre – nie mogę tego przemilczeć. I mój brat Kosma też miał z ojcem kontakt minimalny.
– Nie potrafiłaś ojcu przebaczyć odejścia?
To nie tak. Teraz to już rozumiem. Wtedy byłam za bardzo niedojrzała. Ojciec bał się choroby. Zamykał się w sobie. Próbował uśmierzać lęki. Do końca nie chciał wiedzieć, co się z nim dzieje, chociaż podświadomie czuł, co się stanie. Dlatego tyle pisał o śmierci, mimo iż był przekonany, że zdrowieje. Chciał też dowiedzieć się, co jest po drugiej stronie, ale może na chwilę, nie na zawsze.
– Boimy się umierania, a nie śmierci?
Chyba tak. W każdym razie odsunął się wtedy od nas, a jednocześnie chciał bardzo wykorzystać czas, gdy jeszcze żył. Stał się bardzo wymagający, wywierał na mnie presję, żebym była lepsza od innych, wyróżniała się, żebym była genialna. A ja miałam swoje własne tempo. Opowiadano mi potem, że ojciec był ze mnie dumny. Chwalił się mną. Ale mnie nigdy tego nie powiedział. Żałuję, że nie dał mi tego nigdy do zrozumienia. Dziecko pragnie szacunku rodziców.
– Jak dowiedziałaś się o jego chorobie? Sam Ci powiedział?
Pamiętam, że dzwonił i mówił: „Boli mnie gardło”. Uspokajałyśmy go z mamą, że może coś mu tam utkwiło. Ale powoli wychodziło na jaw, że to jest nowotwór. Mama usiadła obok mnie i powiedziała: „To rak”. Nie chciałam tego przyjąć do wiadomości, nie chciałam wiedzieć, że to wyrok śmierci. Gdy jednak zobaczyłam ojca na lotnisku w kwietniu 2003 roku, kiedy po mnie przyjechał, wiedziałam, że jest naprawdę źle.
– Czułaś, że to Wasze ostatnie spotkanie?
Tak. Gdy wychodziłam z domu, wracając już do Australii, popatrzyłam na niego. Stał na schodach i cofał się. Pożegnał się ze mną i odchodził. Nie odwiózł już mnie na lotnisko.
– Co wtedy pomyślałaś?
Że już go nigdy nie zobaczę. A tak bardzo pragnęłam jeszcze go widzieć.
– Czy podczas tej wizyty udało Wam się porozmawiać szczerze i intymnie?
Nie. Jak większość 15-latek miałam swoje kompleksy, lęki, niepewności.
– I bunt?
Tak naprawdę nigdy się nie buntowałam. Dopiero po śmierci ojca zaczęłam się buntować. Ale lekko. Nigdy nie byłam buntowniczką.
– Bo masz w sobie łagodność. Mówią Ci to?
Czasami. Wtedy, gdy byłam w Polsce, ojciec z Alą (przez ostatnie sześć lat towarzyszka jego życia – red.) tworzyli rodzinę. Ja tam nie pasowałam. Może więc wówczas stwarzałam pozory buntu. Nie chciałam robić mu przykrości, ale w środku byłam zła, bo czułam się zagrożona. Nie dawałam po sobie tego poznać, ale może dlatego, że chciałam to ukryć, nie potrafiłam tacie powiedzieć, dlaczego mam do niego żal i co przeżywałam, gdy jeszcze mieszkaliśmy razem i on nie chciał brać odpowiedzialności za nasze życie.
– Czekałaś, aż powie: „Przepraszam”?
Może nie: „Przepraszam”, ale że powie: „Rozumiem cię”. Myślę, że on rozumiał naprawdę, lecz nie umiał mi tego powiedzieć lub okazać. Wtedy zaczęłam pisać do niego karteczki po angielsku i wsuwać mu między książki w jego pokoju. Łączyłam się z nim w ten sposób. A po miesiącu wyjechałam. Nie miałam szansy bardziej związać się z ojcem. On tam miał swoją bezpieczną norę i już nie miał siły z niej wyjść, zobaczyć, co zostawia, co pozostawił we mnie.
– Pozostawił w Tobie część siebie.
Wiem, że miał poczucie, że to, co miał we mnie zostawić, to już zostawił. I w Kosmie też zostawił. Ale żeby do tego dojść, musiałam sobie z tym sama poradzić, ułożyć to wszystko. Jestem silniejsza teraz, zahartowana. Wtedy nie radziłam sobie z tym wszystkim, miałam problemy z jedzeniem na przykład. Ale nie dopuściłam do anoreksji, na to jestem zbyt rozsądna.
– Szukałaś u kogoś bliskiego pomocy w tym porządkowaniu świata?
U Boga. Mam z nim, podobnie jak miał ojciec, relacje kumpelskie. Bóg to przyjaciel. Rozmawiam z nim sobie o tym, co zrobić sensownego. Mam silne powiązania z religią żydowską, też po tacie. Po śmierci ojca zaczęłam bardzo intensywnie pisać wiersze. Przedtem to pisałam takie sentymentalne wierszyki, jak to nastolatki.
– Miłosna poezja?
Bardzo trudno się zakochuję. Myślę, że ojciec nie do końca rozumiał, że ja, jak kot, muszę najpierw poobserwować, zanim zaufam. Ojciec miał taką specjalną twarz, którą zakładał, gdy poznawał kogoś nowego. Mówiono mi, że był bardzo nieśmiały na początku. To także mam po nim. Te wiersze, które pisałam, były o tacie, zadawałam w nich dużo pytań.
– Możesz zacytować któryś z nich?
One są po angielsku, ale spróbuję przetłumaczyć: „Te pamięci o tobie umierają ze mną. Już się zakończyła ta książka, teraz pora na rozpoznanie Ciebie jako ducha, nie Ciebie jako człowieka. Ciebie jako człowieka to rozpoznam w tym świecie i może w następnym, jak się kiedyś spotkamy i mi wytłumaczysz, dlaczego”.
– Na długo przyjechałaś do Polski?
Mam nadzieję, że na stałe. Dobrze mi tu, bezpiecznie. Chcę tu studiować w szkole teatralnej, jeśli się uda. Wiem też, że tym, którzy kochali mojego ojca, potrzebne jest coś, ktoś z jego życia. Zaczynam czuć, kim był dla nich mój tata. Kiedy tu jestem, to trochę tak, jakby on nie całkiem umarł. Pamiętam tę noc, gdy dowiedziałam się o jego śmierci. Obudziłam się nad ranem i myślę: coś nie tak, coś się stało. Ojciec miał taką silną energię, część jej była we mnie. Zadzwonił telefon, odebrała mama i mówi: „Ojej, ojej”. Zanim cokolwiek zdążyła mi powiedzieć, pytam: „Nie żyje?”
– Zatrzasnęłaś wtedy w sobie jakieś drzwi?
Poszłam do swojego pokoju i zaczęłam pytać: jak ja mam sobie teraz z tym poradzić? Nie wiedziałam, czy w ogóle chcę jechać na pogrzeb. Czy wytrzymam to. Poszłam po radę do znajomego rabina i znajomego pastora. Mówią: „Jedź”. Pamiętam, że nie płakałam. Ojciec nie lubił łez, uważał je za oznakę słabości. Czytałam tylko Pismo Święte, zaczęłam się bardziej interesować wiarą i mistyką. Wierzę w życie po życiu. W spotkanie tam.
– Gdybyś teraz dostała 15 minut na rozmowę z nim, co byś mu powiedziała? Tato, kocham Cię?
On wiedział, że go strasznie kocham. Chciałabym zapytać go o niektóre sprawy. Ale tylko gdybym wierzyła, że odpowie całkiem szczerze. Bo on bronił się przed otwartością, uciekał. I te swoje lęki wyrażał przez pisanie. Gdybym mogła jeszcze raz z nim porozmawiać, spytałabym może, czego mam przestrzegać. Jakich zasad? I powiedziałabym mu: „Tato, ja niczego nie żałuję”. I jeszcze zapytałabym go: „Czy jesteś ze mnie zadowolony?” Wie pani, czasem myślę sobie, że może dobrze się stało? Bo gdyby tata dożył starości, nie radziłby sobie z nią. Czułby się nieszczęśliwy, gdyby był niesprawny. No, chyba że stałby się dystyngowanym, starszym panem. To mógłby jakoś znieść.
– Teraz znasz już lepiej jego piosenki?
Poznaję je. Podobają mi się, zwłaszcza kolędy. I „Mimochodem”. I inne też. Będę je śpiewać. Może nagram płytę?
– Jako Patrycja Volny?
Chcę wrócić do nazwiska Kaczmarska. To mama wymyśliła, że nazwisko Volny, bo za granicą łatwiej się wymawia. Ale ja jestem Kaczmarska. Czuję się Kaczmarska.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska/ Viva!
Zdjęcia Krzysztof Opaliński/Melon
Stylizacja i fryzury Łukasz Pycior
Makijaż Julita Jaskółka
Produkcja sesji Ela Czaja
Specjalne podziękowania dla Teatru Polskiego w Warszawie.