Otylia Jędrzejczak

„Vivie!” opowiedziała o tym, co czuje. Bo największe ukojenie przynoszą jej chwile, kiedy może mówić o Szymonie.
/ 28.04.2006 10:18
otylia-copy.jpgKiedy straciła ukochanego brata, zawalił się jej cały świat. Od tamtego dnia minęło pięć miesięcy, ale Otylia mówi, że czas nie leczy ran. Najtrudniej jest pogodzić się z tym, że teraz, kiedy Szymona już nie ma, jej życie musi toczyć się dalej. Po tygodniach spędzonych w szpitalu zdecydowała, że wróci do sportu.

Po wypadku, odkąd Otylia wyszła ze szpitala, najczęściej spotykamy się w jej warszawskim mieszkaniu. Rozmawiamy o wszystkim: o życiu i śmierci, miłości i przyjaźni, o ulubionych filmach i książkach. I o Szymonie, ukochanym bracie, którego tak nagle zabrakło. Otylia często wyjmuje z szuflady pliki zdjęć Szymona. Ogląda je i opowiada historie z nimi związane. Najbardziej boli ją to, że pamięć ludzka jest taka ulotna, że tak wiele rzeczy się zapomina. „Wiem, że Szymona będę miała w sercu zawsze, ale tak bardzo bym chciała ocalić od zapomnienia wszystko, co razem przeżyliśmy”. Część zdjęć brata Otylia powiększyła, oprawiła i porozstawiała w całym mieszkaniu. Prawie na wszystkich Szymon jest uśmiechnięty, szczęśliwy. „On po prostu taki był. Dla niego najważniejsze było to, żeby inni czuli się z nim dobrze”. Podczas jednego z naszych spotkań Otylia stwierdziła, że jest już gotowa, żeby opowiedzieć o tym, co się zdarzyło. Oto zapis jednej z naszych rozmów, która od innych różniła się tym, że na stole leżał włączony dyktafon.

Iza Bartosz: – Ciągle towarzyszy Ci uczucie, że dałabyś wszystko za to, żeby cofnąć czas?
Otylia Jędrzejczak: Tak. I myślę, że tak będzie zawsze. Że do końca życia będę żałowała, że nie mogę jeszcze raz obudzić się i pomyśleć, że dzisiaj jest 1 października 2005 roku. Wtedy, dzień przed 19. urodzinami Szymona, wsiedliśmy do samochodu. Potem często modliłam się, żeby Bóg pozwolił mi cofnąć czas. Wiem jednak, że to niemożliwe.

– Wiesz, co dokładnie chciałabyś zmienić?
Nie wiem. Może w ogóle nie pojechalibyśmy wtedy do domu, do rodziców? Ale chcieliśmy jechać, mieliśmy wszyscy razem spędzić jego urodziny. Może namówiłabym go, żeby to on prowadził. Nie wiem. To, co bym zmieniła, nie ma znaczenia. Wystarczy, że zmieniony jest jeden szczegół i cała układanka od razu wygląda inaczej. Ilu ludzi na świecie chciałoby coś zmienić ze swojej przeszłości? Całe mnóstwo. I żaden z nich nic nie może zrobić. Nie jestem tu wyjątkiem. Dlatego niedawno, gdy dawałam autograf jakiejś dziewczynce, napisałam jej, żeby szła przez życie z marzeniami, a to, co było, żeby zostawiła za sobą, bo rozpamiętywanie przeszłości nie ma sensu. No i dopisałam jeszcze, żeby zawsze słuchała mamy.

– Ty zawsze słuchasz mamy?
A wiesz, że tak. Bo to najlepsi rodzice, jacy mogli mi się trafić. Dla nich zawsze najważniejsze było to, żebyśmy byli z Szymonem bezpieczni i szczęśliwi. I teraz są dla mnie największym wsparciem. Kiedy mam takie dni, że płaczę i nie mogę dać sobie rady sama ze sobą, od razu dzwonię do nich i zwierzam się im ze swoich smutków. Ostatnio mama, kiedy już mnie pocieszyła, powiedziała: „A teraz idź do lustra, zobacz, jaka jesteś brzydka taka zapłakana”. A ja jej na to: „Ale pamiętaj, że wszyscy mówią, że to do ciebie jestem podobna”.

– Często masz takie dni, że chowasz się przed światem i płaczesz?
Staram się jakoś trzymać, ale czasem po prostu zamykam się w pokoju, biorę ze sobą zdjęcie Szymona, kładę się do łóżka i godzinami płaczę. Bo to nieprawda, że z czasem ból mija. U mnie się nasila. Wcześniej, kilka tygodni po wypadku, sama siebie podświadomie okłamywałam, że Szymona nie ma, bo jest na treningu, na jakimś zgrupowaniu, że wieczorem przyjdzie. A najgorzej było, kiedy po raz pierwszy pojechałam do domu rodziców. Położyłam się wtedy w łóżku Szymona i czekałam, aż wejdzie do swego pokoju. Kiedy była już noc, uświadomiłam sobie, że on już nie wejdzie. I to było straszne.

Otylia niewiele pamięta z wypadku. Siebie siedzącą pod jakimś drzewem i błagającą lekarzy, żeby to Szymonem się zajęli, nie nią. Krzyk i mężczyznę, który nie wiadomo skąd się pojawił i z niesmakiem powiedział: „I czego tak wrzeszczysz, dziewczyno, tak to jest, jedni żyją, a inni umierają”. I w końcu szpital. Rodzice zabronili dostarczać jej prasę, do pokoju nie pozwolili wnieść telewizora. Tam Otylia zaczęła pisać listy do Szymona.

– Dlaczego piszesz codziennie list do brata?
Chcę, żeby wiedział o mnie wszystko. Kiedyś, po przeczytaniu książki „Oscar i Pani Róża”, zaczęłam pisać listy do Pana Boga. Każdy rozpoczynałam od tego, jak bardzo wdzięczna jestem za to, co mnie spotkało, a potem oczywiście pisałam: „ale chciałabym Cię poprosić...” Z czasem zarzuciłam to pisanie. I kiedy po wypadku leżałam w szpitalu, zaczęłam pisać do Szymona. To nie było łatwe. Nie mogłam pogodzić się z tym, że nie mogę mu wszystkiego po prostu powiedzieć, że kiedy wybiorę, jak dawniej, jego numer, nie usłyszę jego głosu... Pierwszy zeszyt, który napisałam, składa się cały z opisów mojej miłości do niego. Bo Szymon był dla mnie najważniejszy na świecie...

– Twoja mama opowiadała, że on też nie widział za Tobą świata.
Byliśmy bardzo ze sobą związani. Miałam tylko trzy lata, kiedy się urodził, ale od razu poczułam się za niego odpowiedzialna. Pamiętam, że jak tylko zapłakał w swojej kołysce, to wstawałam z łóżeczka i bujałam go. I tak chyba było przez całe życie. Kiedyś powiedział cioci, że jak będzie kiedyś miał żonę, to tylko taką, jak Otylka. A ja chciałam mieć takiego męża, jak on. Chyba oboje nie widzieliśmy za sobą świata. Pamiętam, jak się denerwowałam, gdy przed maturą zakochał się. Krzyczałam na niego, że nie może marnować czasu na dziewczyny, bo ma naukę. I posłuchał mnie.

– Zawsze we wszystkim tak Cię słuchał?
Moje zdanie zawsze się dla niego liczyło. Wielu naszych znajomych uważało, że jest trochę w moim cieniu. Przez te ciągłe wyjazdy, zgrupowania, zawody rodzice często mówili mu: „Ustąp jej, ona jest zmęczona”. A on mi ustępował i nigdy się nie buntował. Teraz wciąż przypomina mi się tak wiele rzeczy, które robiliśmy razem. Na przykład nasze wyprawy po zakupy. Uwielbiałam wybierać mu ubrania. Nawet jak czasami byłam daleko od niego, to sama chodziłam po sklepach i kupowałam mu spodnie, koszule. I zawsze trafiałam w jego gust. Tylko że on te najładniejsze rzeczy trzymał nawet nie rozpakowane w szafie. Mówił, że nie będzie ich nosił na co dzień, bo mu szkoda.

– Czujesz, że jest blisko Ciebie?
Momentami tak. Kiedy wieczorami kładę się do łóżka po ciężkim dniu, to proszę go po cichu, żeby mnie przytulił. Bo my z Szymonem często tuliliśmy się do siebie. I tego mi chyba najbardziej brakuje, że on nie wyściska mnie tak jak dawniej... Mam nadzieję, że jest mu teraz dobrze, gdzieś tam na górze.

– Jak sobie wyobrażasz niebo?
Myślę, że to dobre miejsce. Wyobrażam sobie, że tam jest jak w egzotycznych krajach – ciepłe plaże, piękne widoki. Szymon był kiedyś na Kostaryce. Wrócił zachwycony. Mam nadzieję, że tam, na górze, czuje się podobnie i że siedzi gdzieś u boku Pana Boga. Kiedy jestem na cmentarzu, to zapalam znicze nie tylko na grobie Szymona, ale także u dziadka i wujka. I niedawno poprosiłam ich: „Weźcie Szymona na jakiś długi spacer, skoro ja już nie mogę”.

– A Ty masz kogoś do spacerów tu, na ziemi?
Masz na myśli chłopaka?

– Tak.
Nie mam. Rozstaliśmy się z Maciejem. Doszłam do wniosku, że tak będzie najlepiej. I nie żałuję.

Dla Otylii najtrudniejsza jest świadomość, że mimo tego, co się stało, życie musi toczyć się dalej. Zaraz po szpitalu postanowiła, że zrobi wszystko, żeby zdać na studiach jak najwięcej egzaminów, tak, żeby móc wcześniej obronić pracę magisterską. Zdecydowała też, że wróci do sportu. Uszkodzony w wypadku kręgosłup nie od razu jednak pozwalał na normalne pływanie. Dopiero teraz dzień po dniu Otylia walczy ze swoim ciałem, aby znów odzyskać formę i żartuje, że trener ciągle na nią krzyczy, że zbyt mało z siebie daje, że stać ją na więcej. Teraz już pływa, powoli wraca do formy.

– Po wypadku miałaś uszkodzony kręgosłup. Dziennikarze zastanawiali się, czy w ogóle wrócisz do sportu.
Sama się nad tym zastanawiałam. W końcu postanowiłam, że wejdę do basenu. Czasami jednak miałam wrażenie, że wielu ludzi już mnie skreśliło. Uznali, że zabiłam brata, że jestem nieodpowiedzialna, że przewróciło mi się w głowie i tyle. Każdy ma prawo mówić, co chce. Tylko że za kilka miesięcy nikt już nie będzie o tym pamiętał. Miałam chwile, że chciałam zamknąć się w domu rodziców i już nigdy stamtąd nie wyjść. A najgorzej było, kiedy nieopatrznie zajrzałam do Internetu. Nie mogłam zrozumieć, że komuś chce się siadać przed monitorem i pisać takie straszne rzeczy pod adresem drugiego człowieka. Ale cóż. Na konferencji prasowej powiedziałam, że moje życie nie jest moją własną sprawą. Podobne wypadki do tego, który mi się przydarzył, zdarzają się w Polsce bardzo często. Tyle że mój został nagłośniony, bo uczestniczyła w nim Otylia Jędrzejczak.

– Ale dostałaś też wiele dowodów wsparcia.
W styczniu dostałam tytuł Sportowca Roku. Nawet nie wiesz, jak się cieszyłam. Otrzymałam mnóstwo listów od dzieci, które czasem ledwo stawiały literki, ale pisały: „Życzę Pani, żeby wróciła Pani do sportu”. Dostałam też dwa naprawdę niesamowite prezenty: różaniec Jana Pawła II i kawałek jego sutanny. Wielką niespodziankę zrobił mi upominek od Jana Nowickiego. Nigdy go nie spotkałam, nie znaliśmy się. Tymczasem on przysłał mi swoje książki i płyty ze swymi wierszami. Dostałam też od niego list. Mnóstwo łez nad nim wylałam, ale chyba pomógł mi stanąć na nogi. I ciągle powtarzam sobie jego słowa: „Żyjemy po to, żeby umierać z kamieniami w sercu, szkoda tylko, że Ty dostałaś od razu tak wielki głaz”. No, ale o tych, którzy byli ze mną w tym czasie, mogłabym mówić godzinami. Wielkie wsparcie dostałam od Szymona Wydry, Kamili Skolimowskiej i swoich trenerów: Pawła Słomińskiego i Roberta Białeckiego. Mój prezes PZP godzinami siedział przy moim łóżku w szpitalu. Do tego jeszcze znajomi z uczelni, z reprezentacji. Należą im się za to wielkie podziękowania.

Otylia uśmiecha się i pyta, czy się zmieniła. Poprzedni wywiad przeprowadzałam z nią w lipcu ubiegłego roku, zaraz po jej powrocie z Mistrzostw Świata w Montrealu, gdzie z Pawłem Korzeniowskim zdobyli złote medale. Otylia pobiła też rekord świata. Ale wtedy była taka, jak jej rówieśniczki – roześmiana, rozgadana. Teraz sprawia wrażenie, jakby od tamtej Otylii sprzed siedmiu miesięcy była starsza dobrych kilka lat. Nie czekając na moją odpowiedź, mówi sama: „Wiem, że się zmieniłam. Najlepiej ujął to ostatnio mój trener. Powiedział mi, że wcześniej mu się ze wszystkiego zwierzałam, a teraz zachowuję się tak, że on musi mnie stale rozszyfrowywać”.

– Byłaś dobrym duchem reprezentacji. Krążą o Tobie legendy, że dziewczynom przed startem zamawiałaś obrączki, które miały przynieść im szczęście, chłopaków ciągnęłaś za uszy, kiedy nie chciało się im trenować.
I zastanawiam się, czy nie za bardzo chciałam tak wszystkim pomagać. Czuję się, jakbym stała przed domem, w którym coś się dzieje. Już chcę otworzyć drzwi i wejść do środka, ale w końcu decyduję, że jednak popatrzę przez okno, że tak będzie lepiej.

– Żyjesz teraz z dnia na dzień?
Kiedy patrzę wstecz na swoje życie, widzę, że żyłam marzeniami. A teraz tych marzeń już nie mam. I to chyba boli najbardziej. Pamiętam, że zawsze, kiedy płynęłam na treningu czy na zawodach, to wyobrażałam sobie, że przede mną jest wyspa, na której stoją rodzice i Szymon. Myślałam, że muszę płynąć, by znaleźć się blisko nich. Teraz już nie mogę sobie tego wyobrażać. Dlatego muszę znaleźć inny cel w pływaniu. Wymyślić coś nowego. Postanowiłam, że wystartuję za dwa lata na olimpiadzie w Pekinie i muszę się jakoś zmobilizować. Ale to jedyne, co planuję, bo po wypadku czuję, że planowanie czegokolwiek nie ma sensu. Nie mamy przecież pojęcia, co nas czeka, jak potoczy się nasz dzień. Nie chcę już żyć przyszłością.

– Rodzice teraz mieszkają bliżej Ciebie...
Kiedy jeszcze przed wypadkiem rodzice przeprowadzili się na wieś bliżej Warszawy, a my z Szymonem mieszkaliśmy w tym samym akademiku, byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Mieliśmy siebie i chyba było nam za dobrze. Chyba nie przyjdzie już nigdy dzień, że powiem głośno, że jestem szczęśliwa. I czasem sobie myślę, jak by to było fajnie mieć obok siebie kogoś, kto by mnie tak prowadził za rękę, pomógł przejść przez to wszystko.

– Jakieś znaki szczególne tego kogoś?
Sama nie wiem. Odpowiedzialny, na którym można polegać. Ale mój trener, jak tak zaczynam wzdychać, od razu mówi, że ja się nie nadaję do prowadzenia za rączkę.

– I ma rację?
Chyba ma. Mówi, że ja najpierw proszę, żeby mną pokierować, a potem sama ciągnę w swoją stronę i tak jest, niestety. Wcześniej, za każdym razem, gdy przychodziłam z jakimś chłopakiem, to mój trener od razu czuł się w obowiązku powiedzieć mu, w jakie bagno się pakuje i jaki ja mam straszny charakter.

– A masz? Jakoś nie zauważyłam.
Oj mam. Nawet nie wiesz, jaka potrafię być ciężka. Na wszystko w życiu ciężko pracuję i może dlatego potrafię być także twarda.

Otylka grozi mi palcem i po raz pierwszy w ciągu całej rozmowy głośno się śmieje. Opowiada o swoim wymarzonym ślubie, który musiałby być latem, na plaży lub łące, a ołtarz urządzony byłby w pięknej małej altance. Potem podnosi ze stołu jedno ze zdjęć Szymona. Jej brat stoi tam z miną urwisa, w zimowej kurtce z futrzanym kapturem. „A jak już znajdę tego wymarzonego mężczyznę, to będziemy mieli razem syna. Dam mu na imię Szymon i będę go strasznie rozpieszczać”.

Rozmawiała Iza Bartosz
Zdjęcia Piotr Porębski
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Beata Milczarek/Metaluna
Fryzury Sylwia Habdaś-Zardoni/Metaluna
Produkcja sesji Ewa Opalińska