Co czułam po zwycięstwie?
- Agnieszka uśmiecha się.
- Ogromną radość i satysfakcję, że wygrałam tak prestiżowy turniej. Mimo że był to "tylko" turniej juniorski, musiałam wygrać sześć meczów z rzędu. Ale po jedenastu latach życia, w którym nie ma nic ważniejszego niż tenis, bardzo chce się wygrywać.
- Miesiąc wcześniej na słynnych paryskich kortach Rolanda Garrosa Agnieszka przegrała w drugiej rundzie - przypomina pani Katarzyna, mama mistrzyni. - Ale ta porażka tylko ją zmobilizowała, więc do Londynu jechaliśmy w bojowych nastrojach.
Mama dziewcząt - młodsza od Agnieszki o dwa lata Urszula też jest świetną tenisistką - zwykle spokojna i opanowana, obserwuje córki z trybun. Pan Piotr wychodzi na nie rzadko. Bardzo przeżywa starty córek i strasznie się denerwuje.
- Czasem, kiedy zepsuję piłkę, spoglądam kątem oka na trybuny i widzę, jak tata rozkłada ręce, jakby chciał powiedzieć: O rany! Co ona robi?! - wyjaśnia Agnieszka. - To przeszkadza, dekoncentruje. Dlatego obie z siostrą wolimy, żeby go nie było na meczu.
Krąży więc pan Piotr nerwowo, przysiada, żeby wypić kawę, zerka na ekrany telewizorów. I na ogół dopiero, gdy jest 6:6 i dochodzi do tie breaku, który rozstrzyga o wygraniu seta, a czasem meczu, wyskakuje na trybuny, chce być jak najbliżej kortu. Podczas turnieju wimbledońskiego też tak wyskoczył, ale tym razem z rękami uniesionymi w górę w geście zwycięstwa. Agnieszka podbiegła do niego. Cieszyli się razem.
- Czy jesteśmy szczęśliwi? - zastanawiają się państwo Radwańscy. - To się stało tak niedawno, że trudno jeszcze nabrać dystansu. Telefony, zdjęcia, wywiady - jesteśmy trochę przytłoczeni, ale... tak, jesteśmy bardzo szczęśliwi. No bo proszę sobie wyobrazić dekorację zwycięzców. Przy korcie Agnieszka, wokół angielska arystokracja, wszyscy jej gratulują, puchar wręcza książę Kentu. To wspaniała chwila warta wielkiego wysiłku, jakim została okupiona.
W sezonie, który trwa kilka miesięcy, do swojego krakowskiego mieszkania zaglądają tylko po to, żeby zmienić ubranie. Wciąż są w drodze. - Jestem trenerem, menedżerem, kierowcą, baby-sitterem... - pan Piotr łapie oddech. - Kucharzem nawet bywam, bo na turniejach trzeba jeść, a gospodarze nie zawsze zapewniają hotele z posiłkami.
Ale on godzi się na to. Ba, wie już, że jest to jego sposób na życie. Rodzina pana Piotra to sportowcy w trzecim pokoleniu. Dziadek dziewcząt, Władysław, trenował hokej na lodzie w Cracovii, on sam przez wiele lat grał wyczynowo w tenisa, teraz na kortach brylują dziewczyny.
- I to trzecie pokolenie jest chyba najlepsze - podkreśla pan Piotr, z dumą patrząc na córki.
Mrzonki o Wimbledonie
Siostry Radwańskie od dzieciństwa musiały grać w tenisa.
- Mąż od 1989 roku grał w tenisa w niemieckiej lidze - przypomina pani Katarzyna. - Ja dojechałam do niego, kiedy Agnieszka miała pół roku. Kiedy dwa lata potem urodziła się Ula i chodziłam z córkami na kort, właściwie nie miały wyboru. Tenis był ich przeznaczeniem. A one, na szczęście, pokochały go.
W połowie lat 90. wrócili z emigracji. Byli już przekonani, że córki zajmą się tenisem zawodowo. I temu podporządkowali właściwie wszystko.
- Inaczej w ogóle nie warto zabierać się za zawodowy sport - podkreśla pan Piotr. - Nie ma w nim sentymentów. Córki też już o tym wiedzą!
Nie kupili mercedesa S klasy ani domku z ogródkiem, który był marzeniem pani Katarzyny. Wszystkie oszczędności szły na tenisa.
- Grałem z córkami za darmo - przypomina pan Radwański. - Przychodziłem do domu, a żona pytała, gdzie kasa. A kasy nie było. Tylko jakieś mrzonki o Wimbledonie. Pewnie, że były kryzysy. Żona buntowała się nieraz, narzekała. Nawet dzisiaj, w przeciwieństwie do mnie, wciąż nie ma stuprocentowej pewności, czy dobrze zrobiliśmy. Jak każda kobieta, chciałaby mieć spokojne, ustabilizowane i w miarę komfortowe życie. A my wciąż żyjemy na walizkach.
Zdarzało się, że nie było go z córkami przez dwa, trzy tygodnie. Pani Katarzyna, która wtedy jeszcze pracowała zawodowo, czekała i oszczędzała każdy grosz. Potem zamiast iść kupić ubranie czy nowe buty, płaciła za halę, w której trenowały córki - 3-4 tysiące złotych miesięcznie. A na hali gra się przez siedem miesięcy w roku. Przez dziesięć lat nikt im nie pomagał. Kupka zachodnich marek topniała w oczach. Aż się skończyła. Wtedy z pomocą przyszli dziadkowie. - Było i tak, że ojciec ściągał ze ściany obraz, żeby było za co pojechać na turniej - przypomina Piotr Radwański.
Chłopcy? Mamy czas!
Mieszkają w starej kamienicy w Krakowie. Trzy pokolenia w jednym stumetrowym mieszkaniu - Dzięki temu jesteśmy w dosyć komfortowej sytuacji - wyznaje pan Piotr. - Babcia gotuje, razem z żoną sprzątają i opierają rodzinę. Gdyby nie to, lepiej nie myśleć, jak dalibyśmy sobie radę.
On sam jest w domu gościem. Córki też właściwie nie mają żadnych domowych obowiązków. Poza tenisem i nauką na nic nie mają czasu. Są szczęśliwe, kiedy uda im się usiąść przed komputerem, wyskoczyć do kina czy na zakupy. - W sezonie nasz pokój wygląda jakby huragan przeszedł - wyznają tenisistki. - Porozrzucane ubrania, których nie ma kiedy sprzątnąć, książki, rozmaite drobiazgi, pamiątki przywożone z zagranicznych turniejów, dziesiątki pucharów, które stoją nieodkurzane przez kilka miesięcy.
Agnieszka skończyła pierwszą klasę liceum, Ula ostatnią gimnazjum. Uczą się średnio. Dużo zajęć opuszczają, wciąż muszą nadrabiać zaległości. Nauczyciele mają pretensję, nie ułatwiają im życia...
Czy czegoś żałują? - Teraz już nie - wyznaje Aga. - Rzadziej spotykamy się z przyjaciółkami, nie mamy prawdziwych wakacji, ale radość z wygranej rekompensuje nam wszystko. A kiedy rozmawiamy w klasie, gdzie kto był latem i koleżanki mówią, że nad Bałtykiem, my opowiadamy o Portugalii, Wyspach Bahama czy Azorach. Gdyby nie tenis, nigdy nie byłoby nas stać na takie podróże. Nie bywamy na dyskotekach, ale potańczyć, wyszaleć się możemy na imprezach organizowanych przed każdym turniejem. A randki, chłopcy? Przecież ja mam dopiero 16 lat, a Ula skończyła 14 - dziwi się Agnieszka. - Mamy czas. Chłopcy nam nie uciekną!
Z mamą za ocean
Agnieszka waży 51 kg i jest tak delikatna, że kiedy przeciwniczki wychodzą na kort, wydaje im się, że pokonanie Polki to żaden problem. Ostatnio mylą się coraz częściej, bo Aga jest skromną, cichą i pełną pokory dziewczyną, ale jej tenis, choć niepozorny, bywa kąśliwy.
- Ona nie lekceważy żadnego przeciwnika i każdą piłkę gra na sto procent - twierdzi ojciec Agnieszki. - To sprawia, że kiedy skupiona staje naprzeciwko tych dziewczyn, które krzyczą i stękają uderzając piłkę, jest skuteczna. Myślę, że dzięki temu wygrała Wimbledon.
Agnieszka zarobiła na kortach kilkanaście tysięcy złotych i skompletowała dobry sprzęt muzyczny. Choć poznała już wartość wygrywanych pieniędzy, wciąż ważniejsze są dla niej punkty w światowych rankingach. Im więcej ich zdobędzie, tym lepsze będą turnieje, w których wystartuje.
- Owszem, gra w tenisa przynosi korzyści materialne, ale dopiero kiedy ktoś wejdzie głęboko w pierwszą setkę seniorów - podkreśla pan Piotr.
- Wtedy można z tenisa dobrze żyć.
Zwycięstwo w Wimbledonie cieszy, ale to dopiero kolejny kroczek do mistrzostwa. Od 4 do 11 września siostry brały udział w wielkoszlemowym turnieju US Open, który odbywa się w Nowym Jorku. Tym razem, dzięki sponsorom, jest z nimi mama. - To najlepszy układ, kiedy córki czują jej oddech w hotelu i na korcie - cieszy się Piotr Radwański. - Nie są sentymentalne, ale to cudowne mieć tak blisko mamę na co dzień.
Roger Federer, zwycięzca tegorocznego Wimbledonu to idol Agnieszki i jej wzór tenisisty. - Jest najlepszy - zachwyca się Aga. - Gra wspaniały tenis. Kurnikowa? Nie, ona nie gra tak dobrze, żeby ją naśladować. Szarapowa tak! Zwłaszcza że wygrała Wimbledon, mając 17 lat! Dobrze byłoby powtórzyć jej wyczyn.
Dziś wszystko jest możliwe. Dwa tygodnie po wygranej na kortach w Londynie Agnieszka dostała wiadomość, że organizatorzy przyszłorocznego turnieju przyznali jej tzw. dziką kartę, dzięki której wystartuje w eliminacjach do turnieju głównego.
- O czym teraz marzę? - Agnieszka uśmiecha się do własnych myśli. - Żeby wygrać Wimbledon seniorów. Potem już może się stać wszystko....
Tomasz Brunner