Co robi teraz Niedźwiedź?”, pytam Piotra Barona, dziennikarza radiowej Trójki, przyjaciela Marka. „Wstał o szóstej, włączył poranne »Zapraszamy do Trójki«, wyszedł na spacer, po południu posłucha płyt, przejrzy gazety muzyczne...”, uśmiecha się Baron. „Wytrzyma pięć miesięcy bez radia? Przecież pracę w Złotych Przebojach rozpoczyna dopiero w styczniu 2008?”. „Za trzy, cztery tygodnie jak nic zwariuje. Dla człowieka tak aktywnego jak on, z takim potencjałem, pięć miesięcy bez prowadzenia własnych audycji, bez kontaktu ze słuchaczami to szaleństwo. Za kilka tygodni zacznie robić domową »Markomanię«, listę przebojów, bo przecież on nie wierzy w życie pozaradiowe”.
Mała strata, krótkie łzy
Wymówienie złożył 30 lipca i zniknął. Wyłączył komórkę, telefon w domu, nie włączał komputera. Nikt ze znajomych nie mógł się do niego dodzwonić, zapytać, co się stało, że odchodzi. „Nie radzę sobie w takich sytuacjach, wolę zniknąć”, mówi lekko speszony Marek Niedźwiecki, gdy spotykamy≠ się w radiowej Trójce. Właśnie przyszedł spakować swoje rzeczy, przekopiować wzruszające e-maile od słuchaczy, którzy po jego odejściu zaczęli zasypywać go własną historią listy przebojów. Ktoś napisał: „Nie ma zgody na odejście! Natychmiast proszę wracać!”. Ale zdarzają się też wrogie: „Mała strata, krótkie łzy”, napisał słuchacz. „Niech pani to weźmie do tytułu”, zachęca Marek Niedźwiecki. „Dosadne i inteligentne”.
Smutne Radio Miś
Sześć lat dojrzewał do tej decyzji. „Pamiętam, że po raz pierwszy o odejściu pomyślałem po tysięcznym wydaniu listy. Był rok 2001. Chciałem zamachnąć się na siebie, coś wreszcie zmienić. Ale z podjęciem trudnych decyzji od zawsze miałem kłopot”, opowiada. „Jak mówi moja przyjaciółka Alina Dragan, waciak jestem. Długo dojrzewam do zmian, nie znoszę pakować się, przenosić, z podróży najmilej wspominam powroty do domu”. Ale w pewnym momencie pomyślał, że musi zrobić coś dla siebie. „Niedawno kupiłem działkę w Górach Izerskich koło Szklarskiej Poręby, marzy mi się, że wybuduję dom, za 10 lat przeniosę się tam na stałe, włączę kabel do ściany i będę stamtąd nadawał audycję do Smutnego Radia Miś”. „Cały Marek”, śmieje się Andrzej Turski, jego pierwszy szef w radiowej Trójce. „Już go sobie wyobrażam w tym domu. Siedzi – romantyczny, refleksyjny, samotny. Wokół półki z płytami, on z kubkiem kawy puszcza te swoje smętne, romantyczne ballady i jest przeszczęśliwy”.
Kariera mimochodem
Nie ma w sobie nic z gwiazdy. Jego nazwisko i twarz kojarzą w Polsce miliony, większość trzydziesto-, czterdziestolatków wychowało się na jego liście, a jego zawstydzają oznaki uwielbienia. „Ma dystans do siebie i nie lubi wokół zamieszania”, mówi Iwona Wieraszko, kiedyś Pierzasta w Liście Przebojów Programu Trzeciego. „Ile to razy musiałem schodzić do recepcji i tłumaczyć jego wielbicielkom, że Marka nie ma”, śmieje się Grzegorz Miecugow, dawny trójkowicz. „Albo wyprowadzaliśmy go z radia tylnymi drzwiami, bo na portierni stała wierna i stała słuchaczka, która zapewniała, że kocha i za nic w świecie nie odejdzie”.
Wymyślił sobie jako dzieciak, że będzie radiowcem i będzie prowadził listę przebojów. Często powtarza, że marzenia czasem się spełniają. Jako 14-latek usłyszał Listę Przebojów Studia Rytm prowadzoną przez Piotra Kaczkowskiego i wiedział, że dokładnie to chce robić w życiu. Mieszkał z rodzicami i trójką rodzeństwa w małej miejscowości Szadek koło Zduńskiej Woli. Nie mieli telewizora, a jedynym oknem na świat było radio.
Marek słuchał wszystkiego, nagrywał audycje, notował utwory, wykonawców. Angielskiego nauczył się sam, słuchając nocami Radia Luksemburg. Do znudzenia powtarzał i zapamiętywał anglojęzyczne tytuły piosenek. Potem całą listę spisywał z pamięci do zeszytów. Gdy dostał się do liceum w Zduńskiej Woli, odstawał od reszty. Mówił z „szadkowym” akcentem, był wieśniacko ubrany, ale szybko nadrobił zaległości. Pod koniec szkoły zgubił kompleks chłopaka z prowincji. Dostał się na budownictwo na Politechnikę Łódzką, bo starsza siostra podpowiedziała mu, że na polibudzie prężnie działa studenckie Radio Żak. Radio okazało się ważniejsze niż studia. Dyplom z technologii budownictwa obronił na trójkę, radio wciągnęło go na całe życie. Szybko dostał się do Radia Łódź, współpracował z Jedynką, ale cały czas marzył o pracy w Trójce. Aż zdarzył się cud.
Niedźwiedź w Trójce
Był szary, smutny rok 1982. Wiosna, stan wojenny. Szefem Trójki został właśnie Andrzej Turski, który wpadł na pomysł zrobienia prawdziwej listy przebojów. Piotr Kaczkowski przypomniał sobie, że w Łodzi jest facet, który marzy o prowadzeniu≠ listy. Przyjęcie Marka do radia trwało może kilkadziesiąt sekund. Turski biegł po korytarzu, gdy nagle zobaczył Niedźwieckiego. „Chcesz tu pracować?”, rzucił krótko. „Bardzo chcę”, odpowiedział speszony Marek. „Mam dla ciebie tylko pół etatu, musisz sobie jakoś poradzić, zaczynasz za tydzień”, dodał i pobiegł dalej. „Turski kupił go od razu”, mówi Jarek Kawecki, dawny dziennikarz Trójki. Lista zassała, po kilku pierwszych notowaniach kartki pocztowe przywożono w wielkich workach, bo nie mieściły się w pokoju Niedźwieckiego. Liczył je sam do ostatniej chwili, asystentki odbierały telefony międzymiastowe. Ktoś ryczał do słuchawki piskliwym głosem, że głosuje na Maanam. I cała klasa też... Marek z realizatorami wy≠myślał odjechane dżingle, przerywniki i odgłosy. Chrupał jabłka, zajadał się ciastkami, mlaskał,
wpadał zasapany do studia, dyszał do mikrofonu. Czytał listy od słuchaczy, opowiadał dowcipy. Momentalnie stał się postacią pożądaną, supermodną. O liście dyskutowało się w liceach na przerwach, listę puszczało się na prywatkach, nagrywało domowe składanki do słuchania. Słynne: „dzień dobry wieczór państwu”, „17 milionów do dwudziestej pierwszej”, „napisała do nas słuchawka z Krakowa”, „czy mam dla państwa dyrdymarkę” wchodziły natychmiast do codziennego języka słuchaczy.
Lista z roku na rok była coraz bardziej popularna. Tymczasem Niedźwieckiego wciągnęła telewizja. W Dwójce dostał własny program, Wzrockową Listę Przebojów, był zapraszany jako konferansjer na festiwale sopockie. Postawny (191 cm wzrostu) wąsaty Niedźwiedź, w dużych, zaookrąglonych okularach był rozpoznawalny i popularny bardziej niż niejeden piosenkarz. Zawsze miał dystans do swojej popularności. Chętnie opowiada, jak jego rodzinny Szadek kończył 700 lat. Pan prezydent miasta zapytał go, czy mógłby z tej okazji przywieźć do miasta kogoś znanego. On był tylko synem pani Kazi z ulicy Kościelnej. Powiedział, że zna Marka Sierockiego. Przywiózł go, Sierota zrobił dyskotekę. I to było coś!
Samotnik z wyboru
„Długo wynajmował mieszkania. Mieszkał w kilkunastu, aż w końcu ktoś mu doradził, że warto, by wreszcie miał coś własnego”, mówi Grzegorz Miecugow. „Cały Niedźwiedź, nie przywiązuje specjalnej wagi ani do pieniędzy, ani do materii. Jak mieliśmy kłopoty finansowe, waliło się od razu do Marka. On zawsze chętnie pożyczał i nigdy nie pytał, kiedy oddasz”. „Marek to dżentelmen, świetnie wychowany, kulturalny, bardzo subtelny”, opowiada Iwona Wieraszko. „Facet z klasą i wrodzoną kindersztubą. Ale zawsze lekko wycofany, niepotrafiący walczyć o siebie. On nie ma w sobie nic z aktora, nie potrafi zagrać, że ma dobry humor, nie będzie komplementował kogoś, by mu się przypodobać. Ale z powiedzeniem komuś czegoś przykrego prosto w oczy też ma kłopot, bo inaczej został wychowany”. „Nie wchodzi w konflikty, ucieka, gdy pojawia się problem”, mówi Grzegorz Miecugow. „Wielki samotnik, nie nadaje się na kierownika, nie umie rozwiązywać sporów. Tworzy teatr jednego aktora i jest w tym doskonały!”.
Niedźwiecki żartuje, że w rubryce „stan cywilny” wpisuje „starszy kawaler”. Nie założył rodziny, nie ma dzieci. Podkreśla w wywiadach, że przegapił małżeństwo, bo postawił na radio. Dziś ma swoje przyzwyczajenia oraz rytuały i trudno by mu było zaakceptować, że ktoś poukładał mu inaczej ręczniki w łazience albo że po domu walają się czyjeś buty na obcasach albo perfumy. Bywa nieszczęśliwy, z drugiej strony powtarza sobie: „Po co mi to?”. Zajęty sobą, swoimi myślami może nie byłby dobrym partnerem na życie?
„Jaki jest Niedźwiecki?”, pytam wielu jego kolegów i nikt właściwie nie umie odpowiedzieć na to pytanie. Iwona Wieraszko mówi, że nikt go chyba nie zna do końca. Dobrzy koledzy Piotr Baron i Grzegorz Miecugow doskonale wiedzą, kiedy przy Marku należy milczeć i nie zadawać mu żadnych pytań. „On też nie musi wiedzieć wszystkiego o wszystkich”, dodaje Piotr Baron. Alina Dragan, jedyna przyjaciółka Marka od ponad 30 lat, opowiada, że przyjaźń z nim jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie się jej w życiu przydarzyły. „Ta przyjaźń przetrwała wszystko. Świadomość, że Marek jest, daje mi poczucie więzi, jakiej nie mam z nikim”, dodaje.
To samochód ma olej?
„Niedźwiedź? Abnegat techniczny”, śmieje się Miecugow. Nie zmieni koła, nie ma pojęcia o nowościach. Nie odbiera prawie nigdy telefonu, nie wysyła SMS-ów, oddzwoni albo nie. „Kupił pierwszego malucha”, opowiada Piotr Baron. „Przyjeżdza któregoś dnia do Trójki i mówi, że coś nie tak z samochodem. Dziwnie pracuje, silnik wydaje się taki gorący. Sianecki pyta: »A sprawdzałeś olej?«. »A to w samochodzie jest olej?«, zapytał zdziwiony Marek. Oczywiście zatarł silnik. Kiedyś umówił się na spotkanie zawodowe z Czarkiem Pazurą i Olafem Lubaszenko. Odprowadzali Marka do samochodu, gdy okazało się, że z jednego koła zeszło powietrze. Pazura latał po stacjach, szukał pompki, w końcu z Olafem zaczęli mu to koło pompować. Marek stał kompletnie bezradny i zawstydzony sytuacją.” „Pamiętam, jak rozrysowywałem mu drogę z jego domu do Trójki”, śmieje się Miecugow. „Poprosił, żebym tak naszkicował trasę, by mógł skręcać tylko w prawo. Pierwszym maluchem przez pół roku nie wyjechał z garażu. Musiał dojrzeć do decyzji, żeby wsiąść do samochodu”. „Namówiłam go niedawno”, opowiada Alina Dragan, „żeby wreszcie zdrowo się odżywiał i robił sobie rano smoothies, czyli sok z pomarańczy zmiksowany z garścią świeżych owoców. Po wielu namowach w końcu poddał się i kupił mikser. Od lutego jeszcze go nie rozpakował”.
Skromny pan guru
Wychował muzycznie miliony Polaków, ale bywa tym zawstydzony. „Jakbym miał świadomość, że jestem nauczycielem muzyki całego pokolenia, to pewnie bym umarł na serce ze strachu. Ja gram tylko to, co mi się podoba i co uważam za dobre”, mówił w jednym z wywiadów. Piotr Baron opowiada, że Marek jest nieprawdopodobnym wrażliwcem. „Łatwo go zranić, dotknąć jednym słowem, gestem. Wchodzę rano do jego pokoju i już po jego »dzień dobry« wiem, w jakim jest humorze. Mimo ogromnej wiedzy, 25 lat spędzonych w Trójce bywa niepewny. Do dziś potrafi go rozwalić hate mail: »Musi Pan tak smęcić od rana?« i bywa, że trudno mu złapać równowagę”. „Nieważne, że dostanę sto pięknych maili i trzy okropne. O tych trzech potrafię rozmyślać jeszcze wiele godzin”, zamyśla się Niedźwiecki. „Marek jest niepowtarzalny”, mówią wszyscy, którzy go znają. „Niedzisiejszy, zawieszony gdzieś w estetyce między współczesnością a Kabaretem Starszych Panów”. „Czy pani wie, jak nazywa go moja żona?”, pyta Turski. „Armani list przebojów”.
Co z tą listą?
Marek odszedł z Trójki, a fani już się zastanawiają, jakie audycje poprowadzi w nowym radiu. Czy będzie smoothjazzowo, czy będzie smętnie jak w »Markomanii«, czy powstanie jakaś lista przebojów? W Trójce nadal nie wiadomo, kto poprowadzi listę, czy nie powinna zniknąć. Piotr Baron, który na razie ją prowadzi, mówi, że ten, kto odziedziczy spadek po Marku, będzie musiał robić zupełnie inną audycję. „Trzeba to robić inaczej, po swojemu. Nie wolno zostać Markiem Niedźwieckim, za nic nie wolno go kopiować, bo słuchacze to wyśmieją”.
On tu jeszcze wróci!
Dzwonię do słynnej Helen, czyli Haliny Wachowicz, asystentki Marka w liście przebojów. „Czy możemy porozmawiać o jego odejściu?”. „Nic nie powiem, to dla mnie za trudne”, prawie krzyczy do słuchawki. „Ja nie mogę się z tym pogodzić! Proszę mnie zrozumieć! Ja wierzę, że on tu jeszcze wróci!”.
To samo powtarzają inni trójkowicze. Iwona Wieraszko domyśla się, że to być może „nieprzemyślana zdrada”, z której Niedźwiedź zda sobie sprawę, prędzej czy później. Piotr Baron twierdzi, że w Trójce zrobiło się bez Marka jakoś pusto i smutno. „Część z nas myśli pewnie, że wyjechał na te swoje dwa miesiące do ukochanej Australii, Kanady albo na Korsykę. Nikt nie chce wierzyć, że to ma być już tak naprawdę i na zawsze”, dodaje dziennikarz.
31 lipca przed dwunastą w południe pożegnał się ze słuchaczami. To był pomysł Piotra Barona. Zadzwonił rano, czy przyjdzie do jego audycji. „Powiedział oczywiście swoje słynne »nie«, ale za chwilę się zgodził”, opowiada Baron. Gdy zaczęli rozmawiać, Marek powiedział, że to w Trójce przeżył 25 najpiękniejszych lat i głos mu się załamał. Przerwali rozmowę. Obaj mieli oczy mokre od łez, realizator puścił »Goodbye« Lionela Richie. „Nigdy nie myślałem, że przyjdzie taki czas, że nasza historia się skończy”, zaśpiewał Richie. „To trudne do zrozumienia. Ale wierzę, trzeba spróbować. Nie tak prosto powiedzieć »do widzenia!«”.
Monika Stukonis / Viva