Pyszny żur od taty
Nie jest fanem ciast, nie czeka z niecierpliwością, aż na stół wjadą dorodne baby i kolorowe mazurki. „Jeśli chodzi o potrawy wielkanocne, to biała kiełbasa z chrzanem jest całkiem w porządku. Tylko to musi być chrzan domowej roboty, który aż wykręca na lewą stronę”, podkreśla. W domu Nataszy specjalistą od świątecznej kiełbasy zawsze był jej tata. Królował w kuchni i wszystkich z niej wyganiał, żeby zrobić swój mistrzowski żur z białą kiełbasą. Nigdzie lepszego jeszcze nie jadła. Czy w te święta sama zajmie się kuchnią? Ostatnie miesiące to była ciężka praca: najpierw kręcenie scen do „Bitwy warszawskiej”, potem wcieliła się w postać Julii w stukniętej komedii animowanej „Gnomeo i Julia”, równocześnie przygotowuje się do roli Poli Negri w wielkim muzyczno-filmowym widowisku przygotowywanym przez Janusza Józefowicza. Dlatego stery w kuchni chętnie przekaże innym. „Na pewno nasze mamy zarzucą nas specjałami świątecznymi. Mamy też wspaniałą nianię Galinę, sądzę, że we trzy świetnie sobie poradzą”, mówi Natasza.
Nalewki przygotuje Janusz. To jego konik: „W robienie nalewek wkładam całe swoje artystyczne serce i mam nadzieję, że pijąc je, to się czuje”. Z nalewkami wiąże się wiele przyjemności, pierwsza z nich to sam proces tworzenia nalewki, druga wielka przyjemność to dzielemie się nimi z przyjaciółmi i bliskimi. I na trzecim miejscu jest delektowanie się nimi. Sporządza je ze wszystkiego, co rośnie wokoło. Ostatnią zrobił z czarnego bzu, który rwał razem z Nataszą, z jabłek tartych i własnych malin. Jest fantastyczna na artretyzm i reumatyzm, na który cierpi jego mama. Bogatą kolekcję zasiliły nalewki z głogu, bardzo dobre na serce, i z zielonych orzechów, doskonałe na sprawy żołądkowo-sercowe. Natasza mówi z dumą, że Janusz przyrządza też świetne wiśniówki i śliwowice w kilku rodzajach. Janusz: „Tworzenie nalewek wymaga czasami wielkiej cierpliwości. Zrobiłem na przykład fantastyczną dereniówkę, tylko czeka się na efekt trzy lata, więc dopiero w sierpniu tego roku będzie do spróbowania”.
Urok wsi
Odkąd kupili XIX-wieczny dworek w Jajkowicach z dziewięciohektarowym ogrodem, Janusz zamienił się w farmera i bardzo dba o zdrową kuchnię: „Jak mówią Chińczycy, jesteśmy tym, co jemy”. U nas się jeszcze nie przywiązuje do tego takiej wagi jak w wielu krajach Europy Zachodniej, gdzie każdy produkt jest szczegółowo opisany i na etykiecie podaje się, skąd pochodzi. Na swojej farmie zaczął hodować kury, gęsi, kaczki, kozy, króliki. Ma swoje mleko, jajka, mięso, owoce, warzywa, wspaniałe ziemniaki. W tym roku posieje zboże, latem pierwszy raz skosi u siebie pszenicę i żyto. Natasza: „Janusz kompletnie zaraził mnie tą ekologią. Chociaż moja mama nie spodziewała się, że z taką przyjemnością osiądę na wsi. Ja nawet lubiłam zgiełk miasta, czułam się w nim jak ryba w wodzie, tu wyskoczyłam do sklepu, tam coś załatwiłam. Bałam się, że będę żałowała swojej wyprowadzki z miasta. Ale w Warszawie mamy wygodne mieszkanie, więc wieś to fantastyczna odskocznia”. Janusz uważa, że wieś to magia. „Wystarczy posmakować rosołu, który robimy z naszej gęsi, kaczki czy kury. To smaki z dzieciństwa, jakich dzisiaj już się nie pamięta. Żaden człowiek, który żywi się w chicken barze, tak naprawdę nie zna smaku kurczaka. Bo to, co się mu podaje pod nazwą kurczaka, jest dalekim, mglistym wspomnieniem. Ostatnio nawet zagniatamy własny makaron do rosołu, który smakuje inaczej niż kupiony”. Już niedługo będą mieli swój chleb wypiekany w piecu, ale zaczekają z tym do jesieni, żeby robić go z własnej mąki. Na pewno jednak w święta skosztują własnych przetworów: kiszonych ogórków, ćwikły, marynowanych pomidorów, buraków. „Na wsi mam święty spokój, mogę się skoncentrować na przygotowaniu kolejnych projektów. Nie ma tam dobrego zasięgu, więc nawet telefony komórkowe nie dzwonią”.
Śmigus-dyngus na kajaku?
Natasza też nie należy do kobiet, które szukają zgiełku i rozrywki w dyskotekach czy klubach. Kiedyś zupełnie przypadkowo pojechali do Baden-Baden. Sami emeryci, nikt ich nie zaczepiał. „Nagle się okazało, że to spowolnione tempo bardzo nam odpowiada”, mówi. „To może źle wróżyć naszej starości, że dopiero wtedy zaczniemy szaleć”, śmieje się Janusz. Natasza: „Dyskoteki, o matko! Już lepiej sadzić drzewa w ogrodzie. Jak kupiliśmy dworek, pomyślałam: Boże, ile będę miała sadzenia! W zeszłym roku posadziliśmy las, a w nim modrzewie, brzózki, świerki. Praca w ogrodzie to dla nas wspaniały relaks, ostatnio nieco przycięłam krzewy, sprzątałam ogród, od grabienia liści oboje mieliśmy odciski na rękach, Kalinka ze swoimi grabkami dzielnie nas wspierała. Zmęczeni fizyczną pracą odpoczywamy w ruskiej bani”. Zimą Janusz, ku przerażeniu żony, wychodził spod buchającej pary prosto do lodowatego stawu i jak mors zanurzał się w przerębli. W stawie pływają karpie, szczupaki, karasie. „Kiedy nasi goście zgłodnieją, dostają wędkę i muszą sobie radzić”, żartuje Janusz. Jeżeli dopisze aura, będzie piękna pogoda, może połączą święta wielkanocne z dorocznym spływem Pilicą? Z rodziną i przyjaciółmi wynajmą kilka kajaków i popłyną Pilicą do Nowego Miasta, gdzie jest dobra baza i smaczne jedzenie z grilla. Może nawet wyprawią sobie śmigus-dyngus, bo o wywrotkę kajakiem nietrudno. Natasza jako typowy Lew do wody się raczej nie garnie, za to mąż, zodiakalny Rak, całymi dniami może w niej siedzieć. Rak z Lwem to dobry tandem? „Okazuje się, że fantastyczny! On w wodzie, ja na lądzie, jakoś sobie radzimy”, śmieje się Natasza.
Prowadzenie dwóch domów – w Jajkowicach i Warszawie – jest logistycznie trudne. Muszą więc dzielić się obowiązkami. Nie ma jednak sztywnych zasad, czym się kto zajmuje. Ona wyznaje świętą zasadę, żeby nie wtrącać się do jego nalewek, czego on by sobie nie życzył. A on nie miesza się do tego, co żona sadzi w ogrodzie. I jest równowaga. Jeśli zdarzy się, że Natasza ma cięższy dzień, wtedy on usypia Kalinkę, do czego trzeba mieć anielską cierpliwość, bo to czasami proces długotrwały. Ale już wiedzą, że Jajkowice to ich szczęśliwe miejsce na ziemi. Jak tylko mają wolną chwilę, natychmiast tam pędzą. Nawet po przedstawieniu o 10 wieczorem jadą tam po to, żeby się rano obudzić i słyszeć śpiew ptaków i gruchanie dzikich gołębi, które zaprzyjaźniły się z ich drzewami i co roku przylatują do nich wczesną wiosną z dalekiej Afryki.
Tekst Elżbieta Pawełek
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylisty Magda Smus
Makijaż Tomek Kocewiak/Lancôme
Fryzury Adam Szaro
Scenografia Michał Zomer
Produkcja Elżbieta Czaja
Sesja zdjęciowa zrealizowana została we wnętrzach sklepu z wyposażeniem wnętrz Lila Godo, ul. Piękna 28/34, www.lila-godo.pl. Serdecznie dziękujemy za gościnę i pomoc w sesji.
Kwiaty (hiacynty) udostępniło Biuro Kwiatowe Holandia.
Potrawy przygotowała restauracja Buffo, ul. M. Konopnickiej 6 w Warszawie, www.restauracja.studiobuffo.pl, tel.: (22) 3390775, 6268907.
Ciasta przygotowała restauracja i cukiernia Smaki Warszawy, ul. Żurawia 47/49 w Warszawie, www.smakiwarszawy.pl, tel. (22) 6218268.
Makijaż kosmetykami Lancôme: podkład Miracle 03, cienie Ombre Absolue Palette A10, mascara HypnÔse Drama 011, róż Blush Subtil 112, błyszczyk Color Fever Gloss 304.