Natalia Kukulska: Trudno powiedzieć, choć staram się sobie wyobrazić mamę dzisiaj. Bliscy mówią, że nasze charaktery są bardzo podobne... Nasze drugie spotkanie na płycie jest dla mnie niezwykłe, bo pierwszy raz tak subiektywnie podeszłam do jej twórczości. Wybrałam piosenki i zdjęcia, które mi się podobały i do których mam sentyment. Może mama dokonałaby podobnego wyboru... Tak intensywne obcowanie z nią przy pracy nad płytą pozwoliło mi poznać ją jako artystkę, ale również jako człowieka. Takie chwile zawsze były dla mnie bardzo intymne. Może nie temat tabu, ale jednak bolesny. Pomimo że mam tak mało wspomnień. Bo ile może pamiętać czteroletnie dziecko?
– Chyba trudno nagrywa się jej piosenki?
Najtrudniejsze dla mnie było wyznanie w piosence poświęconej jej pamięci „Po tamtej stronie”. Pierwszy raz sama przed sobą spróbowałam nazwać naszą relację, opisując to, co czuję. Przeżyłam swoiste katharsis. Choć czasem może lepiej nic nie mówić, zostawić choć w zawieszeniu... Okazało się to bardzo potrzebne. Piosenka nie ma w sobie patosu i dramatu, za to dużo nadziei.
– Dlaczego właśnie teraz powstała piosenka, która mówi o spotkaniu tam, po drugiej stronie życia?
Bo właśnie teraz, gdy jestem w ciąży, wiara w to jest mi bardzo potrzebna. Tym bardziej, że czekam na córeczkę i doświadczam czegoś podobnego, co przeżyła moja mama. Poznam tę relację od drugiej strony już niebawem.
– Można kochać kogoś, kogo nie ma? I kogo pamięta się jak przez mgłę? To miłość pamięci?
Nie, to raczej miłość do wyobrażenia o człowieku. Właśnie w tej piosence śpiewam o tym, jak trudno zrozumieć, za kim tęsknię. Ale potem dodaję, że „po swojemu ciebie znam, myślę, że właśnie taka mogłabyś być, jaką stworzyłam, gdy brakowało mi ciebie”.
– A jaką mamę stworzyłaś?
Najlepszą z możliwych do wyobrażenia. Na pewno trochę wyidealizowaną. Kogoś bardzo ciepłego i dobrego, do kogo mogę przyjść ze wszystkim. Kto mnie zawsze wysłucha i zrozumie. Czuję, że mama zrobiłaby to najpełniej. Moja przyjaciółka Ania Szarmach, która śpiewa u mnie w zespole, ma cudowny, przyjacielski kontakt z matką. Wyobraziłam sobie, że z moją byłoby podobnie. Myślę, że moja mama byłaby tak samo młoda i energiczna, jak mama Ani. I miałaby tyle samo optymizmu, pozytywnej energii. Jestem pewna, że relacje między nami byłyby tak samo bliskie. Chociaż nie wiem, jakby to było w okresie mojego dorastania.
– Nie byłaś trudnym dzieckiem. Poznałam Cię, jak miałaś 15 lat. Byłaś bardzo miła, mówiłaś „dzień dobry”, „do widzenia”.
Najgorsza byłam w wieku 13 lat. Był to bardzo niebezpieczny okres. Mogłam skręcić wtedy w zupełnie inną stronę. I już z niej nie wyjść.
– Rozumiem, towarzystwo, chłopaki, zabawa.
Tak. Dość wcześnie zaczęłam się buntować i dojrzewać. Szukałam akceptacji. Już jako małe dziecko. Jasio chyba ma to po mnie, zaczepia ludzi, jest bardzo otwarty. Wszystko opowiada. Oczywiście o mojej ciąży natychmiast powiadomił, kogo trzeba: „Mama ma w brzuszku dzidziusia”.
– Michał, Twój mąż, też chyba jest otwarty?
Tak, ale może nie tak bardzo od razu wylewny. No i nie jest taką straszną gadułą, jak ja.
– Ty jesteś gadułą kontrolowaną.
Teraz już tak. Najwyższa pora – przecież za rok trzydziestka. Skończyłam 29 lat, choć prasa już od jakiegoś czasu pisze, „że jestem po trzydziestce”. Ale co tam. A wracając do Jasia – ma fantazję i wyobraźnię. Pamiętam, jak ja w jego wieku w Ustce, dokąd wyjeżdżałam na wakacje z paczką przyjaciół, między innymi Patką i Isią Woy-Wojciechowskimi, też zmyślałam różne historie. Im większe robiły wrażenie na słuchaczach, tym bardziej puszczałam wodze fantazji – kręciło mnie takie zasłuchane audytorium. Jasio ma to samo.
– Myślisz czasem o tym, jakie Twoja mama miałaby kontakty z Jasiem?
Babcia mówi, że byłaby przeszczęśliwa. A Jasio dopiero od niedawna potrafi rozróżnić na zdjęciach mnie od mojej mamy. Dotąd zawsze twierdził, że to ja. Teraz rozpoznaje: „O, babcia Ania”. Wie, że ona jest w niebie, wie, że zginęła.
– Rozróżnia już, że jest śmierć i jest życie?
W te święta wielkanocne byliśmy w Hiszpanii, Jasio zobaczył niezwykłe procesje i zadawał wiele pytań. Dużo mówiliśmy o śmierci, zmartwychwstaniu. A potem odszedł Papież i to wstrząsnęło światem i nami.
– Śpiewałaś kilkakrotnie dla Papieża.
Dzięki temu miałam możliwość spotkania się z Nim. Jego śmierć mnie sparaliżowała, poczułam się, jakbym utraciła grunt. A jednocześnie – nie wiem, jak to zabrzmi – ale czuję się jakby odrodzona. Pełna postanowień. Teraz wszyscy, którzy kochaliśmy i ufaliśmy Papieżowi, jesteśmy wystawieni na wielką próbę – samodzielności w naszej wierze, choć tak wielki spadek nam zostawił.
Na dnie serca mam bunt przeciwko temu, że odszedł, ale z drugiej strony niezwykle budująca jest ludzka solidarność, zjednoczenie, które ta śmierć przyniosła. Dużo rozmawialiśmy w domu o śmierci, choć zawsze się ten temat omija.
– Bo się boimy?
Boimy się. Na punkcie utraty bliskich mam obsesję. Nie umiem sobie na przykład wyobrazić, co przeżyła żona Grzesia Ciechowskiego. Gdy umarł, nosiła w sobie jego dziecko.
– Boisz się o Michała?
Bardzo. Boję się też o babcię, tatę i najbliższych. Może dlatego, że na progu mojego życia spotkałam śmierć. Z tym że mnie macierzyństwo bardzo odmieniło. Stałam się silniejsza. Wszystko ma sens, jak żyjemy nie dla siebie. A relacja matka–dziecko jest najważniejsza. Odwieczny archetyp matki opiekunki, opiekującej się dziećmi, a nawet mężem. W Hiszpanii mogłam sobie bezkarnie obserwować ludzi. Siedzieliśmy w kafejkach albo na plaży i patrzyliśmy na typy ludzkie. Człowiek i relacje między ludźmi bardzo mnie fascynują i inspirują. Staruszkowie. Widziałam starsze kobiety, które z taką troską zajmują się swoimi mężczyznami, mimo iż oboje są niedołężni. Podsuwają im krzesło, pomagają włożyć kurtkę, „matkują”. To chyba taki instynkt dany nam, kobietom.
– Dlatego chciałaś mieć drugie dziecko?
To było dla mnie tak pewne, tak jasne, że będę miała dwoje, a może troje. Jestem szczęściarą, bo urodzę córeczkę. Na badaniach USG potwierdzono to kilkakrotnie. Mam nadzieję, że los nie zrobi już sobie jaj! (Śmiech).
– Planowałaś to właśnie teraz?
Ania urodzi się trochę później, niż mieliśmy zaplanowane. Okazuje się, że to wcale nie takie proste – zaplanować. Myślę jednak, że wszystko bardzo dobrze się ułożyło i że to ten właściwy moment. I w moim życiu zawodowym, i prywatnym. Jaś skończy właśnie w czerwcu pięć lat. On bardzo potrzebuje miłości. Gdyby miał rodzeństwo wcześniej, może odczułby to tak, jakby mu coś zabrano. Teraz w Hiszpanii był tak szczęśliwy, że ma nas oboje tylko dla siebie. Nie mógł się nami nacieszyć, po prostu buzia sama mu się śmiała.
– Kiedy był mniejszy, mówiłaś mi, że czujesz się rozdarta, bo za mało czasu dajesz Jasiowi.
Może to było wtedy, gdy przygotowywałam płytę. U mnie wszystko jest takie płynne. Nie mam czasu w ogóle, a potem – bez ograniczeń. Nadrabiamy wtedy stracone chwile.
– Miałaś też opracowane metody wychowawcze. Co z nich zostało w praktyce?
Wiele z tych postanowień zostało. Przede wszystkim jesteśmy wobec Jasia konsekwentni. I jest podział ról. Mama od przytulania, pieszczot, opowiadań, tak zwanej obsługi codziennej i jak się dzieje coś złego. A tata jest od zabawy i tłumaczenia mu trudnych zagadnień. Robi to lepiej niż ja. Michał ma z nim cudowny kontakt i bardzo mi pomaga się nim zajmować – zwłaszcza teraz, gdy jest mi trudniej. Jaś go bardzo kocha, ale inaczej niż mnie. Tyle oznak miłości i uwielbienia nikt mi nigdy nie da. Podchodzi do mnie i mówi: „Piękna kobieto ty moja, kocham cię najbardziej ze wszystkich” albo „Wiesz, zakochałem się w tobie. Weźmiemy ślub? Tata będzie miał cię w nocy – bo to krótko, a ja w dzień – bo to długo” (śmiech). Aż mi czasami głupio, bo ktoś pomyśli, że synka tak szkolę. A do Michała mówi: „Stary” i „Mordo ty moja”. Bardzo nas to bawi. Powinniśmy zapisywać powiedzonka Jasia.
– Teraz, z dwójką dzieci, nie będzie Ci łatwo. Czasu jeszcze mniej.
Zdaję sobie z tego sprawę. Sądząc po ruchach w moim brzuchu – będzie energiczna. Ania robi tam wielkie zamieszanie. Kopie, kręci się cały czas jak kurczak na rożnie.
– A gdy dorośnie, przejmie od Ciebie pałeczkę. Cztery kobiety – babcia, mama, Ty, Twoja córka... Doganiasz swoje marzenia?
Choć problemów nie brakuje, na przykład zdrowie mojego taty, to cały czas mam wrażenie, jakby ktoś nade mną czuwał. Niesamowite, bo niejednokrotnie przekonuję się, że nawet to, przeciw czemu się buntowałam, wychodzi mi potem na dobre. I że wszystko dzieje się w jakimś celu.
– Co na przykład?
Różne rzeczy. Skręty w lewo, skręty w prawo. Moje małżeństwo, mój wyjazd do Stanów, zawodowe i prywatne rozczarowania.
– Jesteś szczęśliwa z Michałem? Kochasz go?
Tak, bardzo, ale razi mnie, gdy pary wyznają sobie miłość na łamach prasy. Pamiętam jednak, co wypisywano, gdy się pobieraliśmy.
– Że to na krótko?
Tata wiele razy mówił, że dowiadywał się o naszym rozwodzie. Ludzie po prostu czekają na coś złego, na nieszczęście. Kiedy skończył się mój kontrakt z Universalem i nie chciałam od razu go przedłużać, pisano, że Natalia straciła pracę. A potem ta sama gazeta, dowiadując się, że nową płytę wydaję gdzie indziej, napisała, że dzięki niej Natalia odzyskała pracę. No nie wiem, jak dziękować. A ja już chciałam nałożyć worek pokutny i zbierać pieniążki od ludzi na koncertach. Niektórzy dziennikarze znają już teraz mój przyszły życiorys. Jak jest inaczej, niż sobie wymyślili, to się strasznie buntują. Nawet zmieniają fakty. Ocenia się płyty, jeszcze zanim się ich posłucha. Jak są źle nastawieni, to nie ma szans.
– Ta płyta, to jednak projekt specjalny – 25 piosenek na 25. rocznicę śmierci Twojej mamy, w tym zaledwie 5 nagranych przez Ciebie...
Jest wyjątkowa, bo to moje spojrzenie na to, co śpiewała mama. Nikt nie wie, co przeżyłam, wybierając do niej piosenki. Ile się ich naszukałam. Odnalazłam takie, których nawet nie znał mój tata i takie, które nie ukazały się jeszcze na mamy albumach, jak na przykład „Co zrobimy z tą miłością”. Raz tylko słyszałam ją w telewizji, nagrana była chyba do jakiegoś programu. Zapadła mi w pamięć – jest piękna, głęboka.
– Co czujesz, gdy śpiewasz piosenki mamy?
Dużo podczas nagrywania tej płyty z piosenkami mamy było chwil niezwykłych, wręcz przeszywających. Cały czas chcę zapalać świeczkę, przypominać o mojej mamie. Przybliżać ją 20-latkom, którzy nie zawsze już wiedzą, kim była Anna Jantar. Tak jakby to był mój obowiązek, jako córki i wokalistki.
– Zawsze kierowały Tobą emocje?
Tak, wszystko przeżywam bardzo intensywnie. Na szczęście jednak też łatwo zapominam to, co złe. Idę dalej i odnajduję radość życia. Tamten pierwszy koncert, na 20. rocznicę śmierci mamy, tyle mnie emocjonalnie kosztował, że nawet na chwilę znalazłam się w szpitalu. Byłam w czwartym miesiącu ciąży i coś zaczęło dziać się z nią niedobrego.
– Choć miałaś już na koncie swoje sukcesy, wiem, że bałaś się złośliwości, że robisz karierę na nazwisku mamy i tak dalej.
To prawda, ale jakoś to mnie nie dotknęło. Spłynęło to po mnie, bo widziałam pozytywne efekty. Po koncercie zrozumiałam, jak był ważny, kiedy dostałam mnóstwo listów, słów otuchy i podziękowań, że wraz z innymi artystami przypomniałam piosenki mojej mamy. Odezwało się nowe pokolenie, które zainteresowało się repertuarem Anny Jantar. Miałam więc swoją satysfakcję.
– Bo los odbiera, ale i daje? Teraz ofiarowuje Ci wymarzoną córkę.
Nie zawsze los wynagradza krzywdy. Ale niezwykle cieszymy się, oczekując na Anię. Jasiowi mówię: „To dla ciebie urodzę siostrzyczkę”. A on rozmawia z moim brzuchem: „Anula, nie kop mamy. Ale ta twoja Anula niegrzeczna”. „Nie moja, tylko twoja”, odpowiadam. Najbardziej się cieszę, że nasza rodzina nie jest tylko rodziną z fotografii.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Patrycja Woy
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż i fryzury Julita Jaskółka/Isa Dora
Produkcja sesji Joanna Guzowska
Za pomoc w realizacji sesji dziękujemy panu Piotrowi Chromińskiemu i Agencji Turystycznej SIGMA, ul. Filtrowa 81, Warszawa, tel. 817 64 40 oraz Extenda – Agencji Andaluza de promocion Exterior, UPN Polonia