- Od trzech miesięcy jest pani mamą. Czy dziecko zmieniło coś w pani życiu?
Mówi się, że wtedy kobieta inaczej postrzega cały świat, że zmienia się perspektywa. Już wiem, że to prawda. Zwolniłam tempo, inaczej organizuję czas, w centrum wszystkiego jest córka.
- Kojarzona jest pani głównie z redakcją sportową TVP, ale i poza tym ma pani spory dorobek dziennikarski. Jakie były najtrudniejsze momenty?
Miałam 23 lata, gdy wrzucono mnie na głęboką wodę. Organizowałam debaty o Unii Europejskiej. Przedsięwzięcie gigantyczne, a robiłam to tylko z kolegą. Nie starczało czasu na nic. Teraz uważam, że byłam za młoda na takie zadanie. Przychodziłam do domu po 14 godzinach pracy i następne 8 ryczałam w poduszkę. Wstawałam rano i szłam do pracy.
- Potem było już chyba tylko lepiej?
Tak, choć obsługa ateńskiej olimpiady też nie była łatwa. Zdarzyło mi się sporo wpadek, z których nie zawsze zdawałam sobie sprawę. Ale widzowie wszystko wypunktowali w Internecie.
- Na przykład?
Pomyliłam wiek z wagą i powiedziałam, że Aleksandra Kalinowska podnosi w kategorii wiekowej 58 kilogramów. Strasznie chciałam, żeby było rewelacyjnie i pewnie przedobrzyłam. Potem były zimowe igrzyska w Turynie i poszło mi zupełnie dobrze.
- A z czego jest pani dumna?
Z materiałów o Malezji. Miałam zrealizować reportaż na dowolny temat. Wymyśliłam dwa. Pierwszy o kobietach z tego regionu. Pierwsza z bohaterek była miejscową gwiazdą piosenki. Kiedy pojawiała się w mieście, paraliżowała ruch uliczny. Druga królową kosmetyków, trzecia muzułmanką i studentką, a czwarta Szwedką, która w Malezji wyszła za mąż i urodziła trójkę dzieci. Drugi reportaż pokazywał kontrasty kulturowe i religijne. W Malezji synagoga sąsiaduje z meczetem, a świątynia buddyjska z kościołem katolickim i nikomu to nie przeszkadza. Oba materiały zostały dobrze ocenione, a praca nad nimi była wielką frajdą. Myślę, że kiedyś chciałabym robić podobne rzeczy.
- Kiedy?
Gdy widzowie nie będą mnie chcieli oglądać na wizji. Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny.
- Teraz, po urodzeniu dziecka, też nie ma pani na wizji. Nie brakuje pani tej słynnej telewizyjnej adrenaliny, która ponoć mocno uzależnia?
Jeszcze w ciąży byłam pewna, że zatęsknię za pracą. A okazuje się, że mądra natura przemeblowała mój świat. Na razie nic mnie nie ciągnie do redakcji (mam nadzieję, że moi szefowie z TVP tego nie przeczytają). Okazuje się, że teraz liczy się tylko ta mała istota...
- A świat pani męża?
Marcin pracuje w redakcji sportowej Polsatu. Często wyjeżdża i mówi, że nawet krótkie rozstania są dla niego trudne. Kapitalnie bawi się z Leną, opowiada jej historyjki. Mała jest zachwycona, a ja zaskoczona, że tak łatwo wszedł w rolę taty.
- Czasem, gdy kobieta zostaje matką, jej mężczyzna czuje się odsunięty.
Od początku umówiliśmy się, że razem zajmujemy się córką. I jesteśmy bardzo konsekwentni. Marcin przewija małą, kąpie, chodzi na spacery, przebiera, wstaje do niej w nocy.
- Ideał?
Hmm, na to wychodzi.
- Pani ma rodzeństwo. Pani babcia miała czwórkę dzieci. Jak będzie z Leną?
Opuszczając salę porodową, krzyknęłam: ja tu jeszcze wrócę!
- Wspólnie zajmujecie się dzieckiem, jednak w pracy jesteście konkurentami. Pani pracuje w telewizji publicznej, a mąż w Polsacie. Rywalizujecie?
Wcale. Najwyżej przekomarzamy się, kto lepiej pokazał zawody koszykówki, a kto pływackie.
- Oboje pochodzicie z Bydgoszczy. Tam się poznaliście?
Tak. Akurat zerwałam z chłopakiem i nie miałam z kim pójść na studniówkę. Wymyśliłam, że zaproszę syna koleżanki mojej mamy. Znałam go tylko ze słyszenia. Wiedziałam, że nieźle tańczy, czyli na zabawę wystarczy. Ale okazało się, że Marcinowi tańce nie wystarczały. Ja nie miałam wtedy ochoty na kolejny związek, ale on był wytrwałym zawodnikiem. Zresztą naprawdę był zawodnikiem, grał w Polonii Bydgoszcz. Niestety, kontuzja kolana uniemożliwiła mu dalszą karierę.
I wtedy wymyślił sobie dziennikarstwo sportowe. Jesteśmy razem już 11 lat.
- Gdyby nie sportowy upór, nie byłoby Leny. A niemowlak, wiadomo, oznacza zarwane noce. Pani jednak miała niezłą zaprawę we wczesnym wstawaniu.
Chodzi o program „Kawa czy herbata”? Dla mnie, śpiocha, to było wyzwanie. Wstawałam o 4. rano i litowałam się nad sobą. Teraz zrywam się do dziecka co trzy godziny i nie mam z tym problemu.
- A pani rodzice, jakimi są dziadkami?
Byłam u nich z dzieckiem przez 2 tygodnie i nie mogłam wyjść ze zdumienia. Oboje zachowują się jak podręcznikowi dziadkowie.
- Własne zachowanie też panią zaskakuje?
Nigdy nie przypuszczałam, że jestem domatorką. Teraz bez przykrości gotuję, sprzątam...
- Co będzie z pracą?
Nie wiem. Już miałam telefony z propozycjami. To miłe, ale dla mnie jest za wcześnie. Nie wyobrażam sobie zostawienia Leny i pójścia do pracy.
- A widzi pani coś oprócz dziecka?
Gdy Lena się urodziła, przez pierwsze tygodnie nic poza nią mnie nie obchodziło. Teraz już wiem, co się dzieje w kraju, ale nie potrafię się tym przejąć.
Mam wiele planów, ale... na później.
Rozmawiała Anna Stefopulos / Przyjaciółka