Wywołał salwę śmiechu i gromkie brawa. W innym odcinku, gdy poproszono dzieci, aby nazwały jednym słowem polityka, Karol również się popisał: „złodziej” – stwierdził. – No cóż, Karol jest jednym z bardziej bezkompromisowych uczestników programu – skwitował z właściwym sobie poczuciem humoru Wojciech Mann.
– Trochę źle się wyraziłem – tłumaczy dzisiaj Karol. – Miałem na myśli, że wielu polityków jest nieuczciwych. Najpierw coś obiecują, a potem nie wywiązują się z tego.
Rodzice siedzą jak na szpilkach
– Myślałam wtedy, że się pod ziemię zapadnę – wspomina nagranie programu mama Karola, pani Elżbieta. – My, rodzice, nie mamy wpływu na to, co mówią nasze dzieci w studiu. Nie przygotowujemy ich wcześniej. Nie wiemy nawet, jaki będzie temat odcinka. Poznajemy go dopiero tuż przed nagraniem.
Pani Ela i jej mąż Andrzej siedzą więc na widowni jak na szpilkach i czekają tylko, co też ich Karolek znowu palnie. – Skąd u niego takie pomysły? – nie może nadziwić się tata chłopca. – Przecież w domu prawie nie rozmawiamy o polityce. – Karol pilnie śledzi wieści z Sejmu w telewizji – wyjaśnia jego mama. – I zastanawia się potem: Czy powstanie koalicja? Czy będą nowe wybory?
– Moim zdaniem, rząd poda się do dymisji i jesienią będziemy znów głosować – wtrąca z poważną miną chłopiec.
A zaczęło się od tego, że jako sześciolatek Karol poszedł z rodzicami na wybory. Biało-czerwona urna, do której wrzucił wypełnione przez mamę i tatę karty, nakryty zielonym suknem stół, a za nim dostojna komisja wyborcza – to wszystko zrobiło na malcu wielkie wrażenie.
Już w pierwszej klasie wpadł na pomysł, żeby utworzyć własną partię, klasową. Nazwał ją Samoobroną. – Ale nie miała ona nic wspólnego z Samoobroną Andrzeja Leppera – zastrzega od razu. – Po prostu chcieliśmy bronić się przed innymi dzieciakami, żeby nie wchodziły w czasie przerwy do naszej sali – tłumaczy.
Chciałbym być troszeczkę wyżej
Potem wymyślił klasowy sejm.
– Gdy trzeba podjąć jakąś decyzję, np. gdzie pojechać na wycieczkę albo co robić na wuefie, obradujemy jak posłowie – ożywia się chłopak. – Każdy zgłasza propozycję i głosujemy!
– Karol organizuje też co roku wybory do klasowego samorządu – mówi Joanna Szafańska, wychowawczyni klasy, w której chłopiec się uczy.
– Robimy urnę, z którą on chodzi potem między ławkami i zbiera od kolegów karteczki z głosami. Liczymy je, a Karol zapisuje wyniki na tablicy.
Karol nie jest przewodniczącym, został nim jego dobry kolega, Michał.
Ale czy chciałby być liderem klasy? – Czemu nie? Ale tak prawdę mówiąc, to w przyszłości chciałbym być troszeczkę wyżej, gdzieś na poziomie premiera albo marszałka sejmu – wyznaje z rozbrajającą szczerością.
– No, to nie jest wykluczone – śmieje się wychowawczyni. – Karol dobrze sprawdza się w sytuacjach, gdy trzeba coś powiedzieć, zorganizować. Woli przedmioty humanistyczne, jego konikiem jest historia. Nieraz ja powiem jedno słowo, a Karol dopowie trzy. Dalszą część lekcji mógłby poprowadzić sam. No i świetnie mówi wiersze. Już jako pierwszoklasista był laureatem wojewódzkiego konkursu recytatorskiego.
Z wrażenia rozbolał go brzuch
Chłopiec codziennie dojeżdża do szkoły, do Sulechowa, prawie 10 km. Rodzice zostawiają go u babci i idą do pracy – mama jest nauczycielką klas 1–3, a tata dyrektorem ośrodka szkolno-wychowawczego. Babcia zaprowadza i odbiera Karola ze szkoły.
Chłopiec zjada u niej smaczny obiad – uwielbia pierogi z mięsem i kapustą. Razem dyskutują na różne tematy. Babcia doskonale zna więc wiedzę, temperament i pomysły wnuka. Gdy usłyszała w telewizji, że poszukują wygadanych dzieci o różnych zainteresowaniach, od razu pomyślała o wnuku. – Mówię ci, on by się nadawał – przekonywała córkę.
– To był koniec wakacji, syn nigdzie nie wyjeżdżał, pomyślałam więc: jedźmy do tej Warszawy, niech zobaczy kawałek świata, pozna telewizję od kuchni – wspomina mama chłopca.
Na casting zgłosiło się ponad 200 dzieci z całej Polski. Do sali, w której zasiadała komisja, wchodziły w grupach po kilkanaście osób, bez rodziców.
– Rozmawialiśmy między innymi o jedzeniu – zdradza Karol. – Ja powiedziałem, że nie lubię słodyczy, ale je kolekcjonuję. Dostałem ich tak dużo na komunię, że teraz bawię się w sklepowego.
Widocznie chłopiec ujął komisję, bo jeszcze tego samego dnia rodzice dostali telefon, że syn zakwalifikował się do programu.
– Karolka z wrażenia rozbolał brzuch – wspomina tata chłopca. – Co on powie w tej telewizji? – zastanawiał się, gdy wracali pociągiem do domu.
Z tego wszystkiego nie chciał jechać na nagranie. – Dopiero tacy panowie, którzy stoją przed sklepem, mówią do syna: „Co, nie pojedziesz? To my cię więcej w sklepie nie chcemy widzieć!” – śmieje się pani Ela. – A on cichutko: „Dobrze, to pojadę”.
Przyszły premier musi wiedzieć
Teraz bywa w Warszawie raz w miesiącu, w weekend. W ciągu dwóch dni nagrywane są cztery odcinki „Dużych dzieci”. – Najbardziej lubię przerwy – wyznaje Karol. – Bawimy się wtedy z bliźniakami w nasze państwo, które nazwaliśmy Kotolonią. Piszemy własną konstytucję, nakładamy na obywateli podatki. A ja jestem wielkim marszałkiem!
Czasem między nagraniami jest kilka godzin przerwy. Spaceruje wtedy z rodzicami po Warszawie. W pierwszej kolejności chciał zobaczyć Barbakan i Sejm. Któregoś dnia, jeszcze przed wyborami prezydenckimi, spotkał przed Sejmem Donalda Tuska.
– Od razu pobiegłem po autograf – wspomina. – Ochrona woła: stać! stać! Ale pan Tusk pozwolił mi podejść – cieszy się.
Z tych podróży pociągiem do stolicy wzięła się kolejna pasja Karola – kolej. Uwielbia chodzić na dworzec i przyglądać się torom, wagonom. Potem w domu sam buduje z klocków swoje pociągi. I czyta książkę o historii kolei, którą dostał od autora.
Poza tym w wolnych chwilach Karol gania po podwórku ze swoim ukochanym psem, jeździ na rowerze albo biegnie pobawić się z synem sąsiadów. Ale tylko do 19.30, zanim zaczną się „Wiadomości”. Bo przyszły premier musi przecież wiedzieć, co przyniósł kolejny dzień w polityce...
Monika Wilczyńska/ Przyjaciółka