Moby

Nie cierpi prezydenta George’a Busha i łapek na myszy. Uwielbia scrabble, serial „24 godziny”, konie, pociągi i piękne dziewczyny.
/ 16.03.2006 16:57
Jako nastolatek był radykałem. Grał w zespole Vatican Comando i uważał, że cały świat wymaga naprawy. Jego radykalizm malał wraz z rosnącą popularnością, a kolejne albumy były coraz spokojniejsze i bardziej melodyjne. „Kiedy byłem młody, uważałem, że świat jest czarno-biały. Studiowałem filozofię i wszystko mnie przerażało. Potem rzuciłem studia. Zająłem się muzyką i trochę złagodniałem”, przyznaje Moby. Ciągle jednak lubi otwarcie krytykować to, co mu się nie podoba. Najbardziej dostaje się prezydentowi Bushowi i kolegom po fachu. Kiedy muzyk przyjechał na koncert do Warszawy, nauczył się mówić po polsku: „Dziękuję” i „Prezydent George Bush jest idiotą”. W czasie kampanii prezydenckiej codziennie nosił wpiętą w ubranie plakietkę z napisem: „Bush nie jest moim prezydentem”. Wpadł w popłoch, kiedy został zaproszony na pokaz mody i okazało się, że mają koło niego siedzieć córki Busha. „Na szczęście się spóźniły i te miejsca zajął ktoś inny. Zdenerwowałem się trochę, bo nie chciałem, żeby ktoś pomyślał, że specjalnie chciałem je sprowokować”, opowiadał później Moby. Muzyk ma też zwyczaj otwarcie krytykować innych artystów. „Za dawnych dobrych czasów gwiazdy rocka pisały swoje własne piosenki, kwestionowały istniejący stan rzeczy, a teraz robią tylko to, co każą im menedżerowie. To żałosne”, napisał Moby na swojej stronie internetowej. Nie podoba mu się także to, że w telewizji jest tyle „beznadziejnego popu”. „Stacje muzyczne powinny puszczać więcej dobrej muzyki, a nie katować odbiorców ciągle tą samą papką”, denerwuje się muzyk. Głośno było o nim także wtedy, gdy publicznie zganił Eminema za teksty obrażające kobiety i gejów. Muzyków pogodziła jednak antybushowska piosenka Eminema.

Znawca kobiet, przeciwnik rodziny
Myliłby się ten, kto sądziłby, że Moby żyje tylko polityką. „Marzę o tym, żeby dziewczyny na moich koncertach rzucały we mnie swoimi majtkami. Wtedy czułbym się naprawdę sexy”, mówi muzyk. „Jestem fanem Toma Jonesa i widziałem, jak dziewczyny zachowują się, kiedy on zakołysze biodrami. Na moich występach nigdy tak nie piszczą”, przyznał smutno. Zaraz jednak dodał, że nie jest wcale załamany tym, że nie wygląda jak najbardziej przystojny mężczyzna na świecie. „Przynajmniej wiem, że dziewczyny zakochują się we mnie, bo interesuję je jako człowiek, a nie model”, zapewnia Moby. A interesują się nim nie byle jakie sławy. Prasa przypisywała mu romans z Natalie Portman i Christiną Ricci. „Nie chcę, żeby pisano o moim życiu miłosnym, więc część smakowitych plotek sam wymyśliłem”, żartuje artysta. Przyznaje jednak, że interesują go tylko takie kobiety, które kochają sztukę. „Zanim zacznę się w cokolwiek angażować, muszę mieć pewność, że mam do czynienia z twórczymi umysłami. Nie interesują mnie mało bystre kobiety”, przyznaje.

Moby zarzeka się jednak, że na razie ani myśli o założeniu rodziny. „Jeśli się ożenię i będę miał dzieci, może się zdarzyć, że umrą one wcześniej ode mnie. Nie wyobrażałbym sobie już później życia. Wolę więc oszczędzić sobie bólu i cierpienia”, mówi. Często jednak publicznie wypowiada się na temat pięknych dziewczyn. „Lubię, jak śpiewa Christina Aguilera, ale myślę, że to Britney Spears ma więcej do zaoferowania w sypialni”, oznajmił fanom. Po jednej z imprez w Nowym Jorku znowu zaszokował swoich wielbicieli. „Wyszedłem tak wcześnie, bo spotkałem swoją byłą dziewczynę. Stęskniliśmy się za sobą i postanowiliśmy szybko pojechać do mnie. Kochaliśmy się całą noc i było naprawdę cudownie”, wyznał muzyk.

Domator z hotelu
Przygotowując materiał na najnowszą płytę „Hotel”, Moby miał do wyboru 200 utworów. Muzyk jest znany z szaleńczego tempa pracy. Sam jednak nie widzi w tym nic dziwnego. „Moje studio znajduje się w moim nowojorskim domu. Każdego dnia wstaję i zabieram się do pracy. Odpoczywam dwa tygodnie w roku, a więc na komponowanie zostaje mi około 350 dni. Te 200 piosenek to wcale nie tak dużo”, przekonuje. Mówi, że gwiazdą stał się zupełnie przypadkiem i że niewiele to w jego życiu zmieniło, oprócz tego, że jest bogaty. „Doceniam to, że nie muszę się już martwić o to, co będę jadł. Wychowałem się w bardzo biednej rodzinie. Było to tym dotkliwsze, że wokół wszyscy byli bogaci, a my dostawaliśmy kartki na żywność. Teraz cieszę się, że mogę pomagać swojej rodzinie. Pieniądze dały mi poczucie bezpieczeństwa”, przyznaje. Uważa się za spokojnego domatora. „Nie ma nic lepszego, niż spotykać się z przyjaciółmi w swoim własnym domu. Zawsze z utęsknieniem czekam na święta, bo tak właśnie lubię je spędzać. Nie rozumiem ludzi, którzy w wolne dni wyjeżdżają z Nowego Jorku. Wtedy właśnie to miasto jest najwspanialsze”, mówi Moby.
Muzyk nie wpada jednak w depresję, kiedy koncertuje z dala od domu. Uwielbia zatrzymywać się w hotelach. „Hotele mnie fascynują, dlatego tak właśnie zatytułowałem swoją płytę. W hotelu zdarzają się nam najbardziej intymne rzeczy, które jednocześnie pozostają anonimowe”, przekonuje filozof show-biznesu.
Jego ostatnie dwie płyty – „Play” i „18” – rozeszły się w kilkunastu milionach egzemplarzy. Złośliwi krytycy twierdzą, że nawet jeśli najnowsza płyta artysty nie okaże się takim sukcesem, i tak zostanie wykorzystana w reklamach. Moby nic sobie z tych złośliwości nie robi. „Dla mnie to taka sama działalność komercyjna, jak promowanie płyty. Najważniejsze to robić swoje”, ucina krótko.

Iza Bartosz/ Viva!