Nad Doliną Śmierci na pustyni Mohave w Kalifornii właśnie już zachodzi słońce. W którą stronę nie sięgnąć wzrokiem, tylko piach i niewielkie wyschnięte jeziorka pokryte grubą warstwą soli. Ani śladu życia. Jedynie szaleniec miałby ochotę latać teraz nad tą martwą krainą. Wystarczy jeden błąd pilota, by pozostać tu na zawsze.
Szaleniec... i oczywiście Angelina Jolie, matka czworga dzieci, która kocha to miejsce jak żadne inne na świecie. To właśnie jej samolot zbliża się do pasa na opuszczonym lotnisku Barstow-Daggett, które pamięta jeszcze czasy II wojny światowej. Na dole czeka na nią tylko kilka osób z obsługi, które zajmują się jej dwoma dwupłatowcami, oraz zaniepokojony Brad.
Dopiero kiedy Angie wysiada z samolotu, zdejmuje hełmofon i zarzuca ręce na szyję witającego ją z wyraźnym uczuciem ulgi narzeczonego, widać, jaka jest krucha. Już dziś nie mogłaby sobie pozwolić na to, by zagrać seksowną Larę Croft. Od czasów „Tomb Raider” schudła prawie o połowę. „Aż strach ją objąć, bo człowiek ma wrażenie, że może ją złamać jak trzcinkę”, mówi Brad. Angelina jednak próbuje bagatelizować stan swojego zdrowia. „Nigdy nie jadłam zbyt dużo. Kiedy jestem zestresowana, nie mogę nic przełknąć, choć bardzo się staram. Ostatni rok był dla mnie wyjątkowo trudny. W styczniu zmarła moja matka, Marcheline Bertrand. Poza tym czworo dzieci to nie przelewki...”, mówi aktorka. To fakt.
Dla ludzi z jej otoczenia jest jednak jasne, że Angelina angażuje się w zbyt wiele rzeczy naraz. Jakby nie wiedziała, na czym jej naprawdę zależy. Rozdarta między rodziną, pracą a misją ratowania świata. „Nigdy nie widziałem tak rozedrganej wewnętrznie osoby. Ona jest jednym kłębkiem nerwów”, mówi jej znajoma.
Pod obstrzałem fleszy
Nieustanna wojna nerwów to przede wszystkim związek z Bradem. Nim go spotkała, nikt nie uważał, że jest najpiękniejszą kobietą świata. Była wolnym człowiekiem. Jej osobista asystentka, Holly Goline, wspomina, że gdy spotkała Jolie na lotnisku po raz pierwszy w 2001 roku, aktorka wybierała się na inny kontynent, ale nie miała ze sobą nic oprócz podręcznej torby i pary majtek na zmianę. „Angelina nie miała nawet komórki, adresu e-mailowego”, opowiadała Goline. Od spotkania Brada na planie „Pana i Pani Smith” w 2005 roku, nie ma dnia, by prasa nie analizowała każdej miny, ruchu, gestu Angeliny. „To już koniec romansu”, „Brad ma dość kaprysów Angeliny”, „Brad znów spotyka się z Jennifer Aniston”, grzmią tytuły tabloidów. Nie ma chwili i miejsca, by paparazzi nie czyhali na nią z fleszami swoich aparatów. „Ja już się trochę do tego przyzwyczaiłam. Nie przejmuję się też tym, co o mnie wypisują. Ale szkoda mi dzieci, które czasami są wystraszone”, zwierza się.
Angelina stanowczo zaprzecza, by między nią a Bradem był kryzys. Przyznaje, że zdarzają im się trudniejsze dni. „Kiedy zobaczyliśmy się po raz pierwszy, byliśmy dalecy od szukania przygód i nowych partnerów. Ja byłam szczęśliwą samotną matką, Brad był, jak wtedy myślałam, w udanym związku z Jennifer Aniston. Nie zamierzałam rozbijać małżeństwa. Jedną z najwstrętniejszych rzeczy, jaką może zrobić jedna kobieta innej, to odebrać jej męża”, uważa Angelina. „Jednak wszystko, co robiliśmy z Bradem, sprawiało nam ogromnie dużo radości. I chyba nawet sami nie zorientowaliśmy się, kiedy zostaliśmy parą. Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu i upewnialiśmy się, że chcemy w życiu tego samego”, opowiadała aktorka.
Brad jest dla Angeliny najbliższą osobą na świecie. „Nigdy nie spotkałam tak niezwykłego faceta, który byłby jednocześnie tak męski i tak oddany rodzinie. Ma naturalne talenty ojcowskie. Nie ma rzeczy, której by nie potrafił zrobić przy dzieciach, nawet gotuje”.
Nie jestem Matką Teresą z Hollywood
„Może trudno w to uwierzyć, ale nawet nie wiem, kiedy z jednego dziecka zrobiło się aż czworo”, śmieje się Angelina. „Pamiętam, jak niedawno chcieliśmy zabrać dzieciaki na wycieczkę. Zaczęliśmy pakować do samochodu jedno pod drugim i nagle równocześnie spojrzeliśmy na siebie z niedowierzaniem. »O Boże, ile ich jest«, pomyśleliśmy i zaczęliśmy się śmiać. To był jeden z tych cudownych momentów, które pamięta się do końca życia. A przecież przed chwilą był tylko Maddox, chłopiec, którego wyrwała z piekła w Kambodży.
Kiedy po raz pierwszy pojechała tam wraz ekipą „Lary Croft”, wcale nie planowała, że będzie adoptowała dzieci. Angelina wspominała, że kiedy wróciła do swojego apartamentu w hotelu po wizycie w sierocińcu, na łóżku czekała już na nią piękna suknia, w której miała pójść na wieczorne przyjęcie. „Poczułam się okropnie. Pomyślałam o tych wszystkich pustych słowach, jakie wygłaszają gwiazdy Hollywood na temat ubóstwa, aukcjach ich bajecznych sukien, które mają wesprzeć jakieś organizacje charytatywne. Nie o to chodzi, że postanowiłam być Matką Teresą z Hollywood. Ale wiedziałam, że muszę zrobić coś więcej”, wspominała Jolie.
Potem dzieci zaczęło przybywać. Już wspólnie z Bradem Angelina adoptowała Zaharę z Etiopii i Paksa Thiena z Wietnamu. W maju 2006 roku urodziła Shi, czyli Shiloh, pierwsze i jak na razie swoje jedyne biologiczne dziecko. A przecież to jeszcze nie koniec. Kilka miesięcy temu zarzekała się: „Tak, chcemy mieć więcej dzieci z Bradem. I na pewno kiedyś będziemy je mieć. Ale na razie musimy skupić się na potrzebach tych, które już mamy”. Dziś wiadomo jednak, że proces adopcyjny kolejnej dziewczynki, prawdopodobnie sieroty z Etiopii,
dobiega niemal końca. Brad zgodził się na kolejne dziecko.
Najlepszy czas do gry
Jakby na ironię losu, teraz w nawale wszystkich życiowych wyzwań Angelina przeżywa najlepszy okres w swojej aktorskiej karierze. Mówi się, że dzięki roli w najnowszym filmie Clinta Eastwooda „The Changeling” ma szansę na Oscara. Wprawdzie zapowiadała po urodzeniu Shi, że weźmie roczny urlop, ale nie dotrzymała słowa. „Wybieram tylko te role, które mi odpowiadają. Ale z wiekiem dostaję coraz ciekawsze propozycje”, zwierza się Jolie. „Rola Lary Croft sprawiła, że niektórzy zapomnieli, że jest nie tylko piękną kobietą, ale też świetną aktorką”, przyznaje Matt Damon, jej partner w „Tajnym agencie”. Angelina ma już sporo sukcesów na koncie, w tym Oscara za drugoplanową rolę w „Przerwanej lekcji muzyki”.
Zorganizowanie życia rodzinnego przy tak intensywnej pracy wymaga jednak od Angeliny nadludzkiego wysiłku. „Ustaliliśmy z Bradem, że zawsze tylko jedno z nas będzie pracowało. W ciągu ostatniego roku byłam więc tylko dwa miesiące na planie. Raz w Indiach, gdzie brałam udział w zdjęciach do „Tajnego agenta”, potem przy pracy nad „Ceną odwagi”, w której zagrałam Mariannę Pearl, wdowę po zamordowanym dziennikarzu „Wall Street Journal”, Danielu Pearlu. W obu przypadkach na planie był Brad z dziećmi i to on się nimi zajmował. Mimo to było mi bardzo ciężko”, przyznała Angelina. W trakcie kręcenia pierwszego filmu była w ciąży z Shiloh. Najtrudniej było jej jednak po porodzie, kiedy karmiła piersią, jak zwierzyła się aktorka. Angelina przyznała, że nie znosiła tego. „Ledwie zaczynałam jakąś scenę, a już musiałam robić przerwę i biec na karmienie. Gehenna. Wytrzymałam tylko trzy miesiące. Na szczęście, w zachodnim świecie jest wszystko, co potrzebne do życia takiemu maleństwu”, tłumaczy Jolie.
Jak w kołowrotku
„Na pewno nie jesteśmy tradycyjną rodziną. O rutynie nie ma mowy”, mówi aktorka. To wszystko dałoby się może jednak jakoś ogarnąć, gdyby Angelina nie angażowała się tak bardzo w działalność charytatywną. Od wielu lat działa na rzecz UNICEF-u. Teraz będzie sprawować jeszcze inną funkcję w ONZ. Wraz z Billem Clintonem, Jimmym Carterem i obecną sekretarz stanu Condoleezzą Rice chce walczyć o ratowanie środowiska naturalnego. Niektórzy więc mówią, że to, co stworzyła Angelina, to nie rodzina, ale objazdowy sierociniec, a może nawet cyrk. Jednego dnia dzieci śpią w apartamencie w Londynie, drugiego – w hotelu w Bangkoku. Raz jedzą płatki z mlekiem, raz pieczone świerszcze. „Rzeczywiście zastanawiamy się z Bradem od jakiegoś czasu, że będziemy musieli stworzyć jakiś dom dla dzieci.
Chciałabym osiąść na stałe w Europie. Tu jest bardziej swojsko, ale też łatwiej stąd podróżować w różne rejony świata. Na razie tam jest nasz dom, gdzie jesteśmy”, przyznaje Angelina. Przez ostatni rok rodzina ze względu na zobowiązania zawodowe pary aktorów mieszkała między innymi w Los Angeles, Nowym Jorku, Berlinie, Pradze, Francji i w Nowym Orleanie. Aktorka zapisała nawet Maddoksa do ekskluzywnej francuskiej szkoły Lycee Francais, której oddziały istnieją na całym świecie, by mógł się uczyć niezależnie od tego, gdzie pojadą.
W tym, że dzieci żyją na walizkach, Angelina nie widzi jednak żadnego problemu. „Ostatnio jeden ze znajomych zajrzał do naszych walizek i krzyknął z przerażenia. Rzeczywiście panował tam nieopisany bałagan. Ale dzieci doskonale znoszą latanie, a ja nie chcę, aby dorastały w Hollywood. Chcę, żeby zobaczyły świat i poznały swoje korzenie”.
Jakoś to będzie
Przyjaciele Angeliny widzą, że z każdym dniem ma coraz mniej siły. Czasami zdarza się, że nawet brakuje jej energii, by zwlec się z łóżka. Nieraz już zemdlała z wyczerpania. Pierwszy raz na planie „Tajnego agenta”, kiedy była w ciąży. Nie jadła już od wielu godzin, kiedy więc próba przedłużyła się o trzy kolejne, nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami i upadła. „To było jak cięcie. Dopiero kiedy się ocknęłam, zrozumiałam, co się stało”, opowiada Angelina. Potem tych omdleń było jeszcze kilka. Mimo to nie chce zrezygnować z niczego. Nie chce rezygnować z wolności na rzecz rodziny, dzieci i mnóstwa obowiązków, które na siebie wzięła. Uparcie bowiem twierdzi: „Muszę żyć pełnią życia, gdyż tylko wtedy czuję się naprawdę szczęśliwa”.
Tekst Magda Łuków / Viva