Matthew McConaughey - kim jest przystojniak i laureat Oscara?

Matthew McConaughey fot. ONS
O ciężkiej drodze na sam szczyt Hollywood
/ 04.04.2014 08:10
Matthew McConaughey fot. ONS

Na scenie nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego. Rzucił okiem na statuetkę Oscara, którą wręczyła mu Jennifer Lawrence, i rozpoczął przemowę. Zupełnie inną niż pozostali bohaterowie wieczoru. Przez ponad trzy minuty dziękował wszystkim najważniejszym dla niego osobom oraz Bogu. Przyznał też, że w życiu potrzebuje mieć kogoś, kogo będzie mógł gonić, podziwiać. A później, z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem, rzucił, że tą osobą jest… on sam. „Kiedy miałem 15 lat, znajomy zapytał mnie, kto jest moim bohaterem. Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć na to pytanie. Po kilku tygodniach powiedziałem, że to ja za 10 lat. Kiedy minął ten czas, ta sama osoba zapytała, czy już jestem dla siebie bohaterem. Nie! Nawet nie jestem blisko! Mój bohater ma teraz 35 lat. Każdego dnia, tygodnia, miesiąca i roku on zawsze jest 10 lat przede mną. To sprawia, że nigdy nie spocznę na laurach. Zawsze będę dążył do ideału!”, mówił wzruszony, ściskając swojego pierwszego w karierze Oscara.

Chłopiec do bicia
Jeszcze kilka lat temu jedyną nagrodą, na jaką mógł liczyć, były Złote Maliny. Mimo że komedie romantyczne, w których grał, zarabiały mnóstwo pieniędzy, krytycy pisali, że McConaughey na ekranie jest dwuwymiarowy, płaski. Sugerowali też, że nie musi się starać, bo na sukces zapracował ładną buzią i umięśnioną sylwetką. „Co się stało z tym utalentowanym dzieciakiem?”, pytały nagłówki magazynów filmowych. Podczas castingu do „Uczniowskiej balangi”, pierwszej kinowej produkcji, Matthew zrobił tak dobre wrażenie na twórcach, że zmieniono dla niego scenariusz. Pierwotnie miał to być tylko epizod, a skończyło się na tym, że jego postać miała aż 300 linijek tekstu! Później było już tylko gorzej. Miał zagrać w „Titanicu”, ostatecznie tę rolę zdobył Leonardo DiCaprio. W ambitniejszych produkcjach nikt nie chciał go obsadzać. „Zagrałem w »Powiedz ’tak’« i ten cholerny film zrobił tak dobry wynik, że chcieli mnie tylko w komediach romantycznych”. Kolejne: „Jak stracić chłopaka w 10 dni”, „Miłość na zamówienie”, „Duchy moich byłych” też okazały się komercyjnym sukcesem. Ze względu na swoje warunki McConaughey zyskał łatkę amanta i nawet jego przyjaciel Matt Damon żartował, że praca jest dla Matthew pretekstem do jeszcze częstszego zdejmowania koszulki.

Kpili z niego wszyscy. W jednym z odcinków satyrycznego serialu „Family Guy” nazwano go najgorszym aktorem wszech czasów. Brukowce publikowały jego zdjęcia z zakupów, joggingu, plaży, na których zawsze był niekompletnie ubrany. Po Hollywood krążył wtedy żart: „Jak poznać, że w Los Angeles zmienia się pora roku? McConaughey zakłada T-shirt”. To, że się wtedy nie załamał, jest zasługą dystansu, jaki Matthew ma do siebie. Oraz marihuany, którą pocieszał się w trudnych chwilach.

„Raz się żyje!”
Do historii przeszła już jedna z hucznych imprez, które regularnie urządzał w domu. Dwudniowa balanga tak zmęczyła sąsiadów McConaugheya, że ci w końcu wezwali policję. A kiedy funkcjonariusze weszli na teren posesji, ujrzeli całkowicie nagiego Matthew grającego na bębnach. Ostatecznie najadł się tylko wstydu. Zarzut posiadania i zażywania narkotyków został oddalony i po wpłaceniu grzywny w wysokości 50 dolarów znowu miał czystą kartotekę. „Tak, to prawda. Grałem na golasa na bębnach. Bo kto z nas nie lubi wygody i muzyki?”, żartował, komentując tamte wydarzenia.
„Przez długi czas ludzie mieli na mój temat mylne wyobrażenie. Myśleli, że jestem przystojnym, wiecznie rozebranym hedonistą na haju, który całymi dniami leży na plaży. Wiem, że moje filmy nie sprawiały, że można było o mnie myśleć inaczej, ale tylko takie scenariusze dostawałem. Nie dlatego, że nie poradziłbym sobie z nowymi wyzwaniami, tylko dlatego, że taką łatkę mi przypięto”, mówił w 2008 roku.

Niedługo później razem z asystentem przeczytali wszystkie negatywne recenzje, które dotyczyły jego gry. „To była konstruktywna krytyka. Z większością z nich się zgadzałem”, tłumaczył. Właśnie wtedy, w porozumieniu z żoną Camilą i agentem, podjął zaskakującą decyzję. Matthew zaczął odrzucać banalne scenariusze! Czekał na taki tekst, który go zaskoczy, sprawi, że ciarki przejdą mu po plecach.


Jak Feniks z popiołów…
„Po tym, jak odmówiłem producentom po raz pierwszy, zaczęliśmy się z Camilą zastanawiać, ile potrwa mój niebyt. Na szczęście nie musieliśmy się martwić o pieniądze. Problemem była tylko moja niecierpliwość i złość, która wzbierała we mnie po kolejnych miesiącach”, opowiadał. Pierwsza sensowna propozycja pojawiła się dopiero po dwóch latach. W 2011 roku Matthew zagrał główną rolę w dramacie „Prawnik z lincolna”. „To najciężej pracujący aktor, jakiego znam”, zachwycał się reżyser Brad Furman. Takich komplementów było więcej i już niedługo później w Hollywood plotkowano, że McConaughey został odkryty na nowo!

Kolejne produkcje: „Zabójczy Joe”, „Pokusa”, „Uciekinier” oraz „Magic Mike” potwierdziły, że zmiana nie jest tylko przypadkiem. „Pamiętam pierwsze zdjęcia do »Zabójczego Joe«. Nikt z ekipy nie wierzył, że Matthew poradzi sobie z tą postacią. A on wbił ich w fotel…”, ekscytował się Scott Einbinder, producent filmu. McConaughey imponował też konsekwencją. Odrzucił rolę w filmie „Magnum”, za którą proponowano mu 15 milionów dolarów, tylko dlatego, że nie spełniała jego oczekiwań. W mediach zaczęto pisać o nowym zjawisku. Nazwano je „The McConaissance”.

Coraz bliżej ideału
Określenie to można tłumaczyć na dwa różne sposoby. Pierwszy odnosi się do epoki renesansu i sugeruje, że Matthew się odrodził. Drugi nawiązuje do francuskiego słowa „méconnaissance”, które oznacza „niedocenianie”. „Gdyby ktoś jeszcze kilka lat temu powiedział mi, że McConaughey ma talent, popukałabym się w czoło. Jednak rolami w serialu »Detektyw« i dramacie »Witaj w klubie« zamknął usta wszystkim niedowiarkom. W tym i mnie”, pisała Maureen Callahan z „New York Post”. W „Detektywie” wciela się w rolę śledczego Rusta Cohlego. I jest w niej bardzo przekonujący. „Patrząc na Rusta, nie widzimy Matthew McConaugheya. Mało który aktor umie tak wejść w postać”, pisała Virginia Rohan z portalu North Jersey. Jego kreacja w „Witaj w klubie” jest jeszcze bardziej imponująca.

W dramacie opartym na faktach gra Rona Woodroofa, który w 1985 roku dowiaduje się, że jest chory na AIDS. Do tej roli McConaughey musiał zrzucić prawie 20 kilogramów. Opłaciło się jednak. Mimo że nominowany w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy był także Leonardo DiCaprio, to Matthew zgarnął statuetkę. „Należała mu się. Zaryzykował, całkowicie zmienił wizerunek i udowodnił, że nawet w wieku 44 lat można zacząć od nowa”, chwaliła go Julia Wang z magazynu „People”.

Jaki jest jego sekret?
McConaughey nie mówi tego wprost, ale bardzo wiele zawdzięcza żonie Camili. Zanim ją poznał, był znany z dość luźnego podejścia do związków. Młody, przystojny, sławny i bogaty, chciał jak najdłużej cieszyć się życiem bez zobowiązań. Niby planował przyszłość z Penélope Cruz, ale ich związek nie przetrwał ze względu na pracę. Prawie w ogóle się nie widywali. Z Sandrą Bullock wdał się w romans na planie „Czasu zabijania” i… rozstali zaraz po premierze filmu. „Dla Matthew szczęście to wolność”, pisały wtedy brukowce. Zmieniła to dopiero brazylijska modelka Camila Alves.
Poznali się w 2006 roku w jednym z hollywoodzkich barów. Matthew zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, ale sam nie zrobił na Camili najlepszego wrażenia. „Miał długą, poskręcaną w strąki brodę. I dziwny kapelusz. Nie wiedziałam, kim jest ten facet”, wspomina Camila. Dopiero jak podszedł do nich najlepszy przyjaciel McConaugheya, Lance Armstrong, połączyła fakty. Zaimponowała mu swoim silnym charakterem i pewnością siebie. „W moim życiu były trzy ważne momenty. Śmierć mojego taty, zaraz po tym, jak dostałem angaż do pierwszego filmu. Chwila, w której poznałem Camilę, i narodziny naszego dziecka”, mówi McConaughey. Teraz mają już trzy pociechy – Levi ma pięć lat, córeczka Vida cztery, a mały Livingston roczek. I, jak Matthew zapowiedział po oscarowej ceremonii, nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. „Teraz wrócę do domu i zrobimy sobie z żoną kolejne dziecko”, zdradził dziennikarzom.

W życiu prywatnym jest szczęśliwy od lat. Całkowicie oddany rodzinie, cieszy się stabilizacją. Teraz szuka spełnienia w życiu zawodowym. Mimo że jego kariera trwa już ponad 20 lat, dopiero od niedawna zasługuje, by wejść do grona najlepszych. Może odbierając kolejnego Oscara, powie, że w końcu dogonił swojego bohatera?

Tekst JAKUB BISKUPSKI

Redakcja poleca

REKLAMA