Mateusz Kusznierewicz: Nawet przełomowe. Dziś, kiedy emocje już opadły, mogę powiedzieć, że ten rok był dla mnie dziwny. Z jednej strony część spraw była zaplanowana, pod kontrolą, ale z drugiej… wielkie zaskoczenie.
– Porozmawiajmy o konkretach – co takiego zmieniło się u Pana?
Ogromna zmiana dotyczy mojej kariery sportowej. Tutaj plan wykonany w stu procentach. W tym roku zacząłem pływać z kolegą Dominikiem Życkim na jachcie klasy Star. Na początku nie było łatwo przesiąść się z łódki jednoosobowej na dwuosobową. Ale jestem szczęśliwy, że nam się udało i już w pierwszym sezonie osiągnęliśmy wspaniałe rezultaty.
– Musieliście się docierać jak małżeństwo?
Dokładnie. Jeśli jednak się dalej przyłożymy, jesteśmy w stanie wygrać w przyszłym roku mistrzostwa świata. I może stanąć za trzy lata na olimpijskim podium.
– Wysoko Pan sięga.
Taką mam już naturę. Inaczej przecież nie warto. Będzie trudno, wiem. Ale wiem również, że stać mnie na wiele.
– Zrobi Pan wszystko, żeby się ścigać.
Zrobię wiele, żeby zrealizować swoje marzenia. Stanę na głowie, żeby zabezpieczyć sobie możliwość realizacji własnych planów i móc cieszyć się każdą chwilą spędzoną na wodzie. Jest to moja wielka pasja i miłość. Niestety, bardzo kosztowna. Od kiedy zmieniłem konkurencję żeglarską z klasy Finn na klasę Star, moje roczne wydatki na sport wzrosły trzykrotnie. Dzisiaj jestem szczęśliwy z podpisanych umów sponsorskich z firmami Mercedes-Benz i Omega, z którymi współpracuję już od początku tego roku. Jednak to dopiero umowa ze sponsorem głównym, z którym finalizuję właśnie kontrakt na najbliższe trzy lata, da mi możliwość pełnej realizacji naszego programu sportowego, spokojnych treningów, dysponowania najlepszym sprzętem i zaspokojenia wszystkich pozostałych potrzeb, które pozwolą nam godnie reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej. Gdyby nie ta pomoc, obawiam się, i mówię to szczerze, że bylibyśmy zmuszeni z Dominikiem do rezygnacji z całego naszego projektu wystartowania razem w Pekinie.
– W życiu jest tak, że coś się traci i coś zyskuje?
Chyba tak. Dziś jestem szczęśliwy, ale jeszcze kilka miesięcy temu chwytałem się za głowę i pytałem sam siebie: co się wokół mnie dzieje? Kiedy to się skończy?
– Mówi Pan też o rozstaniu z żoną?
Tak. Odkąd rozstaliśmy się z Agnieszką, minęło już pół roku. Dziś mogę spokojniej patrzeć na to wszystko. Dwa miesiące temu ciężko mi było o tym mówić.
– Rozstania zawsze są bolesne. A Wasze chyba nastąpiło dość nagle?
W pewnym sensie nagle. Kiedyś usiedliśmy i zapytaliśmy siebie, co się z nami stało.
– W kuchni?
Takie rozmowy odbywają się zazwyczaj w kuchni. I rozmawialiśmy całą noc.
– A co się stało?
Po prostu poczuliśmy, że już nie jesteśmy tacy sami, jak dawniej, że się zmieniliśmy. I że może nie powinniśmy już być razem.
– Ot tak, po prostu?
To nigdy nie jest prosta decyzja i obojętna. Na początku było mi bardzo trudno.
– Chodziło o zdradę?
Nie. Nie było żadnej zdrady, mimo sugestii prasy. Żadne z nas nie było nikim innym wtedy zainteresowane. Byliśmy i jesteśmy nadal wobec siebie bardzo lojalni. Podjęliśmy tę decyzję dla nas, dla naszego przyszłego szczęścia. I było to z naszej strony niesamowicie odważne.
– Rozumiem, bo przecież można tak wiele lat trwać w grze pozorów, że wszystko jest w porządku, chociaż nie ma już uczucia.
Rozdzielmy sprawy miłości, dobrze? Cały czas mamy dla siebie wiele uczuć, chociaż to nie taka miłość, jaka była siedem lat temu, gdy się ze sobą związaliśmy. Ja bardzo Agnieszkę lubię, szanuję i troszczę się o nią. A ona o mnie. Telefonujemy do siebie codziennie. Chcemy wiedzieć, czy nic nam nie zagraża, czy dajemy sobie radę, jakie mamy plany i czy możemy sobie w nich jakoś pomóc. Nasze rozejście się było uzależnione od naszych charakterów, a nie od jakiegoś wypalenia się. Wie pani, że jeszcze nie podeszliśmy do sprawy rozwodu?
– Wszystko więc w zawieszeniu?
Tak. Nawet załatwienie formalne sprawy nie zaprząta naszych głów. Po prostu nie mieszkamy już razem. To wszystko. Ustaliliśmy między sobą warunki, których się trzymamy. I mamy do siebie pełne zaufanie.
– Może się jeszcze pogodzicie? Liz Taylor wychodziła za Burtona kilka razy.
Bo to artystyczne dusze, które nie mogły zaznać spokoju. A my… No cóż, nie pokłóciliśmy się, między nami była i jest zgoda. Żadnych awantur, sprzeczek, wypominań: „A bo ty to… A ty tamto…” Nie. Bardzo spokojnie, kulturalnie powiedzieliśmy sobie, że zaczynamy żyć każde na własną rękę.
– Ale kosztowało Was to wiele cierpienia?
Przez trzy dni potem byłem kompletnie rozbity. Trzy dni wyrwane z życiorysu. Nie mogłem się na niczym skoncentrować, natłok myśli i tak dalej. Kompletna dysharmonia. I nieprzespane noce. A później… Później człowiek się przyzwyczaja do nowej sytuacji, nowych myśli. Ból łagodnieje. Zwłaszcza że nasze rozstanie zbiegło się z moim wielkim zaangażowaniem w nowe przedsięwzięcie sportowe.
– Pan się bardzo angażuje w sport, ze szkodą dla związku?
Tak bym nie powiedział. Na samym początku ustaliliśmy sobie z Agnieszką konieczność moich wyjazdów. Ale zawsze pytałem, czy tak częsta moja nieobecność nie ma wpływu na naszą miłość. Bo przecież wyjeżdżałem nieraz i na cztery tygodnie. A wiadomo – każdy potrzebuje drugiej osoby, jej ciepła. Zdawałem sobie z tego sprawę. Często na ten temat rozmawialiśmy i akceptowaliśmy te trudności. Bo kiedy byliśmy razem, kompensowaliśmy sobie rozstania. Było naprawdę pięknie.
– Ale nie mieliście dzieci. Gdy się je ma, myśli się już ich dobrem.
Nie mieliśmy, no tak. Chyba nie byłem jeszcze gotowy na dziecko. Dziś też myślę, że dla mnie trochę za wcześnie, by zostać ojcem. Wiem, że dobrze byłoby mieć dziecko w okolicach trzydziestki, ale nie nakładam na siebie żadnych ograniczeń czasowych. Zdecyduję się na to, gdy poczuję taką potrzebę.
– Bo ma Pan dziecko – łódkę?
To moja pasja i tak naprawdę w moim życiu niewiele się zmieniło. Moje żeglarstwo wygląda tak samo jak wcześniej.
– Jest Pan samotnikiem?
Potrzebuję trochę czasu tylko dla siebie. Czuję się zagubiony, jeśli tego mi brakuje. I nawet jeśli jestem z kimś, to też muszę pobyć sam, choćby w drugim pokoju.
– Mało która kobieta to rozumie. Wydaje jej się, że gdy mężczyzna sam siedzi na tarasie, to milczy przeciwko niej.
Dlatego tak potrzebne są rozmowy i zrozumienie. I zaufanie. Każdy powinien mieć swoją cząstkę pomarańczy, ale dbać też o zadowolenie i szczęście drugiej osoby. To niełatwe, lecz można znaleźć kompromis.
– Co się dzieje, gdy mężczyzna taki jak Pan zostaje kawalerem z odzysku?
Moje życie towarzyskie nabrało rumieńców. Jest pełne otwartości, adoracji, humoru połączonego z flirtem. Obserwuję je jakby z zewnątrz i bawi mnie to.
– Kobiety rzucają się na Pana?
Kobiety potrafią być bardzo bezpośrednie. Mnie to, wyznam, trochę odstrasza. Zawsze wtedy wycofuję się o krok. Zresztą po rozstaniu z Agnieszką wyjechałem na cztery miesiące za granicę. Moim głównym celem było wtedy ściganie się na wodzie. A nie w życiu prywatnym.
– Ciekawe, że kryzys osobisty nie odbił się na Pańskich wynikach sportowych?
Wręcz przeciwnie, moje wyniki były lepsze niż wcześniej. Może dlatego, że włożyłem w osiągnięcie ich bardzo dużo energii.
– Żeby nie myśleć?
Chyba tak, i żeby całkowicie oddać się żeglarstwu. Nic mnie nie rozpraszało.
– Bo rodzina rozprasza?
Na samym początku na pewno. Później już nie, kiedy wszystko jest uzgodnione, ustalone. Ale w tym roku dostałem jakby dodatkowej energii i przeskoczyłem z poziomu zerowego na trzeci w skali pięciostopniowej. Tak pochłonął mnie sport, że do Polski wróciłem dopiero dwa miesiące temu.
– I przez ten czas łączono już Pana z kilkoma kobietami.
Wiem. Większość z nich to tylko przyjaźnie. Mam wiele kobiet-przyjaciółek, z którymi spotykam się bez podtekstu erotycznego. Spotykamy się często. Czasami ja jeden i kilka pań. Ufam kobietom. Lubię je.
– Żeby się Pan tylko nie rozmienił na drobne.
No właśnie. Nie ma chyba jednak takiego niebezpieczeństwa. Uwielbiam miłość, seks, namiętności, ale jednocześnie twardo stoję na ziemi. Jestem spod znaku Byka, a Byki nigdy się nie poddają. No i nie jestem już dzieciakiem, tylko facetem, który kontroluje swoje życie i zachowania. Nawet moje szaleństwa stały się takie… bardziej dorosłe.
– Co się wydarzy w ciągu najbliższych lat?
Nie wszystko można przewidzieć. Nie wiem, gdzie pożegluje moje serce. A w sporcie – zrealizuję swoje marzenia, zostanę najlepszy na świecie. Czuję w sobie moc i wielkie możliwości.
– A prywatnie? Nadal wynajęte mieszkanie?
Już niedługo kupię swoje własne mieszkanie, gdzieś w centrum Warszawy albo na Powiślu. Bardzo lubię tę dzielnicę. Czy zamieszkam z kimś? Nie wiem. Na razie mieszkam sam i myślę, że jeszcze długo tak zostanie. Bo wie pani, co jest najważniejsze?
– Cierpliwość?
Tak, żadnego pośpiechu i szamotaniny. Trzeba zostawiać sobie i innym czas.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska/ Viva
Zdjęcia Artur Wesołowski
Stylizacja Marek Adamski/Metaluna
Charakteryzacja i fryzury Jarosław Korniluk/Metaluna