Marta Wiśniewska

Tylko nam pokazała swoją nową twarz: dojrzałej kobiety, która może liczyć tylko na siebie.
/ 21.06.2006 12:52
Jasne, wiosenne popołudnie w podwarszawskim Komorowie. Dom, który wynajmuje Marta Wiśniewska, rozbrzmiewa dziecięcym śmiechem. W kuchni siostra Marty, Małgosia, kończy gotować obiad. Dzieci, Fabienne i Xavier, biegają między mamą, dziadkiem i kuzynem Marty.

W pięknym, stylowym domu z basenem życie toczy się tak, jakby jego domownicy nie doświadczyli wielkich zmian. Mandaryna wygląda jak gimnazjalistka. Białe luźne spodnie, obcisła koszulka, spod czapki bejsbolowej wystają dwa grube warkocze. Uśmiechnięta i spokojna. Gdy zaczynamy rozmawiać, widać, że poprzedni rok był dla niej trudny i przełomowy. Porażka na festiwalu w Sopocie, rozstanie z Michałem. Wiele przeszła, wiele zrozumiała. Marta jest zamyślona, refleksyjna. Ona już wie, jak łatwo wielki sukces zamienia się w porażkę. Dziś mocno stąpa po ziemi, bo wie, że prawdziwe życie zaczęło się dopiero niedawno. Bez żadnej taryfy ulgowej.

Monika Stukonis: - Czytasz fora internetowe?
Marta Wiśniewska: Rzadko. A dlaczego pytasz?

- Bo większość internautów po Twoim rozwodzie nie szczędzi Ci słów wsparcia... Podniosłaś się z porażki w Sopocie, zaczęłaś życie na nowo, to Ty wychowujesz dzieci... Michał nie walczył, szybko zdecydował się na nowy związek... Myślisz o ostatnich miesiącach w kategoriach zwycięstwa?
Rozwód zawsze jest porażką i trudno go rozpatrywać w kategoriach jakiegokolwiek zwycięstwa. Myślę, że rozstając się, oboje z Michałem przegraliśmy. Przerażające było to, że ten związek oddaliśmy właściwie walkowerem, nie potrafiliśmy w ogóle ze sobą rozmawiać. Wielka miłość natychmiast zamieniła się w wielką obojętność i niechęć. Do tej pory nie rozumiem, jak było to możliwe. Jeszcze dwa lata temu byliśmy w sobie szaleńczo zakochani. A fora internetowe? Tak naprawdę to miejsce, gdzie anonimowi ludzie dają sobie prawo do oceny twojego życia, a przecież znają je tylko z plotek i brukowców.

- Od Twojej sprawy rozwodowej upłynął prawie miesiąc. Minął już stres?
Powoli ze mnie wyparowuje. Nasz rozwód odbył się na jednej rozprawie, a wszystko trwało 17 minut. Nie mogłam uwierzyć, że w ciągu kilkunastu minut można zakończyć związek dwojga ludzi. Nie uwierzysz, to naprawdę tyle trwało.

- Gazety napisały, że gdy sędzia ogłosił, że nie jesteście już z Michałem mężem i żoną, popłakałaś się.
To prawda. Zdałam sobie sprawę, że już nic nie da się uratować. Oczywiście nie miałam złudzeń, przecież wyprowadziłam się z domu w Magdalence osiem miesięcy przed rozwodem, więc było oczywiste, że to już koniec. Na rozprawie zapytano, czy się kochamy, z obu stron padła odpowiedź: „Nie”. Zapytano mojego ojca, czy dobrze opiekujemy się dziećmi - potwierdził. Zaraz po tym ktoś zupełnie obcy powiedział, że nie jesteśmy już mężem i żoną. Nie zdążyłam nawet zebrać myśli, gdy już było po wszystkim.

- Czy przez te osiem miesięcy spokojnie z Michałem rozmawialiście? Ustalaliście, jak będzie wyglądało Wasze życie po rozwodzie?
Rzadko udawało nam się spokojnie porozmawiać. Tak naprawdę dopiero teraz uczymy się na nowo ze sobą komunikować. Wierzę, że musi się nam udać, bo jesteśmy to winni dzieciom. One potrzebują obojga rodziców, miłości i spokoju. To nie one chciały tego rozwodu, więc nie powinny być wciągane w jakiekolwiek nasze sprawy. Ze swej strony zrobię wszystko, by nasze stosunki były normalne, ale wiele też zależy od Michała. To wszystko jest świeże, jeszcze się nie zabliźniło. Jeszcze wciąż mamy do siebie mnóstwo żalu i pretensji.

- Michał był u Ciebie w Komorowie od czasu Waszego rozstania?
Nie był tu ani razu i myślę, że jeszcze wiele czasu upłynie, zanim przyjdzie do mojego domu.

- Dlaczego?
Powiedział, że nie chce, nie umie i nie czuje się jeszcze gotowy, by odwiedzać dzieci w ich domu. Fabienne i Xaviera woli zabierać do siebie, do Magdalenki.

- Dzieci zaakceptowały fakt, że mieszkacie osobno?
Są za małe, by rozumieć całą sytuację. Wiedzą, że tata mieszka niedaleko, ma własny domek. Wiedzą też, że tata bardzo je kocha.

- Sąd uznał, że domem Fabienne i Xaviera jest dom matki. Czy precyzyjnie ustaliliście, kiedy Michał może spotykać się z dziećmi?
Michał może zabierać dzieci, kiedy tylko zechce. Ustaliliśmy tylko, że będzie mnie powiadamiał dwa, trzy dni wcześniej, że chce wziąć maluchy do siebie. Nie ustalaliśmy terminów wakacji, dokładnych godzin spotkań. Mamy wolne zawody, często wyjeżdżamy, więc to byłoby chore. Mam nadzieję, że dogadamy się w sprawie świąt, długich weekendów, urlopów.

- Jaką bajkę opowiedziałaś swoim dzieciom ostatnio na dobranoc?
Wczoraj czytaliśmy „Księżniczkę na ziarnku grochu”, „Śpiącą królewnę” i „Ołowianego żołnierzyka”. Przyznam się szczerze, że raczej czytam niż opowiadam. Mistrzynią opowiadania lub zmieniania zakończeń bajek jest moja mama. Wczoraj słyszałam, jak opowiadała wnukom nową wersję „Czerwonego Kapturka”, gdzie babcia z Kapturkiem poszła na herbatę, a Wilk z leśniczym na lody do cukierni. Podsłuchuję i uczę się. Opowiadanie bajek to wielka sztuka.

- Jakie są Twoje dzieci?
Wychowują się jak para bliźniąt, bo jest między nimi tylko rok i dwa miesiące różnicy. Tłuką się namiętnie, psocą, krzyczą, rozrzucają po całym domu zabawki. Są najukochańsi i najsłodsi. Xavier jest wrażliwy, wieloma rzeczami się przejmuje, zauważa moje gorsze dni. Wtedy przychodzi do mnie, wtula się. Xavierek to jest taka moja przylepa. Młodsza, Fabienne, jest konkretna i zdecydowana. Jak czyta książkę, to do końca. Jak bawi się, to też nie przerywa po trzech minutach. Jest konsekwentna, poukładana.

- Kiedy było Ci najciężej, dzieci dały Ci siłę, by dalej żyć?
Nawet nie wiesz, jak wielką! To dla mnie motor napędzający wszystko, co robię. Na pewno, gdybym była sama, bezdzietna i stała przed decyzją o rozwodzie, byłoby mi znacznie ciężej. Tak naprawdę, gdyby nie dzieci, nasz związek rozpadłby się dużo wcześniej. Próbowaliśmy go posklejać dla dzieci, ale to nie miało sensu. Od pewnego momentu to było już tylko niszczenie i wzajemne oskarżanie. Ogromne wsparcie dostałam od mojej rodziny. Natychmiast stanęli za mną murem, nikt mi nie prawił morałów, nie mówił, co powinnam zrobić, nie wyliczał błędów, jakie popełniłam. Powiedzieli: „Cokolwiek będzie się działo, jesteśmy przy tobie. Na dobre i złe. Na najlepsze i najgorsze”.

- Nie boisz się, że związek z Michałem naznaczył Twoje życie? Poznałaś go jako 15-latka, byliście ze sobą ponad osiem lat. Nie obawiasz się, że kolejnych mężczyzn będziesz porównywała do niego?
Michał jest bardzo specyficznym mężczyzną o trudnej, skomplikowanej osobowości. Przez trudne dzieciństwo jest też bardzo połamany w środku. Już nigdy nie chciałabym być w takim związku i na pewno nie z osobą, która przypominałaby mi Michała. Nie wiem, co będzie za 5, 10, 15 lat, jakich wyborów będę dokonywać. Mam nadzieję, że nie zwiążę się już z mężczyzną, który będzie mnie próbował zamknąć w złotej klatce. Nie chcę kopiować swoich błędów. Marzy mi się związek oparty na stuprocentowym zaufaniu, z kimś, kto będzie umiał cieszyć się z moich sukcesów. Bo robić coś tylko dla siebie wcale nie jest frajdą! Za nic w świecie nie chcę związku, w którym panuje rywalizacja, bo to ona zabiła nasze uczucie.

- Łatwo być razem, gdy jest się na szczycie?
To nie tak. Znam Michała od 13 lat i obserwowałam jego życie wtedy, gdy biegał z plastikową teczką i marzył, by ktokolwiek obejrzał jego koncert. To nie były złote lata. Kiedy przyszedł sukces, zdecydowaliśmy się na ślub, dzieci, ale ja nie zrezygnowałam ze swoich marzeń, by pracować, odnosić sukcesy. To był cholerny zbieg okoliczności, że gdy ja zaczęłam iść w górę, Ich Troje przestało odnosić sukcesy. Michała rozwalało siedzenie w domu, brak adrenaliny.

- Oswoiłaś się z myślą, że nie jesteś już mężatką?
Tak i chciałabym, żebyśmy przestali żyć z Michałem własnymi sprawami, a zaczęli sprawami dzieci. Nawet nie wiesz, jakbym chciała pójść z dziećmi i z Michałem do restauracji na obiad i kawę, normalnie porozmawiać o ich postępach, powiedzonkach, zabawach, wyborze przedszkola, o ich marzeniach. Jak para przyjaciół, która już się nie kocha, ale ma wspólne dzieci. Na razie to niemożliwe.
- Czy w czasie rozwodu wspierałaś się psychoterapią?
Nie mam czasu na depresję. Już przetrawiłam w sobie tę porażkę, jaką był rozwód. Zrobiłam przerwę, nie udzielałam wywiadów, bo chciałam to przeżyć, przemyśleć w sobie, bez świateł, kamer i fleszy aparatów. Chcę nauczyć się żyć na nowo, z nową siłą. Bez niego. Zrobiłam rachunek sumienia. Żyję teraz znacznie spokojniej. Odzyskuję poczucie własnej wartości. Już nikt nie będzie mi mówił, że czegoś nie mogę albo nie powinnam robić. Każdy człowiek ma prawo do wolności, wolności swoich decyzji. Nikomu nie wolno odbierać drugiemu prawa do marzeń.

- Czego nauczyły Cię ostatnie lata?
Przez ostatnie pięć lat żyłam z Michałem jak na kolejce w wesołym miasteczku. Jadąc małym wagonikiem z wielką prędkością, robiliśmy karierę, byliśmy w mediach, poznawaliśmy mnóstwo ludzi, codziennie działo się tysiące spraw. W ciągu 5 lat przeżyłam tyle, ile normalny człowiek przeżywa przez 20. To był rollercoaster emocjonalny. Ciężko tak żyć na dłuższą metę. Dziś wiem, że takie tempo jest zabójcze dla związku i więcej niszczy, niż buduje.

- Co jest dla Ciebie życiowym prozakiem?
Od kłopotów uciekam w pracę. Koncertuję, zbieram materiał na trzecią płytę, uczę się śpiewu, we wrześniu rusza moja szkoła tańca.

- Zakładasz szkołę tańca. Ale przecież jedną już miałaś?
Tak, ale zawiesiłam jej działalność. Teraz chcę mieć superprofesjonalną szkołę, w której będzie można nie tylko potańczyć, ale posłuchać razem koncertu, poznać przyjaciół. Będą zajęcia dance, ale też instruktorzy flamenco, salsy, tanga, a nawet tańca klasycznego. Uczyć będzie u mnie między innymi Tino, jeden z najlepszych niemieckich choreografów. Sama także będę prowadzić zajęcia. Wynajęłam wielką halę w centrum Warszawy, właśnie ją remontuję. Szkoła rusza od września.

- Wspomniałaś, że bierzesz lekcje śpiewu. Chcesz jeszcze raz zaśpiewać na żywo? Pokazać, że wykonałaś ogromną pracę nad sobą?
Mam świadomość własnych ograniczeń. Ale wtedy, po koncercie w Sopocie, zostałam za bardzo stłamszona, dałam sobie wmówić, że nic nie umiem. Ludzie tak bardzo chcieli wdeptać mnie w ziemię, że bałam się z niej podnieść. Któregoś dnia zadzwonił Grzesiek Skawiński, dał mi namiary na świetną nauczycielkę śpiewu w Sopocie i powiedział, że jeśli mam ochotę, to on bardzo poleca. Jeżdżę do Sopotu raz na dwa tygodnie. Spędzam tam trzy dni. Pani profesor leczy nie tylko mój głos, ale i moją duszę. Ale nie chcę niczego nikomu udowadniać. Śpiewu uczę się tylko dla siebie. - Masz z czego żyć? Tabloidy pisały, że wyszłaś z domu w Magdalence tylko z walizką.
Bo to prawda. Wyszłam z domu z jedną walizką, bo miałam z Michałem podpisaną intercyzę. Dostałam alimenty i to wszystko. Całe swoje życie zaczęłam od zera.

- Ale przecież w czasie małżeństwa dostałaś od Michała luksusowy samochód, salę gimnastyczną?
Część rzeczy była kupiona na kredyt, inne zostawiłam w Magdalence. Nie żałuję, bo teraz na wszystko zarabiam sama. Nie zastanawiam się, ile procentowo mam udziału w kanapie czy stole.

- Mieszkasz nadal w wynajętym domu w Komorowie. Chcesz kupić własny?
Tak, przymierzam się właśnie do kupna domu pod Warszawą. Już stoi, trzeba go tylko wykończyć. W najbliższych tygodniach podejmę decyzję. Nie można całe życie wynajmować. Dzieci potrzebują stabilizacji.

- Kto doradza Ci w sprawach finansowych?
Finansami zajmuje się mój tata, wraz z profesjonalnymi księgowymi. Od ośmiu miesięcy żyję na własny rachunek i dopiero zaczynam uczyć się, jak wydawać pieniądze, jak je inwestować z głową.

- Przeczytałam w jednym z wywiadów, że gdy byłaś z Michałem, nie miałaś własnej karty kredytowej?
Miałam, ale do naszego wspólnego konta. Tak, to prawda, byłam niewolnicą Isaurą, ale już nią nie jestem. (Śmiech).

- Od kilku lat żyjesz w luksusie. Gdyby zaczęło Ci się wieść gorzej, dasz radę?
Wiesz, ja nigdy nie szastałam pieniędzmi. Owszem, kupowałam drogie ciuchy, ale o wielkich wydatkach: samochodach, harleyu czy domu Michał decydował sam. Jego była makroskala, moja mikro. Teraz decyduję o wszystkim sama. Wynajęłam luksusowy dom, na który sama zarabiam, bez żadnego wsparcia. Daję radę, nie obniżyłam poprzeczki. Wierzę, że dopóki mam zdrowe nogi, zdrowe ręce i głowę na karku, zarobię na potrzeby swoje i moich dzieci. Nie jestem typem, który usiądzie i zacznie zastanawiać się: „Jak sobie poradzę?” Ja muszę sobie poradzić, bo jestem samotną matką z dwójką dzieci.

- Słucham Cię i aż trudno uwierzyć. Wydawało mi się, że spotkam podłamaną dziewczynę świeżo po rozwodzie, a przede mną siedzi pozbierana kobieta, działająca jak sprawnie zarządzane przedsiębiorstwo.
Pomaga mi mnóstwo osób, które są odpowiedzialne za bardzo konkretne rzeczy. W opiece nad dziećmi pomagają mi rodzice, tata mieszka ze mną w Komorowie, mama dojeżdża z Łodzi na weekendy. Moja siostra odpowiada za kostiumy sceniczne i balet. Ustawia próby, wie, ile na dany układ choreograficzny musimy poświęcić czasu. Menedżer zajmuje się moimi koncertami, grafikiem. Producenci płyty podrzucają mi kolejne piosenki, które albo akceptuję, albo nie. Kasia Kanclerz dba o moją promocję, pomaga mi w wyborach artystycznych. Otacza mnie mnóstwo świetnych, sprawdzonych ludzi.
- Twój były mąż opowiadał, że gdy byliście małżeństwem, otaczał Was tłum interesownych ludzi, którzy grzali się w cieple Waszej sławy. To spośród nich wybrałaś ludzi do współpracy?
Zostawiłam tych ludzi w Magdalence, kompletnie się od nich odcięłam. Została przy mnie najbliższa rodzina, kilka osób, które mocno we mnie wierzą. Nie opowiadam, ilu mam przyjaciół, wolę określenie „bliscy znajomi”. O przyjaźń trzeba dbać, mieć dla niej czas, mocno ją pielęgnować. Ja muszę mieć czas na pracę i dla dzieci.

- Sukces weryfikuje przyjaźnie i znajomości?
Przyjaźnie i znajomości bardziej weryfikuje porażka. Występ w Sopocie i reakcje po nim to była jedna z moich najtrudniejszych chwil w życiu. Zaszyłam się w domu, przez tydzień nie wychodziłam, nie odbierałam telefonów. Po tygodniu zrozumiałam, że nie mogę tkwić w takiej rozpaczy. Zaczęli dzwonić do mnie znani artyści, podtrzymywać mnie na duchu. Zadzwonił Grzesiek Skawiński, Paweł Stasiak, którego znam od kilkunastu lat, Edyta Górniak, Grzegorz Markowski, Krzysztof Krawczyk. Wszyscy powiedzieli mi jedno: „Mała, nikomu niczego nie musisz udowadniać!” Pomogło. Nabrałam energii, by wyjść z domu.

- Brukowce łączą Cię z wieloma mężczyznami. Według nich byłaś związana z Olivierem Janiakiem, Pawłem Stasiakiem, swoim menedżerem, Włochem Patrickiem Buone, a nawet tajemniczym panem Bogdanem z branży muzycznej. Jaka jest prawda? Jesteś już w stałym związku?
Prawda jest taka, że jestem sama i to jest straszne. Nie miałam czasu na romanse przez ten rok i, niestety, nie znam też żadnego pana Bogdana. Na zdjęciu przed hotelem sfotografowano mnie z menedżerem. Zmyślić można wszystko.

- Wiele kobiet po rozwodzie nie chce wchodzić w kolejny związek, bo boi się ponownego zranienia. Jesteś już gotowa na nową miłość?
Bardzo potrzebuję czułości i uczucia. Nie ma we mnie lęku, że znów wpakuję się w jakąś nieciekawą historię, bo bardzo dorosłam i dojrzałam. Nie chodzę z tabliczką na piersiach: „Jestem sama, zainteresuj się mną”. Miłość jak ma przyjść, przyjdzie. Muszę przyznać, że nie jest łatwo być w naszym społeczeństwie samotną matką z dwójką dzieci. Był u mnie niedawno dziennikarz, który brutalnie zapytał mnie, czy nie uważam, że jestem już za stara na małżeństwo i dorzucił, że nikt nie będzie miał ochoty opiekować się dwójką cudzych dzieci. To mnie strasznie zabolało. Chyba zapomniał, że mam dopiero 28 lat. A dzieci? Jestem pewna, że jeśli ktoś pokocha mnie prawdziwie, zaakceptuje i pokocha także Xaviera i Fabienne. Czekam na takie uczucie. Gdy skończyło się moje małżeństwo, zrozumiałam, że to właśnie miłość nadaje sens wszystkiemu, co robimy.
- Ostatnio pokazałaś się na bankiecie w pięknej, stylowej sukni. Nie było prowokacji, cekinów, plastiku, różu. Zmieniasz styl. Dojrzałaś?
Nawet nie wiesz, jak bardzo. Mój dotychczasowy styl zostawiam na scenę. Kocham cekiny Svarowskiego, kostiumy, które zajmują pół sceny. Ludzie chcą oglądać coś, czego nie mają na co dzień. Muzyka, jaką wykonuję, wymaga oprawy i blichtru, więc na scenie muszę być przerysowana, kolorowa i błyszcząca. Prywatnie zaczynam doceniać klasykę i minimalizm. To odcięcie się od życia, które prowadziłam do tej pory. Na co dzień noszę się sportowo. Ostatnio pojechałam do szpitala na badania krwi w dżinsach i bluzie. Panie w przychodni były mocno zaskoczone, że nie przyjechałam w pełnym makijażu i w szpilkach.

- Czy wpuściłabyś jeszcze raz do swojego domu kamery?
Nigdy nie zamykałam się przed ludźmi i żyję właściwie przy otwartej kurtynie. Zapraszam dziennikarzy, robię sesje w domu, w którym mieszkam, bo nie chcę stwarzać wrażenia niedostępności. Teraz moja rodzina potrzebuje więcej wyciszenia i spokoju. Ale nie wiem, co będzie za parę lat. Nigdy nie mów nigdy.

Po półtoragodzinnej rozmowie podbiegają dzieci, tulą się do nóg mamy. „Chodź do nas, pocytaj nam”. Marta uśmiecha się miękko. Koniec spotkania. Teraz jest czas tylko dla Xaviera i Fabienne.



Rozmawiała Monika Stukonis/ Viva!
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Zuza Kuczyńska
Makijaż Beata Milczarek/Metaluna
Fryzury Łukasz Pycior
Scenografia Katarzyna Jarnuszkiewicz
Asystentka Katarzyna Pawłowska
Produkcja sesji Elżbieta Czaja