Marianna Dąbrowska-Aiston i Kevin Aiston

Najsłynniejszy strażak w Polsce teraz nareszcie jest szczęśliwy. Dla córeczki Chelsea i żony Marianny buduje dworek, w którym obie będą mogły się poczuć jak prawdziwe księżniczki.
/ 16.03.2006 16:57
Iza Bartosz: Asystowałeś przy porodzie córki?
Kevin Aiston: No jasne. Nikt nie byłby w stanie mnie powstrzymać.
Marianna Dąbrowska-Aiston: Na początku nie byłam tym wcale zachwycona, ale Kevin, kiedy byłam jeszcze w ciąży, obwieścił mi, że nie zamierza opuścić nawet żadnego badania USG. Wtedy już wiedziałam, że na pewno będzie przy porodzie.
K. A.: Nawet nagrałem narodziny naszej córki. Przygotowałem pełną dokumentację.

– Nie byłaś zdenerwowana, kiedy na sali porodowej Twój mąż kręcił film?
M. D.-A.: Coś ty! Świadomość, że jest obok, dodawała mi otuchy. Patrząc na niego, czułam, że na pewno wszystko się dobrze ułoży. Miałam cesarskie cięcie, nie czułam bólu i mogłam sobie z nim i z moją mamą, również obecną na sali, nawet trochę rozmawiać. Najbardziej zdenerwowana była mama, prawie mdlała i Kevin jedną ręką trzymał ją, a drugą kamerę.
K. A.: Ale ręka mi trochę drżała.
M. D.-A.: No a potem, kiedy tylko zobaczył małą, to zwariował na jej punkcie. I tak wariuje z każdym dniem coraz bardziej.

– Już nie wychodzisz z kolegami do ulubionego pubu w Radzyminie?
M. D.-A.: Jeden z tabloidów wyraźnie się na Kevinia uwziął. Wciąż piszą o tym, że ma słabość do alkoholu, że mam z nim straszne życie.
K. A.: Przyznaję, że lubię wypić piwko, spotkać się z kumplami, ale nigdy nie miałem żadnego problemu z alkoholem. Zresztą teraz na spotkanka przy piwku nie mam czasu. Najbardziej zdenerwowałem się, czytając, że się upiłem i nie byłem w stanie przyjechać po Marynię i Chelsea do szpitala.
M. D.-A.: Kevin przyjechał po nas razem z moim tatą i nie mogliśmy się już doczekać, żeby małą przywieźć do domu. A w gazecie napisali, że nie był w stanie po nas przyjechać i że o nas zapomniał. Poczuliśmy się bardzo pokrzywdzeni. Tymczasem takiego męża i ojca to ze świecą szukać.
K. A.: Teraz tak mówisz, a w ciągu dnia ciągle narzekasz.
M. D.-A.: To prawda. Wydaje mi się, że ja wszystko przy dziecku zrobię najlepiej. Najpierw mówię Kevinowi, żeby przewinął Chelsea, a potem na niego krzyczę, że coś robi nie tak. Ale to dlatego, że sama jestem przewrażliwiona. Słonko, jesteś wspaniały! Naprawdę! Zobacz, ciągle nie mogę schudnąć po ciąży, bo tak mnie rozpieszczałeś, że przytyłam więcej, niż powinnam.

– Kupował Ci same łakocie?
M. D.-A.: Nie. On mi po prostu gotował pyszne obiadki. Kevin jest świetnym kucharzem i kiedy byłam w ciąży, ciągle mi dogadzał. Jest dobrym mężem. Chociaż czasem się kłócimy.

– To Wy się kłócicie?
M. D.-A.: No pewnie. I to o takie głupoty, że jak potem sobie to przypominamy, to nam wstyd. Ale to ja zawsze krzyczę, a Kevin milczy i to mnie najbardziej w nim denerwuje.

– Czyli ma coś z flegmatycznego Anglika?
M. D.-A.: Rzeczywiście. To pewnie ta angielska flegma. A teraz, kiedy jest z nami mała, to już w ogóle nie zwraca uwagi na moje krzyki. Tak bardzo jest wpatrzony w córkę, że nic nie jest w stanie popsuć mu humoru. Chelsea jest najważniejszą kobietą w jego życiu.
K. A.: Boże, co ta Marynia opowiada. Doskonale wiesz, że jesteście dla mnie obie najważniejsze.
M. D.-A.: (Śmiech). Ja może byłam, ale przed ślubem.
K. A.: Jest taki dowcip. Kobieta pyta mężczyznę: „Kochasz mnie?”, on odpowiada: „Oczywiście”. „Ale bardzo?” „Bardzo”, odpowiada cierpliwie mężczyzna. „No to kiedy ślub?”, drąży dalej kobieta. „Tylko nie zmieniaj tematu”, odpowiada zdenerwowany facet.
M. D.-A.: (Śmiech). No właśnie.

– W Londynie masz już jedną córkę. Co się z nią dzieje?
K. A.: Sam chciałbym wiedzieć. Ciągle nie mam od niej znaku życia, a szukam jej dobrych kilkanaście lat. Dziś Chantelle jest już 15-latką. Z jej matką nie byliśmy małżeństwem, ale zawsze bardzo kochałem małą. Któregoś dnia, kiedy byłem w pracy, jej matka spakowała się, zabrała Chantelle i bez słowa wyszła. Zastałem już tylko puste mieszkanie. Od tamtej pory nie widziałem swego dziecka.
M. D.-A.: Kevin zostawił wiadomość na wszystkich możliwych forach internetowych dotyczących osób zaginionych. Najbardziej denerwujemy się, że dziewczynka może być gdzieś w domu dziecka. A tymczasem ma tu dom. Czekamy na nią i nie tracimy nadziei, że w końcu kiedyś się odnajdzie.
K. A.: Najgorsze jest to, że w Londynie nie ma obowiązku meldunku. Dlatego te całe poszukiwania trwają tak długo.

– A ile lat miała Twoja córka, kiedy ją ostatni raz widziałeś?
K. A.: Dwa. Czułem się z nią bardzo zżyty. Pamiętam, jaki byłem szczęśliwy, kiedy się urodziła. Potem robiłem, co mogłem, żeby sklejać tamten związek. Wszystko dla dobra Chantelle. Z jej matką już później różnie się układało. Dla mnie jednak najważniejsze było to, żeby moja córka miała prawdziwy dom. Nie udało mi się jej tego zapewnić. A teraz najgorsza jest bezsilność.

– W Anglii mieszka aż dziewięcioro Twego rodzeństwa i rodzice. Czy już byli w Polsce, żeby zobaczyć małą Chelsea?
K. A.: Nie. Nikt jej jeszcze nie widział. Niebawem przyjedzie moja siostra Karen, bo mówi, że już nie może się doczekać, żeby przytulić małą. Wczoraj rozmawiałem też z tatą, który też na pewno zaplanuje sobie wizytę w Radzyminie. Po zamachach terrorystycznych w Londynie przeżyłem chwile grozy. Bałem się, że coś im się stało. Bomby w metrze wybuchły niedaleko miejsca, gdzie mieszkaliśmy. To był jakiś koszmar. Od razu kiedy dowiedziałem się o zamachach, zacząłem dzwonić do ojca, ale jego telefon był ciągle wyłączony. W końcu on sam się ze mną skontaktował. Okazało się, że skradziono mu telefon. Wszyscy są cali i zdrowi, ale chciałbym chociaż przez chwilę mieć ich blisko siebie.

– A jak Twoja mama zareagowała na wiadomość, że urodziła jej się w Polsce wnuczka?
K. A.: Nie wiem. Nie dzwoniłem do niej. Od kiedy pamiętam, moja matka ciągle mi powtarzała, że jestem beznadziejny, że niczego w życiu nie osiągnę. Byłem jej najstarszym synem i tylko mnie jednego oddała do domu dziecka. Od początku traktowała mnie jak wroga i nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Z ojcem miałem kontakt zawsze, a ona nie interesowała się nawet tym, co się u mnie dzieje. Przez długi czas próbowałem o niej zapomnieć. Kiedy związałem się z Marynią, poczułem, że moje życie w końcu zaczyna się układać. Pomyślałem sobie wtedy, że może to najlepszy moment, żeby uzdrowić kontakty z mamą. Skończyło się tak, że płakałem i ja, i Marynia. Moja matka jak nikt inny wie, jak dotknąć mnie do żywego.

– Wybaczyłeś jej, że zafundowała Ci takie dzieciństwo?
K. A.: Mógłbym jej wybaczyć, gdyby dała mi taką szansę, ale ona nadal nie może znieść, że coś mi w życiu wyszło. Kiedy ma urodziny, to wysyła do mnie kartkę o treści: „Dziękuję, mamo, że mnie urodziłaś. Kevin”. Kiedy od własnej matki dostajesz coś takiego, to nie chce ci się z nią w ogóle rozmawiać. Myślę, że te wszystkie złe rzeczy w moim życiu działy się także dlatego, że ja po prostu bardzo potrzebowałem miłości, której nie doświadczyłem od matki. Pakowałem się w związki z góry skazane na porażkę.

– Tak było z Twoją pierwszą żoną w Polsce?
K. A.: Ożeniłem się, bo bardzo chciałem mieć prawdziwą rodzinę. Potem, kiedy doszliśmy do wniosku, że nie ma co dalej tego ciągnąć, zależało mi na tym, żeby rozstać się w przyjaźni, unikając kłótni. Ona jednak za wszelką cenę chciała mnie obarczyć całą winą za nasze nieudane małżeństwo. Obmawiała mnie w prasie, a ja nawet nie wiedziałem, jak to sprostować. W moim życiu były takie momenty, że naprawdę myślałem, że nie jest mi pisany szczęśliwy dom. Dopóki nie poznałem Maryni, wiele się nacierpiałem. Ale Chelsea to nagroda za wszystkie ciężkie chwile w moim życiu.

– Podobno była już zaplanowana na jednej z pierwszych randek?
M. D.-A.: To prawda. Mój mąż od początku wziął sprawy w swoje ręce. Oświadczył mi się na pierwszej randce. Po miesiącu już przyniósł mi pierścionek zaręczynowy. I od początku mówił, że urodzę mu córkę.
K. A.: Nie uwierzysz, ale kiedy cię tylko pierwszy raz zobaczyłem, od razu wiedziałem, że to jest to. Nie było na co czekać. Marzyłem, byś została moją żoną i by mieć z tobą dziecko. Najlepiej już dziewięć miesięcy po ślubie.

– Tak sobie to dokładnie wyliczyliście?
M. D.-A.: Decyzję podjęliśmy od razu, ale zdecydowaliśmy: najpierw ślub, potem dzieci. Nie chciałam zajść w ciążę, nie będąc żoną Kevina. Zależało mi na tym, żeby wszystko było jak należy.
K. A.: Noc poślubna od razu okazała się strzałem w dziesiątkę.

– Obco brzmiące imię Chelsea to pewnie pomysł tatusia?
K. A.: A nieprawda. Mamusi i babci.
M. D.-A.: Wcześniej Kevin mówił mi, że to imię bardzo mu się podoba. Ale u nas wybór imienia to była cała procedura. Przyjechaliśmy z Kevinem do domu moich rodziców, wszyscy zasiedliśmy wokół kominka i zaczęliśmy wymieniać nasze ulubione imiona. Siedziałam koło mamy, Kevin przy tacie. Kiedy powiedziałam, że podoba mi się imię Chelsea, mama przytaknęła, potem tata. Kevin był ostatni w kolejce, ale propozycja imienia przeszła jednogłośnie.

– Planujecie jeszcze dzieci?
M. D.-A.: Kiedy tylko urodziłam Chelsea, Kevin patrzył na nią oniemiały ze szczęścia i mówił: „Wiesz, mogłabyś mi od razu urodzić taką drugą”.

– Podczas naszej rozmowy Chelsea nawet ani razu nie zapłakała. Zawsze jest taka spokojna?
M. D.-A.: Mamy bardzo pogodne dziecko. Nawet w nocy nie trzeba do niej wstawać. Ale najszczęśliwsza jest wtedy, gdy tatuś bierze ją na ręce.

– Ale Ciebie, Kevinie, chyba często nie ma w domu. Radio, telewizja, „Kabaretowy Dobry Wieczór” i jeszcze straż pożarna. Jak znajdujesz czas na spacery z córką?
K. A.: Po narodzinach Chelsea na wszystko zacząłem patrzeć inaczej. Wiem, że muszę pracować, żeby i małej, i Maryni zapewnić bezpieczeństwo. Kiedy byłem sam, inaczej podchodziłem do tego, co robię. Teraz wziąłem na siebie tak dużo obowiązków, bo wiem, że mam rodzinę, o którą muszę dbać. Jak nie widzę ich kilka dni, strasznie tęsknię.
M. D.-A.: Wprowadził mnie niedawno w osłupienie, bo z Bełchatowa do Radzymina, zamiast porannym pociągiem, przyjechał taksówką w środku nocy tylko po to, aby spędzić z nami więcej czasu.

– To prawda, że przed urodzeniem córki podzieliliście się, że mama będzie małą wychowywała, a tatuś będzie rozpieszczał?
M. D.-A.: Oboje ją rozpieszczamy tak bardzo, że bardziej nie można. Nie wiem, kto ją nam wychowa, jeśli dalej tak będzie.

– A już wiadomo, po kim Chelsea odziedziczyła charakter?
M. D.-A.: To wykapana córeczka tatusia. Po nim ma takie łobuzerskie spojrzenie, nawet wysokie podbicie stopy, no i uśmiecha się tak słodko, jak tatuś.

– To prawda, że zabrałeś ją już do remizy strażackiej?
K. A.: Oczywiście. Jeszcze nie skończyła chyba wtedy miesiąca. Byłem dumny jak paw. Posadziłem ją w wozie strażackim, włączyłem syrenę. Zadzierała głowę i uśmiechała się od ucha do ucha.
M. D.-A.: Pierwsze zabawki, jakie Chelsea dostała od taty, to były właśnie wozy strażackie. Jeden jest mięciutki, z materiału, a drugi ma syrenę i wyje.

– A macie jakieś plany dotyczące wychowania małej?
M. D.-A.: Oboje jesteśmy zdania, że dzieci najlepiej się rozwijają, kiedy się z nimi dużo rozmawia, poświęca wiele czasu. Chelsea ma dopiero dwa miesiące, ale już teraz denerwuje się, kiedy z nią nie rozmawiamy. Wiemy, jakie to ważne.
K. A.: Na pewno jednak nie będzie tak, że będziemy ją chować pod kloszem. Jeśli w naszym życiu pojawią się jakieś problemy, będę jej tłumaczył, co się stało. Nie chciałbym nigdy, żeby weszła w świat nieprzygotowana. Musi wiedzieć, że smutne chwile to także część życia. No i chciałbym, żeby miała poczucie, że może na nas liczyć.

– Z myślą o córce rozpocząłeś budowę domu w Radzyminie. To będzie budowla w stylu angielskim?
K. A.: Coś ty! To będzie polski dworek. Będą kolumienki, okrągłe okna i pokoje dziecinne. Jeden dla Chelsea i drugi dla naszej następnej córeczki.

– Dziecko już jest, budowa rusza lada dzień. Żeby tradycji stało się zadość, musicie chyba jeszcze posadzić drzewo?
M. D.-A.: Już dawno posadzone. Kevin posadził je, kiedy tylko urodziłam Chelsea.
K. A.: Posadziłem sosnę.
M. D.-A.: Nie, to nie była sosna.
K. A.: Dobrze, nie sosna.
M. D.-A.: Kevin, jak mnie to wkurza! Kiedy ty zaczniesz na mnie w końcu krzyczeć?
K. A.: A za co mam na ciebie krzyczeć? Przecież ty spełniłaś moje największe marzenie – dałaś mi prawdziwą rodzinę. Nie mogę krzyczeć na kogoś, przy kim po raz pierwszy w życiu jestem naprawdę szczęśliwy.

Rozmawiała Iza Bartosz/ Viva!
Zdjęcia Krzysztof Opaliński/Melon
Stylizacja Monika Ostrowska
Makijaż Natalia Grewińska/Kayax
Fryzury Robert Kupisz