- Fajne masz nazwisko! Brzmi jak pseudonim sceniczny.
Nazwisko jest prawdziwe. Podobno starolitewskie.
- Dobre do żartowania.
Przerabiałem już najróżniejsze żarty z mojego nazwiska. W każdym możliwym urzędzie je przekręcają. Gdy kupiliśmy nowe mieszkanie i wydawano przepustki upoważniające do wjazdu na teren osiedla, dokładnie wpisałem swoje dane. I jaki dostałem identyfikator? Imię Bert, nazwisko Stary. Byłem nawet Młodąsiostrą.
- Jak wygląda Twój poranek w domu?
Właściwie nie ma czegoś takiego. Żałuję tego bardzo. Poranek rodzinny ma żona, która wstaje razem z Julką. Ja wstaję o 5.30. Muszę wstawać tak wcześnie, bo gdybym budził się pół godziny później, mój głos brzmiałby jak z grobu. Przygotowanie do wyjścia zajmuje mi 15 minut. Muszę być bardzo cicho, żeby nie obudzić moich dziewczyn. Biorę prysznic, myję głowę, bo to mnie otrzeźwia. Koszulka, dżinsy, kurtka i do samochodu. Nawet kawy nie piję. Dopiero w radiu ratuję się kawami i herbatami. Gadam do siebie samego w samochodzie, ćwiczę głos. Żeby brzmiał energicznie.
- Nigdy się nie spóźniłeś na poranną audycję?
Nie. Kiedyś byłem strasznym śpiochem. W soboty potrafiłem spać do 14. Po prostu gniłem w łóżku! Teraz oduczyłem się porannego lenistwa, nie potrafię spać dłużej niż do 10. Poza tym Julka wstaje o 7 i słyszę: „Tata, bajka!” i „Jestem głodna”.
- W zwykły dzień kończysz dyżur w radiu i jesteś wolnym człowiekiem. Co robisz z tak pięknie rozpoczętym dniem?
Kończę dyżur o 10. Wszystko toczy się w zwolnionym tempie. Schodzi ze mnie napięcie. Bardzo rzadko zostaję w radiu. Wracam do domu. Jem duże śniadanie. Czytam książki, zajmuję się córką. Niektórzy twierdzą, że mam idealną pracę. Popracuję trzy godziny i mam wolny dzień. A moje życie toczy się codziennie tylko między domem a radiem. Już po południu rozpoczynam przygotowania do kolejnego programu. Jedynie raz w miesiącu pozwalamy sobie na rodzinny wyjazd. Byliśmy w Krościenku nad Dunajcem, w Szczyrku, zobaczyliśmy browar w Żywcu, potem odwiedziliśmy Zakopane. Czekamy, aż zacznie się wiosna, żeby pouczestniczyć w różnych spływach. Odcinam się wtedy od radia, w ogóle go nie słucham.
Czy wiecie, że ziewanie może być zaraźliwe? Radiowców - porankowiczów dopada około dziewiątej. O tej porze siada koncentracja. Marek i realizator urządzają koncert na ziewnięcia. Rafał Biskup, realizator audycji, twierdzi, że Marek Starybrat nie ma złych dni. I nie zadziera nosa, choć prowadzi najważniejszy program w Radiu Zet. Razem piją kawę. To dziś już druga. Rafał krzyczy: „Marek, achtung!” zaraz mamy wejście! I już za chwilę Marek opowiada o pogodzie.
- Marzy Ci się audycja wieczorna albo chociaż popołudniowa?
Na razie nie, bo na tę porę zapracowałem. Przeszedłem już wszystkie możliwe pasma radiowe. Zaczynałem w nocy, potem prowadziłem program od 5 do 7 rano. To dopiero wyniszczająca pora. Problem z takim dyżurem polega na tym, że kończy się pracę w momencie, gdy inni ją zaczynają. Można wytrzymać taką pracę przez dwa lata i tyle wytrzymałem. Aż wreszcie dostałem propozycję prowadzenia poranka! Bardzo mnie to zmobilizowało, pomyślałem: „Teraz to Wam dopiero pokażę, co potrafię! Mam nadzieję z powodzeniem”.
- Co fascynującego jest w radiu?
Praca w radiu to jest taka praca intymna. Najważniejszy jest spokój. Twoja dzisiejsza wizyta w studiu ten spokój zburzyła. Zacząłem audycję zestresowany, czułem obecność obcych ludzi. I oczu, które uważnie mi się przyglądają. Lubię adrenalinę, jaką daje praca na żywo, świadomość, że wszystko się może zdarzyć.
- Twoim atutem jest fantastyczny, radiowy głos. Co jeszcze?
Pewnie każdy kiedyś usłyszał swój głos nagrany na magnetofon. Zazwyczaj wszystkim się wydaje, że ten głos jest jakiś dziwny, inny, niż się spodziewaliśmy. Mnie codziennie towarzyszy podobne uczucie wstydu: „To ja? Ja mam taki głos?” Często słucham swoich audycji, bo to jest chyba jedyna forma samodoskonalenia się w tym zawodzie. Pracuję nad dykcją. Ale Leszek Stafiej, mój pierwszy pracodawca, mówił, że głos w radiu jest najmniej ważny. Ważne jest to, co masz do powiedzenia. Do dzisiaj według tej zasady pracuję.
- Jesteś tylko prowadzącym czy też autorem porannego programu?
Sam zbieram materiały, które wykorzystuję w audycji. To mój wentyl bezpieczeństwa. Dzień wcześniej po południu siadam do pracy, czytam gazety, szukam w Internecie. Inspirują mnie książki, reklamy, ulica, sklep. Lubię bawić się językiem, często przekręcam słowa. Pełnię trochę funkcję satyryka. Tropię absurdy i rzeczy śmieszne.
- Czytasz opinie o sobie?
Jak mam chwilę czasu, przeglądam fora internetowe. Przeważają głosy pozytywne, a z negatywnych wyciągam wnioski. Trzeba się starać, żeby być jak najlepszym.
- Wielbicielki?
Pojawiają się. I są bardzo kulturalne. Z języka, jakim operują, z tego, co piszą, wnioskuję, że najczęściej są to mężatki, po czterdziestce, z dziećmi. Mają ochotę na takiego kolegę i piszą: „Panie Marku, podobało mi się dzisiaj to i tamto. Pozdrowienia dla teściowej”. Dają subtelny sygnał, że mnie słuchają.
- Odpowiadasz na maile?
Odpowiadam, ale uważnie. Nie mogę posunąć się za daleko. Kiedyś zrobiłem błąd i odpisałem na maila. Pani zaczęła przysyłać do mnie 40 listów dziennie. Były dziwne, pourywane, chore. Pewnego dnia wołają mnie do telefonu. W słuchawce usłyszałem roztrzęsiony głos mężczyzny: „Panie Marku! Proszę ratować moje małżeństwo. Niech pan wytłumaczy żonie, że was nic nie łączy! Mojej żonie się wydaje, że wszystko, co pan mówi w radiu, jest skierowane tylko do niej”. Okazało się, że to był mąż autorki listu. Poprosiłem ją do telefonu: „Zdaje sobie pani sprawę, że to moja praca i to, co mówię na antenie, jest skierowane do wszystkich, a nie do pani! Proszę się skontaktować z psychologiem, pani potrzebuje pomocy”. Nie wiem, jak się skończyła ta historia.
Marek odbiera SMS-a. Córka prosi, żeby ją pozdrowił na antenie. Jest teraz u babci w Wałbrzychu. Marek uśmiecha się do telefonu i za chwilę cała Polska słyszy: „A czy moja córcia ładnie ząbki umyła? Pasta, szczota, kubek ciepłej wody. Wszystko było?”
- Podobno jesteś bardzo rodzinny?
Mam fioła na punkcie swojej rodziny. Oczywiście, nie codziennie jest sielanka, ale odpukać, jesteśmy szczęśliwi. Jestem żonaty pięć lat, a znamy się od pierwszej klasy liceum. Marta jest miłością mojego życia. Ona mówi to samo o mnie.
- Nazwij to, co Cię łączy z Martą?
Boże jedyny! Miłość czysta, jedna jedyna. Takie trafienie jedno na milion. Nie wyobrażam sobie życia z inną kobietą.
- Oboje jesteście z Wałbrzycha. Pamiętasz dzień, kiedy poznałeś Martę?
W szkole było takie miejsce, gdzie się chodziło na papierosa. Ja nie paliłem, ale koledzy palili. Stoimy tam, patrzę: idzie anioł. Miała rude włosy do pasa...
- To ona też jest ruda, tak jak Ty? Tworzycie piękną rodzinę rudzielców!
Żartuję, że jeżeli jakiś romans, to tylko z rudą kobietą. Brunetki i blondynki odpadają.
- Macie śliczną córeczkę - Julkę.
Julia jest wcześniakiem i na początku nie było za wesoło z jej zdrowiem. Przeżyliśmy ciężkie chwile. Pierwsze trzy doby to było pytanie, czy Julka przeżyje. Dzięki wspaniałemu szpitalowi w Wałbrzychu wszystko dobrze się skończyło. Patrząc na Julkę, nikt by nie powiedział, że na początku życia była w tak ciężkim stanie. A teraz Julia chodzi na balet!
Jest 10.00. Szczęśliwy ojciec, Marek Starybrat, kończy dyżur. Jutro znów z kilkoma milionami słuchaczy powita nowy dzień.
Rozmawiała Dorota Wellman/ Viva!
Zdjęcia Piotr Małecki
Stylizacja Iza Wójcik