Marcin Bosak

Ja na razie uczę się świata i zawodu.
/ 16.03.2006 16:57
Kamil z serialu „M jak miłość” zmienia kobiety jak rękawiczki, balanguje i myśli głównie o sobie. Marcin, wrażliwy monogamista, chce zmieniać świat i sprawić, by wszyscy ludzie byli szczęśliwi. Poznajcie faceta, któremu udaje się te sprzeczności pogodzić.

Katarzyna Olkowicz: Cześć, Marcinie.
Dziękuję, że nie powiedziałaś do mnie „Kamilu”. Znielubiłem to imię. Słyszę je 30 razy dziennie na ulicy, w sklepie, w tramwaju... Ludzie mnie zaczepiają i mówią: „Panie Kamilu, nie bądź pan takim draniem...” albo udzielają mi rad, jak postępować z kobietami.

– Bardzo osobiście do tego podchodzisz.
Bo może sobie po prostu średnio radzę z tak zwaną popularnością. Wiesz, jak dużo ludzi ten serial ogląda? Nie mam samochodu, jeżdżę tramwajem do pracy i jeśli codziennie kilkadziesiąt osób mnie zaczepi i zacznie rozmowę od: „Panie Kamilu...”, to mam tego serdecznie dosyć. I czasem tę frustrację na kimś wyładowuję. Być może potem ludzie mówią: „Boże, jaki zmanierowany, ledwo zaczął grać, a już mu woda sodowa uderzyła do głowy!”.

– Są i miłe strony popularności. Wiesz, że masz już fankluby?
Kiedyś przypadkowo przeczytałem na czacie w Internecie, że jestem fajnym, przystojnym facetem. A zaraz potem: „Co, on jest przystojny? Ta owłosiona, zezowata małpa?”. Zastanawiam się, jakie ktoś ma prawo mówić o mnie w ten sposób? Nie znając mnie, nic o mnie nie wiedząc. Tak jakbym nagle stał się własnością publiczną.

– Kończąc szkołę aktorską nie wiedziałeś, że w jakiś sposób oddajesz się publiczności? Że przestajesz być osobą prywatną?
Wiedziałem, ale czasem instynktownie odcinam się, bo to wywiera na mnie presję, ingeruje w życie prywatne, które każdy przecież chce mieć dla siebie.

– Presję? Nie przesadzasz trochę?
Wiesz, kilka razy dostałbym po buzi za Kamila. Tylko dlatego, że na początku grałem strasznego drania i ludzie mnie nie lubili.

– I jak się przed tymi ludźmi bronisz?
Kupiłem sobie kilka bluz z kapturami i chodzę z zakrytą twarzą w nadziei, że mniej osób będzie mnie rozpoznawać. I dużo chodzę na piechotę...

– Bez żartów! Dlaczego tak bardzo skupiasz się na obcych Ci ludziach?
Bo jestem empatyczny i wyczuwam nastroje innych. Jeśli energia rozmawiającej ze mną osoby jest dobra, to się od tej osoby nie odcinam. Jeśli zła, biorę to do siebie i tracę humor. Wiesz, co? Czasem myślę, że my, ludzie, za mało ze sobą rozmawiamy. Gdybyśmy więcej czasu sobie poświęcali, mniej byłoby ludzi zakompleksionych, nie traktowalibyśmy się z góry i świat byłby lepszy.

– Chciałbyś zmienić świat?
Jestem idealistą. Wiem, że to brzmi banalnie, ale chciałbym, żeby innym ludziom było dobrze, żeby byli szczęśliwi. Żeby nie było tak, że ktoś nie ma co jeść albo dla pieniędzy wjeżdża czołgami do innego kraju. Chciałbym, żeby nie było wojen na świecie. Ale tego nie jestem w stanie zrobić.

– Dlaczego?
Chociażby dlatego, że nie mam wystarczających pieniędzy.

– Więc wyobraźmy sobie, że masz nieograniczone środki finansowe. Co zrobisz?
Nie ma czegoś takiego jak nieograniczone środki. Poza tym jak masz tyle kasy, to od razu musisz uwikłać się w politykę. Nie, nie chcę mieć wielkiej kasy. Poza tym... Jestem za młody na zbawianie świata, jeszcze jestem za gówniarz. Ale wiem, że sam miałem kiedyś przerąbane i wyciągnęła do mnie rękę obca osoba, pani profesor ze studiów. Zauważyła, że coś złego się ze mną dzieje i po prostu bezinteresownie pomagała mi finansowo. Dziś, kiedy powodzi mi się lepiej, mogłem jej ten dług zwrócić i sam dzielę się z innymi tym, co mam.

– W jaki sposób?
Nie pochodzę z bogatego domu, od drugiego roku studiów utrzymywałem się sam, bo coś wydarzyło się w mojej rodzinie... Nie wnikajmy w szczegóły... W każdym razie opłacam lekcje angielskiego i niemieckiego mojej siostrze, bo sam nie znam tych języków i wiem, jakie to dziś ważne. Pomagam też rodzicom.

– Ale ja do końca w Twoją filantropię nie wierzę, bo co w tym dziwnego, że pomagasz najbliższym?
Jeśli można naprawić świat, zaczynając od najbliższych, to już jest dobrze. A jak możesz pomóc jeszcze komuś, to już super. Chciałbym się zająć domami dziecka, chociażby zawieźć im ubrania, których nie noszę. Ale co, mam się teraz chwalić, że coś już zawiozłem, że coś zrobiłem?

– Chcesz zmieniać świat w milczeniu?
No dobra, wysyłam mnóstwo maili do inicjatywy „Stop wojnie”, bo popieram to, co robią. Popieram ruchy rewolucyjne. Myślę, że urodziłem się w złych czasach, bo czuję, że powinienem być rewolucjonistą. Wiem, że zabrzmi to pretensjonalnie, ale te namiętności we mnie pracują, buzują, jestem skłonny do rzucania się w wir wydarzeń.

– Jakich wydarzeń?
Już o tym nie mówmy. Bo jak ja tak naprawdę mogę zmieniać świat? Tylko przez to, co robię. Chciałbym robić coś, co otwiera ludziom wyobraźnię, co ich uwrażliwia. W końcu jestem aktorem. Zresztą nawet jeszcze nim nie jestem, bo dopiero się uczę. Ale to chyba na tym polega. Facet może o sobie powiedzieć, że jest aktorem, jak skończy 30 lat.

– Czemu akurat 30?
Nie wiem, może sobie coś ubzdurałem, ale wydaje mi się, że facet po trzydziestce może powiedzieć o sobie, że już coś przeżył. Ja na razie uczę się i świata, i tego zawodu. Jeszcze jadę i na swojej energii, i na ideałach, i na intuicji.

– Często mówisz o intuicji. Dlaczego?
A to nie jest najważniejsze w życiu?

– Skąd wiesz, że robisz coś zgodnie ze swoją intuicją, a nie dlatego, że tak robią wszyscy albo że jest to po prostu wygodne?
Opowiedzenie o tym nie jest proste. Po prostu coś przeczuwam. Można powiedzieć, że coś mi się wydaje, a potem to mi się sprawdza. Szczególnie w stosunku do ludzi.

– Poznajesz kogoś i po minucie rozmowy wiesz, czy polubisz tego kogoś, czy nie, że możesz komuś zaufać lub nie?
Z reguły na początku nie ufam. Chyba że ktoś jest tak totalnie otwarty, że też się automatycznie otwieram. To jest właśnie kwestia przeczucia.

– Twoje najgłębsze związane z tym doznanie?
Wierzę, że mam kontakt z moim nieżyjącym dziadkiem. Trudno to jakoś ukonkretnić, czasami po prostu czuję jego obecność. I wiem, że podpowiada mi pewne rzeczy. To nie są wyraźne znaki, ale czasami mruga mi taka lampka, że mam uważać albo czegoś nie robić.

– I gdy czujesz, że nie powinieneś tego robić, nie robisz tego?
Wiesz co, za mało się znamy na takie rozmowy. To nie jest tak, że cię nie lubię, bo cię lubię, ale jeszcze ci nie potrafię zaufać.

– A swojej dziewczynie szybko zaufałeś?
Poznaliśmy się na studiach. Na początku byliśmy w różnych grupach towarzyskich, a po roku się spiknęliśmy i już byliśmy prawie nierozłączni. Jesteśmy podobni do siebie, a jednocześnie zupełnie inni. Mona, która też jest aktorką, to superfajna, normalna osoba. Jestem monogamistą i nie sądzę, żeby to się miało zmienić, co nie znaczy, że rzeczywistość nie wodzi nas na pokuszenie. Ale wystarczy wiedzieć, co jest najważniejsze.

– I co jest dla Ciebie najważniejsze?
Pewność, że to, co się dzieje teraz w moim życiu, jest dobre. Niby lepiej spróbować i potem żałować niż odwrotnie, ale najlepiej nie żałować w ogóle.

– Wracasz do domu i co tam zastajesz?
Zrozumienie. Kto wie, czy za dwa lata nie rzucę aktorstwa i nie zajmę się zupełnie innymi rzeczami? Wtedy być może nie będę miał pieniędzy i bank mi zabierze mieszkanie, ale trudno, takie jest życie. Całe szczęście Monika myśli podobnie: jak nie będzie pieniędzy, to nie będzie. I koniec.

– Z rodzicami też tak dobrze się rozumiesz?
Mam rodziców godnych pozazdroszczenia. Zawsze mnie popierali, inwestowali we mnie, aprobowali wszystko, co robiłem. Zawsze mogę się im wypłakać. Bo może na to nie wyglądam, ale tak naprawdę jestem wrażliwym facetem.

– To wrażliwość skłoniła Cię do pójścia do szkoły aktorskiej?
Wręcz przeciwnie. Miałem kiedyś o sobie wielkie mniemanie. Już w szkole średniej wydawało mi się, że jestem wielkim artystą. Pisałem wiersze, które dziś wydają mi się totalną grafomanią, nosiłem długą brodę, długie włosy, skórzane płaszcze i w swoich oczach byłem odjechanym, superfajnym kolesiem. Jak się nie dostałem za pierwszym razem do szkoły, dostałem prawdziwą lekcję pokory. I to mnie zmieniło. A tak w ogóle jako dziecko trenowałem karate i chciałem być zawodowym karateką... Cha, cha.

– Co Ci dawało karate?
Pewne elementy medytacji, uspokojenie, a przez to pewność siebie i siłę.

– To wtedy przestałeś bać się ciemności?
Miałem 11, 12 lat. Przerażało mnie zgaszone światło. Po mieszkaniu chodziłem jak po labiryncie, gasiłem jedno światło, dopiero gdy zapaliłem następne. I już jako dzieciak wiedziałem, że to bez sensu, że przecież nic mnie nie zje, że muszę się z tego strachu wyzwolić. Więc zgasiłem wszystkie światła, usiadłem pod ścianą, wsłuchując się w odgłosy nocy i czekałem, aż strach przejdzie.

– I przeszedł?
Tak, po jakiejś godzinie. Wtedy poczułem, że nic złego mnie nie spotka. I tę siłę czuję do dziś.

Rozmawiała Katarzyna Olkowicz/ Viva
Zdjęcia Marek Pietroń
Stylizacja Jola Czaja
Charakteryzacja Wanda Czech