– Mogliśmy wziąć kredyt, zarżnąć się i kupić mieszkanie w Warszawie – przyznaje Małgorzata. – Ale życie potoczyło się inaczej. Byłam już w ciąży z Helą i zamieszkanie z dzieciakami poza miastem wydawało się idealnym rozwiązaniem.
Dzisiaj po domu buszują dwa labradory i dostojnie spaceruje czarny kocur. Przytulnie tu i domowo, zupełnie inaczej niż w typowym warszawskim blokowisku. – Wszystko zostało tu wymyślone przez nas i zrobione własnymi rękami.
– mówi Małgorzata. – To nasz azyl, miejsce, gdzie możemy się czuć u siebie – bezpiecznie i swobodnie. To także nasz „artystyczny nieład”, bo choć lubimy czystość, to na pewno nie można nas nazwać pedantami. Walizka, którą zabieram do Gdańska, gdzie kręcimy „Sąsiadów”, czasem tydzień stoi nie rozpakowana. Wiem, że w kolejną niedzielę przełożę tylko parę rzeczy i znowu jadę na Wybrzeże, więc szkoda mi czasu na bezsensowne przepakowywanki. Latem jest tu cudownie. Przestrzeń, las... Zimą też dałoby się wytrzymać, gdyby nie dojazdy. To właśnie przez nie – a właściwie przez nieustanne, dokuczliwe korki – zdecydowaliśmy się na powrót do stolicy.
Nastka chodzi do pierwszej klasy gimnazjum w Piasecznie i może dojeżdżać autobusem, ale Helkę trzeba wozić do zerówki na Ursynów. Dwa razy w tygodniu całą czwórką jeżdżą też do Warszawy na zajęcia z koszykówki. Bartosz, z zawodu fotografik, często dostaje pilne zlecenia. Bywa, że w pół godziny musi się stawić w określonym miejscu, a przeklęte korki często to uniemożliwiają.
– Kiedy niedawno zepsuł mi się samochód, staliśmy się więźniami własnego domu – mówi Małgosia. – Okazuje się, że przy naszym rytmie życia wieś się nie sprawdza. Konieczna jest przeprowadzka. Znaleźliśmy już nawet duży strych w willi, który chcemy zaadaptować...
Miłość na Kasprowym
W lutym byli z córkami na nartach w austriackich Alpach. Cała czwórka doskonale jeździ. Bartosz jest instruktorem narciarskim. Małgorzata też szusuje jak wyczynowiec. A córki starają się im dorównać. Nic dziwnego, że jazda na nartach jest ich pasją. Ba, gdyby nie narty, nigdy pewnie by się nie poznali, nie pokochali...
– 23 marca mija dziesięć lat od naszego spotkania na Kasprowym Wierchu – wyznaje Małgorzata. – Narciarze to rodzaj ludzi, którzy bardzo szybko nawiązują kontakt. I chociaż po rozstaniu z pierwszym mężem nie myślałam o nowej znajomości, nie ukrywam, że byłam pod urokiem Bartka. To, że fantastycznie jeździ na nartach, też miało znaczenie. Jeszcze przez jakiś czas broniłam się przed tym związkiem, ale... w końcu uległam. To po prostu była miłość!
Wkrótce narzeczony podarował Małgosi szczeniaczka Mufę. – To był pewien symbol, próba zamanifestowania chęci założenia rodziny – wspomina Bartosz, z natury mało wylewny, zwłaszcza gdy trzeba mówić o uczuciach. – Próba udana, bo po pół roku od pamiętnego spotkania na Kasprowym zamieszkaliśmy razem.
Małgorzata w nowym związku czuła się cudownie, ale nie wyobrażała sobie życia bez ślubu. Bartek też do małżeństwa przywiązywał dużą wagę, więc szybko się zaręczyli.
Na wiosnę, dwa lata po pierwszym spotkaniu, wzięli ślub. A dziewięć miesięcy potem przyszła na świat Helenka. Jest dzieckiem nocy... poślubnej.
Radość wspólnego życia
Twierdzą, że dobrali się na zasadzie przeciwieństw. On zamknięty w sobie, spokojny, wyważony (typowa Waga). Ona za to otwarta, z temperamentem, impulsywna. Reaguje na wszystko bardzo emocjonalnie.
– Bartek wie o mnie dużo więcej niż ja o nim – wyznaje Małgorzata.
– Wynika to właśnie z jego charakteru. Nosi w sobie tajemnicę i to bardzo mnie w nim pociąga. Jest dobrym człowiekiem, wrażliwym. Gdyby było inaczej, nie byłby moim mężem. Ma duszę artysty, ale za to silny charakter – na szczęście. Męża aktora pewnie bym nie zniosła!
On nie lubi żadnych monotonnych czynności – chodzenia po lesie, zbierania grzybów, łowienia ryb.
– Obce mu są prace w ogrodzie – śmieje się Małgorzata, która za grzebaniem w ziemi wprost przepada. Obydwoje za to uważają, że życie powinno być radosne i trzeba z niego korzystać. – Nie marzymy o karierze za wszelką cenę czy o ogromnych zyskach – twierdzą zgodnie. – Za to – podczas gdy znajomi rzadko jeżdżą na wczasy na dłużej niż tydzień – my zimą obowiązkowo wybieramy się na dwa tygodnie na narty, a latem na cały miesiąc do Chorwacji.
Małgosia poznała ten kraj i pokochała dzięki Bartkowi. Kiedyś zabrał ją tam na weekend, który trwał... dwanaście dni. Od tamtej pory nie wyobrażają sobie inaczej spędzonych wakacji. Ba, ich marzeniem jest kiedyś kupić tam domek i osiąść na stałe.
Na razie – jak przyznaje Małgosia – często stają przed trudnymi wyborami. – Chciałabym mieć stały etat w teatrze. Ale to oznaczałoby konieczność wyboru, co ważniejsze: praca czy rodzina. Nie powiedziałabym przecież reżyserowi, że nie przyjdę na próbę, bo muszę być na jasełkach w przedszkolu u Helki. Tymczasem bycie dobrą mamą jest dla mnie nie mniej ważne niż bycie spełnioną aktorką. I muszę znajdować sposoby, by to godzić ze sobą!
Mogę mężowi ufać
Jak dzielą obowiązki? – Ja króluję w kuchni – przyznaje Małgosia. – Mąż bywa w niej rzadko. To dobrze, bo bardzo lubię gotować i robię to, gdy tylko mam czas. Bartek, kiedy mam premierę i ani chwili czasu dla domu, albo „leci” na kanapkach z żółtym serem, albo zabiera dziewczyny do McDonalda. Zdarza się jednak, że przyrządza spaghetti i, o dziwo, dzieci je jedzą!
Wczesnym wieczorem zwykle wszyscy są już w domu. Spora odległość od Warszawy sprawia, że trudno ich z niego wyciągnąć, zwłaszcza zimową porą. Czasem tylko, kiedy uda im się sprowadzić do opieki nad córkami którąś z babć, idą na bankiet. Ona chętniej, bo to okazja, żeby spotkać się z przyjaciółmi. Bartek raczej z konieczności, jako mąż swojej żony.
– Czy jestem o niego zazdrosna?
– Małgorzata spogląda na męża. – Są kobiety, na których robi wrażenie i to budzi mój niepokój. Tym większy, że choć jesteśmy razem dziesięć lat, do końca go nie znam i nigdy nie wiem, co się może zdarzyć. Na szczęście nigdy nie zrobił nic, co mogłoby nadwerężyć moje zaufanie...
Tomasz Brunner/ "Przyjaciółka"