Madonna

Zachwyca i szokuje. Prowokuje strojem, epatuje seksem. I zmienia się. Na co dzień jest brytyjską damą, która nosi beże i studiuje kabałę, na scenie tańczy w kabaretkach.
/ 16.03.2006 16:57
Największa skandalistka w dziejach popkultury chodzi po Londynie w zapiętym pod szyję beżowym płaszczu i butach na płaskich obcasach – pisali zdumieni angielscy dziennikarze tuż po ślubie Madonny z brytyjskim reżyserem Guyem Ritchiem w 2000 roku. „Przecież w beżu nie ma seksapilu ani fantazji; przecież beż i Madonna to dwa różne światy”.
A Madonna odpowiadała, że to ulubiony kolor jej męża. Jednak nie dlatego zmieniła styl i zaczęła się klasycznie ubierać. Miała 42 lata i na swoim koncie ponad 150 milionów sprzedanych płyt. Jej teledyski – „Vogue” i „Like a Prayer” okrzyknięto najlepszymi teledyskami wszech czasów. Na scenie zdobyła już wszystko, teraz zapragnęła stworzyć rodzinę i zostać angielską lady.

Angielką być
Od wesela w szkockim zamku Skibo, na którym państwo młodzi wyglądali nad wyraz wytwornie: ona miała na sobie białą atłasową suknię z niekończącym się trenem (według projektu Stelli McCartney), on był ubrany w tradycyjną szkocką spódniczkę, minęło już pięć lat. W tym czasie była hedonistka, która w kostiumach od Jean Paul Gaultiera występowała z nagim biustem, nauczyła się mówić z brytyjskim akcentem i polubiła arystokratyczny styl życia. Nosi skromne sukienki w kwiatki, jeździ konno i poluje na bażanty. I tylko czasem przyznaje, że Anglia nie była jej miłością od pierwszego wejrzenia. Nie potrafiła się przyzwyczaić do lewostronnego ruchu, nigdzie się nie mogła wybrać sama. „Czułam się jak księżniczka zamknięta w złotej klatce”, mówiła krótko po ślubie. „Ameryka to co innego. Tam biorę sprawy w swoje ręce, wskakuję do samochodu i jadę, dokąd chcę”. Poza tym nie umiała zrozumieć absurdalnych, jej zdaniem, przepisów.
Kupując swój pierwszy dom w Londynie, w eleganckiej dzielnicy Chelsea, nie przypuszczała, że nigdy w nim nie zamieszka. Niestety, architekt miejski nie wyraził zgody na wzniesienie wysokiego muru, który miał ochraniać gwiazdę przed wścibstwem fanów i paparazzich. Zdegustowana, zdecydowała się na obszerną miejską rezydencję w pobliżu Marble Arch, ze stajniami i podziemnym parkingiem, za pięć milionów funtów. Material Girl wydała jeszcze milion na remont. I bardzo narzekała na angielskich fachowców, że są okropnie leniwi, bo nie pracują tak jak Amerykanie, przez siedem dni w tygodniu. W rewanżu robotnicy wspomnieli dziennikarzom, że słynna Madonna to zwykła dziwaczka, z obsesją na punkcie dyskrecji. Karnisze, kafelki, nawet wzór tapet na ścianach – to wszystko były, zgodnie z jej życzeniem, sprawy poufne.

„Arogancka i strasznie zarozumiała”, uznali Anglicy, kiedy przeczytali o tym w gazetach. Ale Madonna, geniusz marketingowy, nie zamierzała zmieniać raz obranego kursu. „Kocham ten kraj, bo dał mi męża i syna Rocco”, powtarzała z uśmiechem. I bezwstydnie schlebiała Brytyjczykom. „Tutaj nawet najgłupsi ludzie są inteligentniejsi niż Amerykanie”, powiedziała w wywiadzie dla BBC. Mimo to plotkarskie gazety nad Tamizą do sławnej Amerykanki, w dodatku fanatyczki jogi i wyznawczyni kabały, miały ambiwalentny stosunek. Na pierwszych stronach donosiły o butiku, który stał się najmodniejszy, bo „ikona stylu” Madonna przeszła obok jego wystawy, a na kolejnych wytykały jej manię wielkości, tani gust i dziwne upodobanie do przyziemnego angielskiego menu: ryby z frytkami i kufla guinnessa. Wciąż też pytały: „Czy Madonna jest skończona?”, chętnie pisząc o tym, że bilety na jej koncerty nie sprzedają się najlepiej, a kolejny album „American Life” okazał się najgorszym w całej jej karierze.

Wsi spokojna, wsi wesoła
Mniej więcej rok po ślubie gładko uczesana pani Ritchie w Tate Gallery, najbardziej brytyjskim z londyńskch muzeów, wręczyła artystom prestiżowe nagrody Turnera, a potem ubrała się w tweedową czapeczkę i pokochała angielską wieś. Do tego stopnia, że kupiła spory kawałek „tej słodkiej – jak powiedziała – maleńkiej wyspy”. Za posiadłość Ashcombe (pałac plus 485 hektarów lasów), położoną wśród zielonych wzgórz i sąsiadującą ze słynną megalityczną budowlą Stonehenge, zapłaciła dziewięć milionów funtów. Warto było.
Georgiański pałac Ashcombe House otaczają lasy, zaliczane do pierwszej dziesiątki najlepszych terenów łowieckich na bażanty i kuropatwy, a sam dom należał kiedyś do Cecila Beatona, królewskiego fotografa, który przyjmował w nim artystów i pisarzy, między innymi, Salvadora Dalego, Rexa Whistlera, H. G. Wellsa i Gretę Garbo. Państwo Ritchie pięknie go wyremontowali. Na strychu, wcześniej zamieszkanym przez myszy, urządzili sypialnie, powiększyli kuchnię i dobudowali oranżerię.
Kiedy już się wydawało, że Madonna to rzeczywiście materiał na prawdziwą lady, znów pokazała, że kompletnie nie rozumie mentalności Brytyjczyków.
Jak tylko wprowadziła się do pałacu, rozpoczęła zaciętą walkę ze starą angielską tradycją, zgodnie z którą po terenach prywatnych, zaliczanych do rezerwatów przyrody, wolno spacerować wszystkim. Ikona popkultury uznała, że szlaki turystyczne, które na terenie Ashcombe istnieją od wielu lat, grożą jej bezpieczeństwu i naruszają prywatność. Oddała sprawę do sądu. „Bezczelna Amerykanka! Co za egoizm!”, oburzyli się Brytyjczycy. Tymczasem sąd przyznał Madonnie rację i wyraził zgodę na umieszczenie zakazu wstępu na teren jej posiadłości. Piechurom udostępniono tylko 50 hektarów najbardziej oddalonych od pałacu.

Kim jest ta dziewczyna?
Madonna już wiedziała, że niełatwo zostać angielską damą, ale i tak nie rezygnowała z prób. Urządziła pałac tradycyjnymi angielskimi meblami, zaczęła bywać w pubach, łowić ryby i polować. Przy okazji wyznała prasie, że chciałaby, jak inne angielskie damy, strzelać do bażantów. Nie mogła palnąć nic gorszego. Postępowa część arystokracji, znana ze swej miłości do zwierząt, otwarcie ją skrytykowała. Nie było wątpliwości: ani damy, ani lordowie nie mieli zamiaru przyjąć jej do swego grona.
A i ona nie zaaklimatyzowała się na angielskiej wsi. „Czy ja tu żyję w muzeum?”, zżymała się, kiedy lokalne władze nakazały jej usunąć czterometrową antywłamaniową bramę. Ich zdaniem zainstalowała ją nielegalnie, bo bez wymaganego pozwolenia na inwestycję ingerującą w zabytkową architekturę pałacu. „To są zupełnie niedzisiejsze przepisy!”, oświadczyła, spakowała walizki i wróciła do Londynu. Oddała się medytacjom, pisaniu książek dla dzieci i studiowaniu kabały.
Podobno marzenie o tym, że kiedyś zostanie Lady Madonną, ostatecznie porzuciła po spotkaniu z królową Elżbietą II, która na premierze kolejnego filmu z Jamesem Bondem, „Śmierć nadejdzie jutro”, wcale nie kryła, że nie wie, kim jest stojąca przed nią blondynka. „To ja śpiewam piosenkę w tym filmie”, powiedziała legendarna gwiazda popu, składając ukłon przed monarchinią. „Ach tak”, obojętnie odrzekła królowa i odwróciła głowę w stronę następnego rozmówcy.
„Jestem Amerykanką i tego nic nie zmieni”, mówi rozczarowana Madonna w ostatnim wywiadzie dla „Harpers & Queen”. „Do Londynu przeniosłam się z miłości. "Kiedy poznałam Guya na przyjęciu u naszego przyjaciela Stinga, byłam już sławna i bogata, on dopiero zaczynał karierę (Guy jest młodszy od żony o 12 lat) i chciał pracować w Anglii. Polubiłam Londyn, teraz wolę mieszkać tutaj niż w Los Angeles czy Nowym Jorku. Dużo jeżdżę na rowerze i konno, chodzę na spacery do Hyde Parku, mam tu przyjaciółki – Stellę McCartney i Gwyneth Paltrow. Prawda, że czasem wśród Anglików czuję się jak ryba wyrzucona z wody, ale dobrze mi z tym".

Wyznania z parkietu
„Gdyby była obrazem, musiałaby być abstrakcją Picassa – ma tak wiele twarzy”, piszą o Madonnie gazety. Zaskoczyła świat, lansując wizerunek dojrzałej 47-letniej kobiety, przykładnej żony i matki dwojga dzieci: ośmioletniej Loli i czteroletniego Rocco. Do tego stopnia, że tygodnik „The Spectator” zapytał niedawno: „Gdzie się podziała stara, dobra, prowokująca Madonna, która w jednym ze swoich przebojów śpiewała: „Tato, przestań prawić kazania?”.
Odpowiedź przyszła wraz z jej najnowszym, już 12. albumem – „Confessions on a Dance Floor”. „Żadna z niej angielska dama, to wciąż ta sama poczciwa Madonna, królowa dyskotekowych parkietów”, piszą krytycy, którzy z entuzjazmem przyjęli nową płytę.
Na niedawnej gali MTV w Lizbonie Madonna znów zaskoczyła swoich fanów. Długi kaszmirowy płaszcz i spodnie w stylu Katherine Hepburn musiała zostawić w Londynie, bo na scenie pojawiła się w skąpych fioletowych majtkach i kabaretkach. Wyskoczyła z ogromnej lustrzanej kuli, podobnej do tych, które kiedyś wisiały w dyskotekach, i – jak za dawnych czasów – zaczęła kręcić pupą w rytm „Hung up”, singla opartego na przeboju Abby „Gimmie, Gimmie, Gimmie”.
Naprawdę się zmieniła, czy to tylko jej kolejny image? W Lizbonie pokazała, że popowa Madonna nie poszła w kąt, choć obecnej daleko do dawnej skandalistki. Ostatnio wygłosiła odczyt potępiający telewizję za to, że nadawane przez nią programy i filmy nie wpajają zasad moralnych. Swoim dzieciom zakazała oglądania telewizji. „Sama też się bez niej wychowałam i uważam, że niczego nie straciłam”, tłumaczy. W londyńskim domu, udekorowanym obrazami Fridy Kahlo i fotografiami Helmuta Newtona, Madonna czuje się szczęśliwa. Nareszcie ma u swego boku wymarzonego mężczyznę i prawdziwą rodzinę, której tak brakowało jej w dzieciństwie (sama straciła matkę w wieku pięciu lat). Może to dzięki temu znów udało jej się podbić świat swoją muzyką. „Nikt mnie nie zna, nikt mnie nie pozna”, śpiewa w jednym z przebojów. Zamiast pytać, jaka jest naprawdę, lepiej podziwiać jej wcielenia. Każde z nich jest perfekcyjne.



Anna Tomiak/ Viva!