- Zwolnienie z pracy to podobno największy stres, zaraz po śmierci kogoś bliskiego czy rozwodzie. Co poczułeś, kiedy powiedziano Ci: „Pan już tu nie pracuje”?
Jeśli ktoś mówi, że utrata pracy nie rani uczuć i nie upokarza, kłamie. Poczułem się źle.
– Wezwano Cię i wręczono wypowiedzenie?
Nie, dostałem maila i SMS-a.
– I tylko tyle po 10 latach pracy?
Nie ja pierwszy i nie ostatni.
– Spodziewałeś się, że Cię zwolnią?
Nie. Nie miałem wokół siebie tej atmosfery, gdy czujesz między sobą a resztą kolegów szklaną ścianę. Przeciwnie, miałem u nich pełne wsparcie. Trzy dni wcześniej dyrektor Jedynki zaprosiła mnie na rozmowę o programie „Przebojowa noc”. Po czym spotkanie odwołała i wysłała mi maila z informacją o zerwaniu umowy.
– Mówiono, że występem w „Tańcu z gwiazdami” zdradziłeś TVP.
Od dawna najbardziej chciałem prowadzić „Przebojową noc”. Programu nie dostałem mimo poparcia kilku rozsądnych osób w TVP. Później był program „Gwiazdy tańczą na lodzie”. Też chciałem wziąć w nim udział, ale mimo że byłem na paru treningach, do współpracy nie doszło. Producenci nie potrafili przedstawić mi kompletnej propozycji umowy, były niejasności.
– W TVP mówią, że było inaczej, że TVN lepiej zapłaciło.
TVP2 za udział w „Tańcu na lodzie” zaproponowała mi znakomite honorarium. Nie chodziło o pieniądze, nie były one tematem, nigdy o nich nie rozmawialiśmy.
– Jak uzasadniono wypowiedzenie?
Złamaniem zakazu współpracy z konkurencją. Rzecz w tym, że wcześniej, gdy zgodziłem się tańczyć w TVN, w prasie opublikowano komunikaty TVP, że cieszą się i będą za mnie trzymać kciuki, bo jestem gwiazdą Jedynki. Potraktowałem to poważnie.
– Oficjalny komunikat TVP o tym, że życzą Ci szczęścia, był w „Fakcie”, „Press-service”, „Dzienniku” i kilku innych tytułach.
Tak było.
– A potem dostałeś jak obuchem po głowie?
Zaskoczyło mnie to mocno. Nie sądzę jednak, by to był prawdziwy powód zerwania ze mną umowy.
– A jaki był prawdziwy?
Moja prośba o przebudowanie „Przebojowej nocy”. Po tym, gdy pierwszy odcinek okazał się kompletną porażką, zgodziłem się ratować program i go poprowadzić. Zaproponowałem jednak korektę scenariusza, co oznaczało, że nie mogłem rozpocząć i pojawić się w programie z tygodnia na tydzień.
– Ktoś Cię na Woronicza nie lubił?
Diabli wiedzą. W każdym razie „Taniec z gwiazdami” był tylko pretekstem do zerwania ze mną umowy.
– Mówiono, że Twój ojciec, a zarazem menedżer, przekreślił Twoje szanse na dalszą współpracę z TVP, stawiając zbyt wygórowane warunki, niczym agent Angeliny Jolie.
Nikomu i nigdzie nie postawiliśmy żadnych warunków, także finansowych. W całej historii mojego rozstania z TVP pieniądze nie odegrały żadnej roli. Zarobków za nowy kontrakt nigdy nie negocjowałem. Ze starego byłem zadowolony. Rozmowy z prezesem TVP nie dotarły do fazy negocjacji. Wcześniej zerwała ze mną umowę szefowa Jedynki. A co do Angeliny, to człowiekiem, który traktował mnie bardzo poważnie, niczym hollywoodzką gwiazdę, był Andrzej Urbański. Rozmowę o mojej przyszłości w TVP prezes rozpoczął od stwierdzenia, że „zarządy się mogą zmieniać, dyrektorzy też, ale pan tu będzie pracował, bo jest pan twarzą korporacji”. Spotkania z prezesem w sprawie mojej przyszłości wspominam znakomicie.
– Czy po otrzymaniu maila z wiadomością o zerwaniu umowy zadzwoniłeś do narzeczonej – Kasi?
Tak, zaraz po telefonie do ojca. Powiedziała coś bardzo ładnego, czego ci nie powtórzę, a wieczorem przygotowała pyszną kolację. Po czym, oglądając telewizję, zasnęła przytulona do mnie.
– Dobrze móc się oprzeć na kimś w sytuacji krytycznej?
Nie uważam tej sytuacji za krytyczną. Zakończyłem jeden rozdział i rozpoczynam kolejny. Stres był ogromny, ale wiedziałem, że nie zostanę sam. Kaśka stoi za mną murem, a ja za nią. To pomaga.
– Nie buntowałeś się? Nie zapisałeś się na rozmowę z szefami?
Nie, od tego czasu nie pojawiłem się ani razu w redakcji. Zostały tam nawet moje rzeczy. Dyrekcja Jedynki zdecydowała o natychmiastowym zerwaniu umowy. Nie było szansy nawet na powiedzenie widzom „dziękuję za te 10 lat”, a co dopiero na rozmowy i spotkania.
– I jadąc samochodem, ani razu nie skręciłeś machinalnie w kierunku gmachu telewizji?
Nie, ale mam wszystkie odruchy typowe dla człowieka, któremu po wielu latach trudno od razu odciąć się od przeszłości. Interesuje mnie życie moich kolegów. Oni zresztą do mnie dzwonią, opowiadają, co słychać. Proszą o rady i opinie. Pytają, co u mnie. Dyskutujemy o ramówce. Byliśmy bardzo zżyci. Nie mam tam wrogów.
– Niemal w tym samym czasie odpadłeś z „Tańca z gwiazdami”. Czy to nie jest dowód spadku popularności?
Sam fakt bycia w gronie uczestników tego show to dowód sympatii, a odejście z „Tańca z gwiazdami” decyzją widzów nie świadczy o braku popularności. Gdyby tak było, udział w tym programie przynajmniej dla trzech par, które odchodzą jako pierwsze, oznaczałby zawodową katastrofę. Reguły przewidują, że wygrywa jedna para. Reszta, choćby się je bardzo kochało, musi odejść. To wspaniałe widowisko, ale jednocześnie tylko program rozrywkowy.
– Ale dlaczego właśnie Ciebie widzowie nie chcieli oglądać?
Być może miało to uzasadnienie psychologiczne. Nie pasowałem im do roli tancerza. Kojarzono mnie z inną rolą – dziennikarza telewizyjnego. Siła przyzwyczajenia widzów jest niesamowita. Spotykam na ulicy ludzi, którzy mówią mi, że Jedynka bez mojego głosu stała się obca. Taniec był fantastyczną przygodą. A zresztą może ja naprawdę nie umiem tańczyć?
– Jednocześnie stałeś się bohaterem tabloidów, które nie zostawiły na Tobie suchej nitki.
Przez wiele tygodni każdy dzień przynosił nowe prasowe rewelacje na temat kulis mojego odejścia z TVP, mojej rodziny, tego, jak sobie radzę bądź nie radzę. Dostałem raport z firmy badawczej. W samym tylko wrześniu naliczyli tych publikacji ponad 140. Było kilka znakomitych tekstów, ale w większości wypisywano straszne bzdury.
– Napisano o Twojej mamie bardzo dramatycznie. Że ją opuściłeś, zostawiłeś bez środków do życia. Czy możesz skomentować tę historię?
Jest całkowicie nieprawdziwa. Mama jest niezwykle niezależną osobą. Jest też świetnym, kochającym swoją pracę inżynierem. Nadzoruje projekty w wielu miejscach. Prowadzi własną firmę, ma dom, mieszkanie. Ma dwie pasje – swój zawód oraz pomaganie bezdomnym zwierzętom.
– To są tylko fakty. A mnie interesują Twoje relacje emocjonalne z mamą.
Wychowała mnie sama przy wsparciu babci. Z obiema jestem mocno uczuciowo związany, obydwie moje sukcesy i porażki odbierają niesłychanie emocjonalnie. Są ze mnie dumne.
– A nie rozdzieliła Was z mamą Twoja bezkrytyczna wiara w ojca, z którym rozwiedli się, gdy byłeś dzieckiem?
Spotkałem go po paroletniej przerwie, gdy miałem 14 lat. Od tamtej pory zawsze mi pomaga, jemu zawdzięczam, że nie przepadłem z kretesem w trudnych zawodowych sytuacjach. Nauczył mnie systematyczności, odpowiedzialności, przekonał do wyjazdu do Warszawy i namówił, żebym dokończył studia.
– Ale przez to straciłeś wspólny język z mamą?
Nie, nie straciliśmy, tylko im ja byłem starszy i coraz częściej chodziłem własnymi drogami, tym mama mogła poświęcać więcej czasu pracy i opiece nad zwierzętami.
– Według gazety zostawiłeś ją przymierającą głodem.
Nie mam pojęcia, skąd się wzięły te brednie. Mama jest bardzo operatywna, w pełni sił twórczych, to ceniony fachowiec. Cały czas zawodowo zajmuje się ochroną środowiska. Mieszka w domu z ogrodem, w którym może też opiekować się swoimi czworonogami.
– Ale gdyby potrzebowała Twojej pomocy, podałbyś jej dłoń?
Krystyna! Nasza rodzina jest bardzo solidarna. Nigdy w przeszłości nikt nie został bez pomocy i tak będzie zawsze.
– Co powoduje taką nagonkę? Czy zazdrość, że nie masz kłopotów finansowych? Że ukazują się w prasie Twoje zdjęcia z szerokim uśmiechem, nawet gdy tracisz pracę?
Być może. Takie rzeczy chętnie się czyta. Jednak czytać, a wierzyć to dwie różne sprawy. Na waszych łamach ktoś, komentując moją sytuację, powiedział, że ludzie potrafią czytać między wierszami i swoje wiedzą. Niemal na każdym kroku mam przyjemne dowody, że tak jest. Na lotnisku, na ulicy, w restauracji, w metrze ludzie pytają mnie ciągle, kiedy wrócę na ekran. Moja rozpoznawalność sprawia, że wiadomości związane z nazwiskiem Kammel zaszeregowane są niekiedy wyżej, niż na to zasługują, zwiększając jednocześnie nakład pism i oglądalność programów.
– Nie jestem skarbówką i nie zajrzę Ci w PIT-y, ale kupiłeś sobie najnowsze porsche. To może zdenerwować.
Od siódmego roku życia porsche 911 było moim największym motoryzacyjnym marzeniem. Jego zdjęcie wisiało nad moim łóżkiem. Od tamtej pory miałem sporo czasu, żeby sobie na nie uzbierać.
– Skąd zatem w tabloidach przeświadczenie o Twojej pazerności?
Nie wiem, może dlatego, że to nośny, gorący temat? Czytam z dużym zdumieniem pogłoski o moich honorariach pomiędzy 8 a 250 tysięcy miesięcznie. Nie wiem, jak to komentować, tym bardziej że od lat nie negocjuję stawek. Propozycje, które przychodzą, zazwyczaj akceptuję.
– A Ty komuś zazdrościsz?
Tak, zazdroszczę moim kolegom, którzy prowadzą wielkie, odnoszące sukcesy programy telewizyjne. Jednocześnie im kibicuję, bo wiem, że rynek jest ogromny i miejsca na nim dość dla każdego z nas. Jestem na takim etapie, na którym dokładnie wiem, co chcę w życiu robić, jakie programy realizować.
– W telewizji?
Na telewizji znam się najlepiej.
– Podobno chodzisz i prosisz o pracę?
Nigdzie i u nikogo jeszcze z prośbą nie byłem. Znam większość szefów polskich telewizji, a co za tym idzie, czasami się spotykamy i rozmawiamy o projektach, o pomysłach, o przyszłości.
– Dostałeś już jakieś propozycje?
Nie, jeszcze nie. Ale nie ma dnia, żebym nie spotykał się z kimś i nie rozmawiał o nowych programach telewizyjnych.
– Może boją się, że jesteś za drogi?
Nie przypuszczam. Myślę, że szefowie dużych telewizji nie kierują się w tej sprawie doniesieniami tabloidów.
– Może wreszcie będziesz miał teraz czas się ożenić?
Może. Chociaż małżeństwem, tyle że bez ślubu, jesteśmy z Kasią od paru lat. Myślę, że prędzej zaczniemy planować, z ilu osób powinna za chwilę składać się nasza rodzina. Obiecuję ci, że omówię to z narzeczoną.
– I na jej decyzje nie wpłyną Twoje kłopoty? Nawet gdybyś stracił na popularności?
Nas nie połączyła moja popularność czy nasz status majątkowy. Jesteśmy klasycznym dowodem na istnienie miłości od pierwszego wejrzenia i chęci zdobycia kobiety, z którą chce się być. To szczęście, że ją spotkałem. Dobrze mieć taką partnerkę.
- Nie wyglądasz na człowieka złamanego przez los.
Bo nie jestem. Ja to, co się teraz dzieje wokół mnie, traktuję jak cenne doświadczenie. Lekcję, którą prędzej czy później musiałbym odrobić. Coś się kończy, by coś się mogło zacząć. Wierzę w logikę i w to, że ktoś będzie chciał ze mną pracować.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/PHOTO-SHOP.PL
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylistki Karolina Gruszecka
Rekwizyty Piotr Czaja
Charakteryzacja Beata Milczarek/METALUNA i Łukasz Pycior/D’VISION
Fryzury: Maciej Wróblewski i Łukasz Pycior/D’VISION
Produkcja Ela Czaja i Paweł Walicki