Leonardo DiCaprio

Jest innym człowiekiem niż ten zadufany w sobie 23-latek, który obraził się na cały świat za to, że nie dostał Oscara za „Titanica”.
/ 22.01.2009 13:29
 
Na Oscara zasłużył sobie już na początku kariery, po roli w filmie „Co gryzie Gilberta Grape’a”. Jego największy hit – „Titanic” dostał 11 statuetek, ale on pozostał z pustymi rękami. W tym roku „uroczy chłopak” bardzo liczył na to, że Akademia doceni wreszcie jego talent. Na próżno.
Zauważyłem, że ludzie bardziej lubią przegranych – mówił ostrożnie aktor tuż przed ogłoszeniem werdyktu amerykańskiej Akademii Filmowej. „Jeśli kogoś uznają za bohatera, natychmiast starają się go wdeptać w błoto. Dokopanie sławnemu i bogatemu sprawia radość”, tłumaczył dziennikarzom pytającym go o to, jak się czuje jako „pewniak” w wyścigu do najbardziej pożądanej nagrody w środowisku filmowym.
O tym, jak w praktyce wygląda „polowanie na lidera”, Leonardo DiCaprio przekonał się na własnej skórze. Sława przyszła zdecydowanie za wcześnie. Miał 23 lata, gdy wyrywane z kolorowych magazynów zdjęcia aktora obejmującego Kate Winslet na dziobie Titanica ozdobiły szafki w żeńskich szatniach na pięciu kontynentach. Za idolem ruszyły tłumy paparazzi. Wkrótce okazało się, że prawdziwy Leo nie przystaje do wyidealizowanego obrazka. „Każdy, kto w tak krótkim czasie nasłucha się tylu komplementów, musi trochę zgłupieć”, tłumaczy aktor. A szał „Leomanii” trwał wyjątkowo długo, bo „Titanic” nie schodził z ekranów kinowych przez rok, a później stał się hitem w wypożyczalniach wideo.
Tymczasem w gazetach pełno było zdjęć DiCaprio awanturującego się w knajpach, pijanego, z nieodłącznym papierosem. „Ludzie lubią oglądać zdjęcia gwiazd, gdy wcinają hamburgera czy piją piwo. Dowartościowują się, myśląc: »Oni są zwyczajni, tacy sami jak my«”, komentował gorzko kolejne rewelacje na swój temat. Szybko też okazało się, że młody idol nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Każdy magazyn starał się o wywiad z nim, ale dwudziestokilkulatek miał do „sprzedania” tylko jedną historię – o tym, jak jego matka, będąc w ciąży, odwiedziła Florencję i zwiedzając galerię Uffizi, poczuła ruchy dziecka. Stała wpatrzona w obraz Leonarda da Vinci i obiecała sobie, że nada synowi imię mistrza Renesansu.
Niepowtarzalne połączenie imienia i nazwiska z dzisiejszej perspektywy jest oczywistym kapitałem aktora. Jednak u progu kariery 10-letni Leonardo był dla agentów ciężki do strawienia. Namawiano więc jego matkę, by zgodziła się na występy syna pod bardziej „amerykańskim” pseudonimem – Lenny Williams. Na szczęście pochodząca z niemieckiej rodziny Irmalin nie chciała o tym słyszeć. Dla niej syn zawsze będzie ukochanym Leonardem Wilhelmem i koniec.

Blondynek z jogurtami
Kłopoty z wizerunkiem publicznym mogą dziwić, bo kto jak kto, ale akurat Leo powinien znać kulisy showbiznesowego życia od podszewki. Urodził się i wychował w Hollywood. Ojciec, włoski sprzedawca komiksów, wcześnie zrezygnował z wychowywania syna i wspólnego życia z Irmalin. To matka zaprowadziła więc go na pierwszy casting, a potem na plan programu „Romper Room” – amerykańskiego „Teleranka”. Debiut nie był udany. Rozkrzyczany trzylatek za nic w świecie nie chciał słuchać reżysera. Znacznie lepiej poszło małemu Leonardowi w reklamie. Zadziorny blondynek idealnie nadawał się do spotów z produktami mlecznymi. Wkrótce jego twarz ozdabiała kartony mleka i kubeczki z jogurtami. Posypały się też propozycje ról w serialach familijnych. Przełomem w karierze stał się film kinowy „Co gryzie Gilberta Grape’a”. U boku Johnny’ego Deppa Leo zagrał błyskotliwie niezwykle trudną rolę autystycznego nastolatka. Dwa lata później Agnieszka Holland obsadziła go w roli francuskiego poety Arthura Rimbauda w „Totalnym zaćmieniu”. Dopiero w 1996 roku Baz Luhrmann zaproponował mu rolę romantycznego kochanka w swojej adaptacji dramatu Szekspira „Romeo i Julia”. Zaraz potem był „Titanic”. I kłopoty.

Wołanie na puszczy
Przebicie największego hitu lat 90. z definicji nie było możliwe. Dlatego recenzenci zmiażdżyli kolejne filmy DiCaprio – „Człowieka w żelaznej masce” i „Niebiańską plażę”. Wszyscy czekali na wielką rolę. Leonardo coraz bardziej zniechęcał się do Hollywood. Odrzucił propozycję głównej roli w „American psycho”, mimo że oferowano mu 20 milionów dolarów. Bał się, że nie uda mu się przekonująco wcielić w postać snoba-psychopaty.
Rzeczywiście, zdjęcia z tamtego okresu pokazują idola nastolatek w stanie kompletnej degrengolady. Rozmemłanego, z widoczną nadwagą. Odsunął się od show-biznesu tym chętniej, że znalazł dla siebie nowe pole działania – ekologię. Zaczęło się już w trakcie zdjęć do „Niebiańskiej plaży”, na tajlandzkiej wyspie Phuket. Wprawdzie filmowcy starli się z działaczami Greenpeace, bo doszczętnie zniszczono kilka wydm, ale ekologom udało się zainteresować swoimi ideami Leo. Popularne nazwisko może zdziałać cuda, więc DiCaprio zaczął podróżować po świecie, promując zakaz wyrębu lasów tropikalnych. W 2000 roku był honorowym gościem Międzynarodowego Dnia Ziemi i z tej okazji przeprowadzał wywiad z prezydentem USA Billem Clintonem. O zagrożeniach związanych z globalnym ociepleniem rozmawia też na spotkaniach ze swoimi fanami. Coraz częściej zaczął przyjeżdżać do Brazylii. Najpierw po to, by bronić puszczy amazońskiej, a potem już z miłości. Bo Leonardo DiCaprio się zakochał.

Wiek męski, zwycięski
Gisele Bündchen jest brazylijską modelką, a ostatnio również aktorką (zagrała jedną z głównych ról w amerykańskiej wersji filmu „Taxi” Luca Bessona). Z DiCaprio związała się w 2001 roku, ale przez pierwsze dwa lata znajomości prasa głównie pisała o ich rozstaniach.
Z czasem jednak Leonardo przekonał się, że Gisele jest kobietą jego życia. W ostatnich miesiącach coraz częściej przebąkuje nawet o ślubie. Przy brazylijskiej modelce zaczął dbać o siebie. Schudł, zaczął ćwiczyć na siłowni. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Martin Scorsese i Steven Spielberg zauważyli, że Leonardo zmężniał, wydoroślał i najwyższy czas zaproponować mu powrót do aktorstwa. Filmy „Gangi Nowego Jorku” i „Złap mnie, jeśli potrafisz” weszły do kin niemal w tym samym czasie. DiCaprio triumfował. Miał 30 lat i, mimo wciąż chłopięcej urody, wiarygodnie potrafił wcielić się w postać dojrzałego mężczyzny. „Jestem w świetnym wieku”, cieszył się po premierze swojego ostatniego filmu „Aviator”. „Mogę grać zarówno role nastolatków, jak i dorosłych, wcielać się, w kogo tylko chcę”.
DiCaprio oddala się od swojej sztandarowej roli romantycznego kochanka z „Titanica”.
W zeszłym roku mocno zaangażował się w kampanię wyborczą kandydata demokratów na prezydenta USA Johna Kerry’ego. Przemierzył 11 stanów, wygłaszając płomienne przemówienia. Obwiniał w nich George’a W. Busha o świadome ignorowanie ochrony środowiska.
Na pewno jest innym człowiekiem niż ten zadufany w sobie 23-latek, który obraził się na cały świat za to, że nie dostał nominacji do Oscara za „Titanica”. Teraz okrzepł i naprawdę zasłużył sobie na nagrodę Akademii Filmowej ciężką pracą nad rolą i nad sobą. A że jej nie dostał? Po raz kolejny okazało się, że jeśli o kimś w Hollywood mówi się, że jest „pewniakiem” do nagrody, to pewne jest to, że w oscarowy wieczór wróci do domu z pustymi rękoma.

Sergiusz Pinkwart/ Viva