Marzena Cieślik: To zasługa pewnej pani, która zauważyła mnie w tłumie klientów w centrum handlowym. Podeszła i powiedziała, że zwróciłam jej uwagę – mam oryginalną urodę, ładnie się poruszam... Byłam mile zaskoczona, bo tyle komplementów od kobiety usłyszałam po raz pierwszy. Okazało się, że to Gosia Rożniewska, wicemiss Polonia z 2000 roku. Zaproponowała mi udział w wyborach Miss Ziemi Zachodniopomorskiej. Nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Dopiero po kolejnych telefonach Gosi razem z Moniką, moją siostrą, poszłam na spotkanie z dziewczętami, które już od jakiegoś czasu wspólnie ćwiczyły. Miałam być tylko widzem, ale kiedy obejrzałam cały układ choreograficzny, spodobało mi się i... dałam się namówić. W Szczecinie mieszkałam od niedawna, nie miałam wielu znajomych, a tu nadarzała się okazja, żeby poznać kilkanaście przemiłych dziewcząt.
- Znałaś już wtedy Jerzego?
Od przeszło dwóch lat. Ale nie chciałabym jeszcze mówić o naszym związku.
- Wcześniej czy później dziennikarze i tak to od ciebie wyciągną. Więc może powiedz o nim „Przyjaciółce”?
Jurek jest wspaniałym, bardzo mi bliskim człowiekiem, przyjacielem który nigdy mnie nie zawiódł. Jest przy mnie w najważniejszych momentach życia, także podczas wyborów Miss Polonii.
- Jest twoim mężczyzną?
Pozwól mi zostawić to dla siebie. To zbyt ważne, żeby huczało o tym w mediach.
- A jak zareagował Jerzy, kiedy powiedziałaś mu, że startujesz w wyborach?
Jako zodiakalna Lwica mam swoje zdanie, jestem osobą dość upartą i jeśli czegoś bardzo chcę, dążę do tego. Ale oczywiście rozmawiałam o tym z Jurkiem. Nie zabraniał mi, wręcz przeciwnie – zachęcał i był pełen optymizmu...
- Musi ci ufać, bo teraz będziesz dużo częściej poza domem.
I tak jest. Przez dwa lata dobrze się już poznaliśmy. Poza tym Jurek jest mądrym facetem. Ale i ja wiem, że mi woda sodowa ani tytuły do głowy nie uderzą i za rok będę tą samą Marzeną, którą poznał.
- Wróćmy do wyborów...
Potraktowałam je jako świetną zabawę, okazję do przezwyciężenia nieśmiałości związanej z występami na scenie w bikini, lęku przed widownią, przed tym, że będę oceniana.
- A co na to twoi rodzice?
Nie pytałam, czy się zgadzają, zwłaszcza że już podczas pierwszej telefonicznej rozmowy mama powiedziała, że jestem dorosła i na pewno wiem, co robię. Kibicowali mi podczas finałowej gali w Szczecinie i byli zachwyceni.
- Są nieco konserwatywni i wychowali cię w zgodzie z tradycją. Jaki był twój dom rodzinny?
To był dom kochających się ludzi, pełen ciepła, radości, bez awantur, kłótni. Kiedy się urodziłam, tata, który jest taksówkarzem, stwierdził, że mama musi być w domu, zająć się wychowaniem córki – najpierw jednej, potem dwóch. Owszem, kiedy byłam zbuntowaną nastolatką, uważałam, że mama jest okrutna i pewnie mnie nie kocha, bo kiedy inne dziewczyny chodziły na potańcówki czy dyskoteki, ja siedziałam nad książkami. Mama obie nas trzymała twardą ręką i goniła do książek. Czasem nawet dała klapsa. Ale... z perspektywy czasu jestem jej wdzięczna. Nauczyła mnie, żeby być otwartą, szczerą i życzliwą, nie robić krzywdy innym – takich podstawowych rzeczy, które się w życiu przydają.
- Starałaś się pomóc rodzicom, zarabiając na własne potrzeby?
Zwykle pracowałam podczas wakacji. Miałam 16 lat, kiedy pierwszy raz stanęłam za kasą w niewielkim barze. Potem pracowałam w butiku. Lubiłam mieć własne pieniądze i wydawać na co zechcę. Zawsze bardziej cieszyły mnie te zarobione niż te, które dostałam od rodziców. Teraz, studiując, też pracuję.
- A co robisz?
Jestem asystentką w gabinecie stomatologicznym.
- Jerzego, oczywiście, bo wszyscy już w Polsce wiedzą, że twój chłopak jest stomatologiem?
No... tak, choć to też miała być tajemnica.
- A komu zawdzięczasz swoją urodę?
Podobno jestem wierną kopią mamy. Tylko nos mam po rodzinie Cieślików, czyli po ojcu.
- Kiedy przed czterema laty rozpoczęłaś studia ekonomiczne, wyprowadziłaś się od rodziców. Gdzie teraz jest twój dom?
Wciąż najchętniej wracam do tego rodzinnego w Wolinie. W Szczecinie wynajmuję małe mieszkanko.
- Podobno z Jerzym?
Być może, ale ja nikomu takich informacji nie udzielałam. Mało tego, wciąż dowiaduję się z gazet nowych rewelacji o sobie i swoim życiu.
- Piękna, zaradna, pracowita. Słyszałem też, że twoje ciasta nie mają sobie równych?
Mamy w domu taką grubą księgę, w której są setki przepisów sprawdzonych przez moją prababcię, babcię i mamę. Są w nich sekretne rodzinne dopiski, dzięki którym udaje się każde ciasto. Lubię słodycze, ale uwielbiam też bigos, golonkę albo gołąbki czy pierożki – typowe polskie dania. I wszystko umiem przyrządzić.
- Zdobyłaś tytuł Miss Polonii. Wcześniej marzyłaś, by dostać się do finału. Kiedy pomyślałaś, że możesz wygrać?
Ja nawet kiedy wygrałam, nie mogłam w to uwierzyć. Wróciłam do domu, zobaczyłam siebie w telewizji – patrzyłam i widziałam dziewczynę, która jest jak w bajce, nie bardzo wie, co się z nią dzieje. To nie był mój uśmiech, moje oczy. To były oczy przerażonej dziewczyny. Usłyszałam swoje nazwisko, werdykt, ale do końca nie wierzyłam, że wygrałam. A kiedy to do mnie dotarło, byłam szczęśliwa, chciało mi się płakać i krzyczeć z radości.
- Ochłonęłaś już po tych wydarzeniach. Czy ten wybór, korona... może mieć wpływ na twoje życie?
Nie wiem, co stanie się za 5 minut, tym bardziej za miesiąc czy dwa, a ty mówisz o całym życiu. Jako Miss Polonia chciałabym zapracować na jak najlepszą opinię o Polsce, o mnie samej. A co potem? Zobaczymy. W konkursie Miss World będzie nas sto trzy. Mówi się, że gospodarzom nawet ściany pomagają, ale ja chciałabym, żeby wygrała najpiękniejsza.
- Jeździsz już tą alteą, którą dostałaś od Seata? Tata jest taksówkarzem. Pewnie cię nauczył prowadzić samochód?
Umiem prowadzić, ale prawa jazdy nie mam. A tego seata, o którym rozpisują się gazety, jeszcze na oczy nie widziałam.
- A co z brylantową kolią?
Kolię mam. Dotykałam jej, przymierzałam. Jest bardzo oryginalna, kosztowna – będzie na specjalne okazje.
- Piękna, mądra, nieśmiała, o kształtach bogini, wymiarach niemal idealnych: 88-62-88...?
Po ćwiczeniach i przygotowaniach do gali finałowej w talii mam już 60 cm.
- Zgodziłabyś się na sesję dla „Playboya”?
Nie! Chyba że byłaby to sesja, podczas której nie musiałabym rozbierać się do naga, a to się w „Playboyu” nie zdarza. Są kobiety, które eksponują swoją urodę i lubią to. Nie przeszkadza im, że ogląda je cała Polska, rodzina, znajomi. Dla mnie to wciąż zbyt intymne, ale może kiedyś... Kto wie?
Rozmawiał Tomasz Brunner/ Przyjaciółka