Kinga Rusin o sukcesach i porażkach życiowych

Wywiad z Kingą Rusin fot. ONS.pl
"Cenię to, co zdobyłam z trudem!".
Edyta Liebert / 04.09.2015 05:22
Wywiad z Kingą Rusin fot. ONS.pl

Kto nie kojarzy Kingi Rusin lub nie oglądał chociażby jednego programu, show z jej udziałem? Bardzo elokwentna, medialna i profesjonalna w każdym calu. Wiele zawdzięcza szczęściu, ale więcej... samej sobie!

Pamięta pani ten poranek sprzed 10 lat, gdy po raz pierwszy przywitała pani widzów "Dzień dobry TVN"?

Kinga Rusin: Bardzo dobrze pamiętam. Ktoś nagrał mi ten "koszmar" na pamiątkę i mam go do dziś (śmiech).

Dlaczego koszmar?

Kinga Rusin: Ponieważ program był eksperymentem...

Ale chyba jednak udanym?

Kinga Rusin: Pierwsze wydanie prowadziłam w duecie z Marcinem Mellerem i oboje doskonale się bawiliśmy. Nieźle ubawili się też widzowie, którzy uwielbiają wpadki w programach na żywo. Pamiętajmy, że 10 lat temu, kiedy startowało "Dzień dobry TVN", to były czasy, kiedy mogliśmy eksperymentować na wizji. Dziś nikt nie może pozwolić sobie na komfort popełniania tylu błędów, ile my mogliśmy. Poza tym stacja TVN nie była wtedy jeszcze w czołówce i dopiero stawała się popularna. Program nie był poprzedzony żadną reklamą ani zapowiedzią. Po prostu o 9 rano przywitaliśmy widzów i dalej już poszło samo. Pierwszy odcinek oglądany był przez mały procent widzów. Założę się, że większość stanowiła nasza rodzina.

Bała się pani przed pierwszym odcinkiem?

Kinga Rusin: Przepraszam, że użyję teraz kolokwialnego języka, ale wszyscy byliśmy "posrani". Paru osobom w trakcie nagrania programu puściły nerwy i było widać, że jest szamotanina.

Gdy program się skończył, pomyślała pani: "Boże, nigdy więcej!"?

Kinga Rusin: Absolutnie nie! Cieszyłam się, że nam się udało. Dostałam kilka SMS-ów ze słowami wsparcia, gratulacjami oraz uwagami.
ONS.pl

Zobacz też:

A jak to się stało, że właśnie panią wybrano do poprowadzenia tego "eksperymentu na wizji"?

Kinga Rusin: Wcześniej przez jakiś czas współpracowałam z TVN. Od 1997 prowadziłam prawie przez trzy lata program "Wizjer". Następnie skoncentrowałam się na wychowywaniu dzieci i prowadzeniu własnej agencji PR. No i któregoś dnia zadzwonili do mnie Piotr Walter i Edward Miszczak. Propozycja, którą mi przedstawili, spodobała mi się do tego stopnia, że zapomniałam zapytać o swoje honorarium (śmiech).

 

Podobno potrafi pani zrobić dla materiału bardzo wiele...

Kinga Rusin: Tak, choć etap partyzantki mam już za sobą. Najtrudniej było, gdy robiłam reportaże w Stanach w latach 90., czyli na samym początku cywilizowanych działań dziennikarskich. Nikt mi tam nie pomagał, bo niby czemu mieli pomagać jakiejś dziennikarce z telewizji, która nie liczy się na świecie. Gdybym nie walczyła o wszystko, nic by nie wyszło. Rozmówcy często stawiali bariery, przez które trudno mi było do nich dotrzeć. Ale ja wiem, jak te bariery pokonać.
Rozmawiał Wiktor Krajewski/Party

Zobacz też:

Redakcja poleca

REKLAMA