Katarzyna Skrzynecka: Świąteczne dania przyrządzam sama

Katarzyna Skrzynecka fot. ONS
Wielkanoc to dla niej czas, kiedy odkłada wszystkie sprawy, by spotkać się i nacieszyć bliskimi sercu ludźmi. Tak będzie i w tym roku, z małą przerwą na „Taniec z gwiazdami”, który poprowadzi w świąteczny niedzielny wieczór.
/ 01.04.2010 12:18
Katarzyna Skrzynecka fot. ONS
- Wielkanoc to ważne święta w pani domu?
Katarzyna Skrzynecka:
Bardzo ważne, bo są rodzinne i wiosenne. W ciągu roku rzadko mamy czas na to, by spotkać się w większym gronie, a święta to... świętość, nie ma wymówek – choćbyśmy byli nie wiem jak zapracowani, zwalniamy w biegu i cieszymy się wspólnie celebrowanym czasem.

- Zapamiętała pani któreś święta szczególnie?
Katarzyna Skrzynecka:
Zawsze bardzo miło wspominam te z dzieciństwa. Dziadek miał zdolności plastyczne i ogromną wyobraźnię, co roku robiliśmy razem pisanki i wypróbowywaliśmy inną technikę zdobienia. Raz malowaliśmy jajka specjalnymi farbkami, innym razem gotowaliśmy je w łupinach cebuli albo w herbacie, a potem wydrapywaliśmy na nich szpileczką różne wzory czy wyklejaliśmy kolorowym papierem. To była naprawdę świetna zabawa połączona z nauką tradycji.

- Przygotowuje pani sama świąteczny poczęstunek?
Katarzyna Skrzynecka:
W mojej rodzinie mistrzyniami świątecznych przygotowań były babcia i mama. Obie wspaniale gotowały i miały mnóstwo znakomitych przepisów. Od dwóch lat, niestety, nie ma już z nami mamy, ja staram się jednak te domowe tradycje kultywować i przepisy babci i mamy wykorzystuję teraz sama. Pomaga mi w tym mój mąż, który jest miłośnikiem dobrej kuchni, sam zresztą znakomicie gotuje. Jestem więc wielką szczęściarą, bo we wszystkim mogę liczyć na jego pomoc, w przygotowaniu świąt również.

- Co znajdzie się na pani stole?
Katarzyna Skrzynecka:
Z mojego rodzinnego domu wyniosłam zwyczaj, że nie podaje się niczego gotowego, kupionego w sklepie. Wszystko trzeba przyrządzić samemu. Staram się więc wiernie odtwarzać przedwojenne receptury mojej babci. Na przykład kruchy placek z masą krówkową, w której zatopione są włoskie orzechy. To prawdziwy kaloryczny killer, ale nieprzyzwoicie wręcz pyszny... Polecam też moją błyskawiczną wiosenną sałatkę. Lubię gotować i podejmować rodzinę, lubię, gdy w domu jest dużo ludzi. Im więcej gości, tym fajniejsze święta.

- Jest więc szansa, że śmigus-dyngus pani nie ominie?
Katarzyna Skrzynecka:
Gdy miałam kilka lat, było z tym dużo śmiechu w domu, choć polewaliśmy się raczej symbolicznie. Pamiętam, że tylko raz moi rodzice urządzili prawdziwy śmigus-dyngus i woda lała się strumieniami. Miałam wtedy 3–4 latka. W mieszkaniu, w którym mieszkaliśmy, do łazienki wchodziło się przez kuchnię, a drzwi pomiędzy tymi pomieszczeniami miały na górze prześwit z kratką. Tata przystawił do niego sitko prysznica i oblał dokumentnie mamę. Ona w odwecie złapała 6-litrowy garnek z wodą. Rozpętała się totalna śmigusowo-dyngusowa wojna, a ja miałam z tego tak wielką uciechę, że pamiętam to do dziś.

- Lubi pani tę świąteczną tradycję?
Katarzyna Skrzynecka:
Jeśli jest to małe „psik-psik” między najbliższymi osobami – proszę bardzo! Natomiast nie znoszę biegającej po ulicach chuliganerii, która nie zważając na nic, wylewa na ludzi wiadra wody.

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


- Powiedziała pani kiedyś, że miłość i dom to lek na wszelkie zło tego świata. Wciąż pani tak uważa?
Katarzyna Skrzynecka:
Oczywiście. I mam nadzieję, że ta wiara nigdy się we mnie nie załamie.

- Pani dom rodzinny był taką ostoją i wzorem?
Katarzyna Skrzynecka:
Zawsze. Moi rodzice przez ponad 40 lat małżeństwa kochali się i wspierali, potrafili rozmawiać o uczuciach i je okazywać. Stworzyli dom, do którego zawsze mogłam wrócić z poczuciem, że cokolwiek się stanie, znajdę w nim wsparcie, akceptację i miłość. Czy jest ważniejsza rzecz, którą można wynieść z domu?

- Odnalazła to pani w swoim małżeństwie?
Katarzyna Skrzynecka:
Na pewno. Oboje z Marcinem dorastaliśmy w podobnych rodzinach, mając za wzór dobre, zgodne małżeństwa rodziców. Zostaliśmy wychowani, mając podobne ideały, tego samego szukaliśmy w życiu i tego samego potrzebujemy, żeby tworzyć naszą rodzinę. Nawet jeśli wielu ludzi uważa, że to nudne i staroświeckie być małżeństwem, starać się być dla siebie dobrym, wspierać i nie prowadzić wobec siebie żadnych gier. Inaczej nie umiem, do grania mam scenę.

- Nie bała się pani związku z mężczyzną, który ma dzieci?
Katarzyna Skrzynecka:
Znaliśmy się kilka lat jako koledzy i przyjaciele. I zawsze byłam pełna podziwu i szacunku dla Marcina za to, że przez wiele lat wychowywał swoje dzieci sam z pomocą rodziców. Dla kobiety to bardziej naturalne, dla mężczyzny – dużo trudniejsze wyzwanie. I jeżeli takiemu wyzwaniu sprosta, to znaczy, że to naprawdę wartościowy i szlachetny człowiek.

- „Dostały się” pani nastolatki. Udało się pani nawiązać z nimi dobre relacje?
Katarzyna Skrzynecka:
Dawid i Paula to naprawdę bardzo kochane, wrażliwe dzieciaki. Moje relacje z nimi są normalne, jestem bardzo szczęśliwa, że udało nam się zbudować ciepłą rodzinną więź.

- A kiedy pomyślała pani, że dobrze mieć taką rodzinę?
Katarzyna Skrzynecka:
Zawsze wiedziałam, że cudownie jest mieć taką rodzinę i zawsze do tego, by ją mieć, dążyłam. Będziemy się wszyscy cieszyć, jeśli uda się ją kiedyś powiększyć. Wiosna sprzyja optymizmowi!

- Z całego serca tego pani życzymy. A czego życzyłaby pani naszym czytelniczkom?
Katarzyna Skrzynecka:
Żeby wiosenne ciepło, energia i nadzieja zachowały się w ich sercach jak najdłużej.

Teresa Zuń / Przyjaciółka

Redakcja poleca

REKLAMA