Mateusz Damięcki: „Co to jest miłość? Nie wiem!”... (Mateusz recytuje).
Katarzyna Łaska: Przede wszystkim jesteśmy przyjaciółmi!
M. D.: „Na dobre i na złe”... (Mateusz nuci).
K. Ł.: Mateusz jest dla mnie najbliższą osobą na świecie.
M. D.: Boję się takich wielkich słów, jak miłość! Ja się dobrze czuję, jestem szczęśliwy.
– Macie jakieś poważne zamiary wobec siebie?
M. D.: Fajnie jest. Postaramy się tego nie zepsuć.
K. Ł.: Na razie nie potrzebujemy terminów, planów i pierścionków.
– Od kiedy się znacie?
K. Ł.: Od stycznia 2004 roku, a konkretnie od 31 stycznia. Dwa lata i osiem miesięcy jesteśmy razem.
– Ale precyzyjna odpowiedź! Jak się poznaliście?
K. Ł.: Poznaliśmy się przez wspólnego przyjaciela. Modestowi Rucińskiemu i jego żonie Marcie tego styczniowego dnia urodziło się dziecko i zaprosili nas na pępkowe. Modest dużo opowiadał mi o Mateuszu, dlatego nie bałam się, że to jakiś zapatrzony w siebie gwiazdor.
M. D.: Kasia grała razem z Modestem w spektaklu „Złe zachowanie”. Przyjechałem samochodem zabrać ją na tę imprezę.
K. Ł.: Mateusz przywitał się, pocałował mnie w policzek i już wiedziałam, że to będzie mój chłopak.
M. D.: A ja nie wiedziałem!
K. Ł.: Na imprezie Mateusz się mną zajmował. Podawał, dolewał, towarzyszył. W pewnym momencie stwierdziłam, że jest późno i wychodzę z Maćkiem Zakościelnym, bo mieliśmy razem pojechać taksówką do centrum. Rozglądam się, a Maciek znikł. Musiałam zostać. Tak spędziliśmy wspólną noc. Z Modestem! Rano wracaliśmy autobusem i nie mogliśmy od siebie oderwać oczu. Mateusz się na mnie gapił.
M. D.: Miałem kaca!
K. Ł.: Dobra, dobra. Nie dałam mu numeru telefonu. Ale jeszcze tego samego dnia dostałam SMS-a.
M. D.: Klasycznie: „Śpisz?” „A kto tam?” „Hipopotam! Cha, cha, cha!” Krótko mówiąc, dziecinada. Wieczorem spotkaliśmy się u Kasi na herbacie. I do rana oglądaliśmy westerny. Byliśmy bardzo grzeczni! Dopiero później wprowadziłem się do Kasi. Po tygodniu znajomości. Dla moich rodziców i siostry był to szok. Któregoś dnia przyszedłem do domu po parę skarpetek, powiedziałem: „Mamo, wieczorem, niestety, nie wyjdę z psem”.
– Bardzo szybka decyzja!
M. D.: Mogę opowiedzieć o stratach, jakie towarzyszyły mi podczas naszej znajomości?
K. Ł.: Słucham?
M. D.: Przez pół roku trzykrotnie pod domem Kasi okradziono mi samochód. Jakie to było poświęcenie z mojej strony! Raz ukradziono mi prezent, który przygotowałem na jej urodziny. Piękny wazon na kwiaty, które jej ciągle przynosiłem. Miesiąc później ukradziono mi garnitur. Na szczęście z wewnętrznej kieszeni wyjąłem sygnet rodowy po dziadku. Trzeci raz ukradziono mi akumulator. Straty, jak widać, były dramatyczne, a przeżycia traumatyczne.
– To nie był jednak krótki romans.
M. D.: Później przyszły wakacje. Wyjechałem do USA, bo wygrałem taki wyjazd w programie „Jak łyse konie”. Zjechaliśmy Stany od Bostonu, przez Nowy Jork, po Chicago i Los Angeles. Pojechałem bez Kasi, za to z siostrą, Matyldą, i moim przyjacielem Pawłem Długołęckim. Dwa dni po powrocie poprosiłem Kasię, żeby wprowadziła się do mojego mieszkania na Kabatach, które do tej pory wynajmowałem, a teraz okazało się bardzo potrzebne.
K. Ł.: Zaczęliśmy remontować, ulepszać, meblować. Mieszkamy 400 metrów od rodziców Mateusza.
M. D.: A Matylda 350 metrów od rodzinnego domu.
K. Ł.: I na obiady wpadamy chętnie.
M. D.: Mieszkanie jest bardzo przyjazne. Uwielbiamy w nim być. No i mamy w nim jeszcze kogoś...
K. Ł.: Mamy kota! To nasze oczko w głowie, nasz synuś. Kochamy go.
M. D.: Z tym synem pojechałaś na maksa.
K. Ł.: Przecież ty sam tak do niego mówisz!
M. D.: Proszę to wyciąć! Nasz kot nazywa się Czapuś – od czapy, bo przyjechał w czapce. Poza tym jest to kot od czapy!
K. Ł.: Przestań. Znalazłam go zimą i przywiozłam w futrzanej czapce, żeby nie zmarzł.
M. D.: Mamy jeszcze kominek, fotel zielony i wygodną kanapę.
– Jak smakuje samodzielność?
K. Ł.: Zawsze sama się utrzymywałam, od wielu lat jestem samodzielna. Teraz, gdy jesteśmy we dwoje, jest jeszcze łatwiej. Mateusz zadziwia mnie, płacąc sumiennie, co miesiąc, wszystkie opłaty.
M. D.: Nie pozwalam sobie na to, żeby mieć zaległości, jakieś ogony finansowe. Dostaję fakturę, opłacam. Nie mam długów. Środki na koncie zabezpieczone! Żeby tylko ktoś nie pisał do mnie pism i ponagleń.
K. Ł.: Gdy jedno ma problem z kasą, drugie pomaga, ale mamy osobne konta.
M. D.: Kochajmy się jak bracia, ale... Dajemy sobie radę.
K. Ł.: On ma mieszkanie, ja mam samochód. Mieszkamy u niego, jeździmy moim samochodem. Jest sprawiedliwość na tym świecie.
– Kto gotuje?
M. D.: Gotuje nam Libańczyk i Chińczyk. Fantastyczne dwie restauracje, które odwiedzamy chętnie.
K. Ł.: Był taki czas, że Mateo stwierdził, że uwielbia wołowinę.
M. D.: Kasia próbowała zrobić wołowinę siedem razy. I ani razu jej nie wyszło.
K. Ł.: Bo wołowina jest trudna do zrobienia.
M. D.: Ta... Kasia robi dobry rosół, dobrą pomidorową, bardzo fajne schabowe i bardzo fajne piersi robi i ma. W klasycznej kuchni polskiej Kasia się sprawdza. Nasz tryb życia nie pozwala nam na codzienne domowe obiady, ale bardzo zazdroszczę tym, którzy gotują w domu. Chociaż zrobienie dobrego dania trwa 20 minut. Chyba jesteśmy leniwi. To wygoda, która nami rządzi.
– Jak poznałaś rodziców Mateusza? Klan Damięckich jest bardzo zżyty, wejść do niego nie jest łatwo!
M. D.: Kasia poznała mojego tatę przy hipermarkecie. Traf chciał, że my też tam byliśmy. „To jest Kasia, to jest mój tato. Cześć, musimy jechać”, i szybko się zmyliśmy.
– A jak przyjęły Cię mama i siostra Mateusza?
M. D.: Przygotowywaliśmy 60. urodziny mojego taty. Spotkaliśmy się podczas tych przygotowań w ZASP-ie.
K. Ł.: Pierwsze, co Matylda powiedziała, to: „Pokaż mi te piegi. Ale mi to imponii!” Pomyślałam, że to fajna, bezpośrednia dziewczyna.
M. D.: Mama jest uroczą kobietą, bez niej wszystko by się rozsypało. Moi rodzice chcą przede wszystkim dobrze dla mnie. Jeżeli ja jestem szczęśliwy, to to im wystarczy. Długo się zastanawiałem, kiedy przyjść, przynieść, przedstawić...
K. Ł.: Przynieść?
M. D.: Kiedy ma być ten pierwszy obiad. To bardzo trudne i stresujące sytuacje. Wszystko wyszło nam zupełnie naturalnie.
K. Ł.: To niespotykanie fajni ludzie. Na początku czułam pewien chłód od kobiet, że nowa kobieta, że konkurentka. Przyglądały mi się z uwagą, nie znały mnie przecież, nic o mnie nie wiedziały. Potem wszystko się przełamało. Przyszli całą rodziną na mój spektakl „Miss Sajgon” do teatru Roma. Odwiedzili mnie wzruszeni po przedstawieniu. Mama zapłakana. Matylda do mnie z pretensjami: „Nie rób nam tak nigdy więcej!” Wtedy poczułam się swojsko, pękły lody. Teraz uwielbiam być z nimi.
K. Ł.: Pochodzę z Tomaszowa Mazowieckiego. Bardzo wcześnie zaczęłam pracować. Miałam 16 lat, kiedy trafiłam do teatru i wyprowadziłam się z domu. Wszyscy byli ode mnie co najmniej 10 lat starsi. Przez lata nie mogłam znaleźć kogoś bliskiego w moim wieku. Nie przeżyłam młodzieńczych miłości. Tak naprawdę to jest mój pierwszy chłopak. Rodzice się ucieszyli. Tata już martwił się, kiedy kogoś poznam. Pytał mnie, kiedy będą wnuki. Mama nigdy! Mateusza przyjęła super. A on w czasie pierwszej wizyty u moich rodziców był zdenerwowany.
M. D.: Musiałem udawać, że jestem zdenerwowany, tak wypadało.
K. Ł.: Rzeczywiście, mama miała obiekcje: „Uważaj, bo to artysta, wiadomo, jacy oni są”. Zmieniła zdanie, kiedy poznała Mateusza. Gdy przyjechała do nas ostatnio, zostawiła kartkę: „Kocham Was, moje dzieci”.
– Jak Ci się, Kasiu, żyje z despotą?
K. Ł.: Mateusz nie jest despotą. Za to jest pedantem. Lubi mieć wszystko na swoim miejscu. Jak czegoś nie może znaleźć, dostaje furii, szewskiej pasji. Wkurza się też, jak coś nie działa.
M. D.: Przepraszam bardzo! Kupuję sprzęt, dobry sprzęt, bo są rzeczy, na które chętnie wydaję pieniądze, a na głupstwa mi ich szkoda. Kupuję sprzęt, a on nie działa. Kasia mówi: „Zostaw, możemy słuchać muzyki na jednym głośniku”. Jak na jednym, jeżeli mamy siedem! Wolę wyrzucić komputer przez okno, niż żeby stał i nie działał. Nie godzę się na to. Jak się wścieknę, to i tak najbardziej cierpią ściany.
K. Ł.: Jak Mateusz się zdenerwuje, to wali ręką w ścianę. Dlatego ma takie poobijane kostki.
M. D.: Moja siostra Matylda robi to samo. Czasami trafiamy na drzwi i one na tym wychodzą najgorzej.
– Czy decydujesz o wszystkich sprawach, na przykład jak Kasia ma się ubrać?
M. D.: Ma parę rzeczy, których nie lubię. Gdy Kasia wkłada na siebie taką skórzaną kurteczkę, nie mogę na to patrzeć. A ona z uporem maniaka ją wkłada. Tyle rzeczy ma w szafie, a chodzi w jednej kurtce. Jej nie wystarczyłoby siedem szaf. Kurtek, płaszczyków, skór, skórek ma tysiące.
K. Ł.: Nie przesadzaj. Przecież nie jestem mężczyzną. Muszę mieć ubrania, nie będę chodzić w jednym płaszczu. Uwielbiam ciuchy i buty.
M. D.: To wszystko tylko wisi. Jeszcze tego brakuje, żeby zalęgły się mole i zjadły moje fajne rzeczy, których mam tylko parę.
K. Ł.: To jest człowiek, który jak sobie coś postanowi, tak ma być. Wieczorem siada, pisze plan na następny dzień. Jeżeli zadzwonię do niego, bo coś mi wypadło i trochę zburzę jego misterny plan, jest wściekły.
M. D.: Lubię wszystko planować. Przeżywam dziwne uniesienie, że udało się wykonać plan. Stosuję zasadę: co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Zakupy też robię z kartką.
– Czy swoje życie zawodowe też masz tak poukładane?
M. D.: W tym zawodzie nie da się planować, choć główne cele mam wytyczone. W aktorstwie lubię czekać na to, co mnie zaskoczy.
– Macie jeszcze czas i ochotę na imprezy, balangi, czyli nieodłączną część młodzieżowego życia?
M. D.: Na imprezach publicznych bywamy rzadko. Niespecjalnie lubimy się fotografować. Kiedyś przyszliśmy na imprezę i zaczął nas fotografować facet, który grzecznie zapytał, czy może zrobić zdjęcie. Myślałem, że zemdleję, bo to on dwa tygodnie wcześniej, kiedy Kasia wychodziła z badań w szpitalu ginekologiczno-położniczym, walnął nam fleszem w twarz. Rano zatelefonowano z gazety, czy charakter szpitala może nam powiedzieć coś o tym, w jakim stanie jest Kasia. Rzuciłem słuchawką. Dlatego nie kochamy imprez. Lubimy się bawić w ciasnym gronie własnym. Najlepiej lubimy tak zwane domówki. Kasia czasami wychodzi z dziewczynami, a ja lubię wyprawy w męskim gronie, a wtedy, jak powiedziała Kasia: „Czego oczy nie widzą...”
K. Ł.: Ha, ha, ha, dobra, dobra.
M. D.: To twoje słowa! Specjalnie ich użyłem, żeby zobaczyć, jak się poczujesz.
K. Ł.: Oj przestań, to ja jestem ta zazdrosna, tak?
– A jesteś?
K. Ł.: Trochę jestem. Nie o wielbicielki. Martwię się, bo Mateusz jest tak miły, że aż za miły. Czasami coś mu przez to uszczypliwego powiem. Takie gierki męsko-damskie.
M. D.: Ja jestem zazdrosny i wyrozumiały jednocześnie.
– Kasiu, powiedzmy szczerze, wzięłaś sobie przystojniaka!
K. Ł.: Nie zauważyłam, żeby na około krążyły tabuny pań.
M. D.: Ona nie musi się o nic martwić, bo mi nie rośnie zarost. Jaki to amant bez zarostu? Bez brody, wąsów i włosów na klacie.
– Dlaczego wyjeżdżasz do Stanów?
M. D.: Nie po zarost. Uwielbiam zmieniać miejsca, poznawać nowe. Ciągnie mnie i do Stanów, i na Kamczatkę.
– Jedziesz w celach artystycznych czy turystycznych?
M. D.: Mam 25 lat, z tego 15 lat pracuję w zawodzie. Nie mogę oddzielić jednego życia od drugiego. Wszystko, czego doświadczam, przydaje się w zawodzie. Do Stanów jadę dla siebie. Jadę jako aktor.
– Na długo?
M. D.: Na razie do grudnia.
– Kasiu, będziesz słomianą panną.
K. Ł.: Wiem, że Mateusz tego potrzebuje. Jedzie tam sam. Samiutki.
M. D.: Najpierw odwiedzę przyjaciela w Chicago, potem pojadę do miasta aniołów – Los Angeles.
K. Ł.: Nie mogę powiedzieć: „Zostań, co się stanie z nami”. Po co? Potem i tak marzyłby o tej podróży, miałby mi za złe. Jest młody, nie ma tutaj zobowiązań, dzieci.
M. D.: O czym my mówimy? Dlaczego miałbym nie jechać?
K. Ł.: Bo jesteś facetem i nie rozumiesz! Kobieta tęskni, wiesz?
M. D.: Opanuj się, kobieto!
– Nie będziesz tęsknił?
M. D.: Założyłem sobie, że nie będę tęsknił. Pojadę, będę siedział, płakał i nic nie zrobię? Zwariowałyście?
– Szukasz swojej szansy w Hollywood?
M. D.: Chcę pójść na plan, odbyć spotkania z agentami. Jest paru reżyserów, których chciałbym poznać albo chociaż na nich spojrzeć. Moim marzeniem jest zagrać w chamskiej, bezczelnej amerykańskiej produkcji, z pistoletem w dłoni i trzema laskami u boku. Co mam na to poradzić? Czasami wstyd mi za to, bo to nie jest szczyt marzeń aktora z ambicjami. W zimnej Rosji dałem sobie radę. Cztery miesiące grałem w „Córce pułkownika”. Teraz jadę dać sobie radę w Ameryce.
– I co Ty, Kasiu, zrobisz?
K. Ł.: Gram w „The Phantom of the Opera”, dużo dubbinguję, śpiewam. Nie będę się nudzić.
M. D.: Chyba nigdy kobieta nie zaimponowała mi tak, jak Kasia. Marzy o tym, żeby zrobić polski film muzyczny. Sama napisała scenariusz, bo nie znalazł się nikt, kto by to chciał zrobić. Po dwóch tygodniach męki twórczej Kasia wyszła z pokoju i trzymała w ręku 70 stron muzycznej opowieści pod tytułem „Gwiazdka”.
K. Ł.: Marzę o takim polskim Pollywood. Kocham musicale, niech sobie mówią, że to komercja i sieczka. Nic na to nie poradzę, ja to kocham. To jest moje życie.
– Czemu tej zdolnej, upartej Kasi nie bierzesz do Stanów Zjednoczonych?
M. D.: I tak mi będzie trudno. To nie jest mój kaprys. Parę rzeczy poświęciłem. Zrezygnowałem z teatru, przerwałem pracę w serialu.
K. Ł.: Długo o tym rozmawialiśmy i wiem, że Mateuszowi potrzebne jest to, żeby pojechał sam. Przeżywam rozstanie, jest mi ciężko, ale rozumiem tę potrzebę samotnego zmierzenia się ze światem.
M. D.: To się zdarzyło podczas jednej z moich wypraw do Ameryki. Jechaliśmy już 17 dni, mieliśmy 400 mil na liczniku. Stanęliśmy na światłach. Z lewej strony podjechał jeep. Stanął. Spojrzałem w lewą stronę i myślałem, że śnię. Mówię do przyjaciela „Paweł, czy ty widzisz to samo, co ja?” Nie wierzyłem własnym oczom. Starałem się zwrócić na siebie uwagę. Kierowca jeepa na mnie spojrzał. Złożyłem ręce w geście najwyższego szacunku. On mi skinął głową i odjechał. I to był Al Pacino. Dla takich momentów tam jadę.
Rozmawiała Dorota Wellman/ Viva!
Zdjęcia Krzysztof Opaliński/Melon
stylizacja Ania Jakubowska
Makijaż Natalia Grewińska/Kayax
Fryzury Łukasz Pycior
scenografia Ewa Gdowiok