Liliana Śnieg-Czaplewska: Gdzie się Państwo spotkali?
Razem: Na schodach La Scali.
Tomasz Brzozowski: A może było to w teatrze Rozmaitości, rok 95, 96. Próba czytana „Córek King Konga”. Pani na scenie, ja w tłumie na widowni.
Katarzyna Herman: Albo jeszcze wcześniej. Zobaczyłam Pana na jakiejś imprezie. Wszyscy tańczyli, a Pan siedział na parapecie i czytał. I wyglądał Pan na najszczęśliwszego w tym towarzystwie. Olśniło mnie. Po prostu mijaliśmy się i ocieraliśmy o siebie całe lata. Aż wreszcie niespodziewanie dla samej siebie zamieszkałam na Powiślu. Jak się potem okazało, blisko „Czułego barbarzyńcy”. W mieszkaniu remont, książki w kartonach, przyszłam raz, potem drugi. „Ktoś, kto wymyślił to miejsce, musi być prawdziwym czarodziejem”, pomyślałam. Okazało się, że był to Brzozowski!
– Gdy już Pan podniósł wzrok znad książki, Pani od razu wpadła Panu w oko?
K.H.: Teraz tak twierdzi. Bajdurzy trochę.
– W ten sposób powstaje literatura magiczna.
T.B.: Nie. Takie są fakty, literatura faktu. Oj, wpadła, wpadła…
K.H.: Jak śliwka w kompot.
T.B.: Pięknie puentuje to Czapek: „Na ścieżkach przeznaczenia Pani spotkała jelenia”.
– Pan egzaminuje Panią z literatury?
K.H.: W tej konkurencji mnie nie pokona. Jestem przecież aktorką. Mam w głowie więcej cytatów niż własnych myśli (śmiech).
– Wiedziała Pani, skąd się wzięła nazwa „Czuły barbarzyńca”?
K.H.: Jasne. Fragmenty prozy Hrabala przygotowałam, szykując się do egzaminów w szkole aktorskiej. Znałam i lubiłam.
– Co się Pani najbardziej spodobało w Tomku?
T.B.: To nie będziemy już rozmawiać o książkach?
K.H.: Kontrasty. Jest czuły, sentymentalny i nieśmiały. A jednocześnie barbarzyński i odważny. I jest to bardzo harmonijne. A poza tym czytanie gazety zaczyna od sportu. O piłce nożnej wie wszystko. Prawdziwy intelektualista!
– Ten prawdziwy intelektualista ma sześć szwagierek, tyle ma Pani sióstr.
K.H.: Tak. Jest nas siedem.
– Zazdroszczę, mam jednego brata, do tego wyemigrował.
K.H.: Ależ moje siostry też! Porozjeżdżały się po świecie całym. W różne strony. Żyją teraz za siedmioma górami, za siedmioma lasami – trudno je wszystkie zebrać w komplecie.
– Jak się Pan czuje w takim gronie?
T.B.: Jak można się czuć? Wspaniale!!! Otoczony kobietami. I tylko ja ! No i Leon, który, niestety, mnie zdetronizował (śmiech przez łzy).
– Optujecie Państwo za małą czy dużą rodziną?
T.B.: Za szczęśliwą.
K.H.: Na razie wszyscy, szczególnie dziadkowie, cieszą się Lolkiem – jest ich małym księciem.
– Pierworodny Leon – szczęściarz ma sześć urodziwych ciotek i wujka. To prawda, że dziecko porządkuje świat?
T.B.: Porządkuje i wprowadza chaos.
K.H.: Gdy jechaliśmy z trzytygodniowym Lolkiem nad morze, to była prawdziwa wyprawa: wanienka, wózek, pieluchy, milion niezbędnych rzeczy. Co zmienił? Od rana jest radość. Dzięki niemu mam nad głową niebieskie niebo cały czas. Mały budzi się o szóstej i od rana się uśmiecha. Potem do niego przychodzimy, on wciąż się uśmiecha i do wieczora nie przestaje. Wszystko rekompensuje. Tym, że jest.
T.B.: Syn wprowadza do naszego życia nowe nocne życie. Na szczęście miałem czas się wyszaleć, wyszumieć. Czas eskapad mam za sobą i starczy.
– Leon to imię po dziadku, „Leonie zawodowcu”, czy jakimś bohaterze literackim?
K.H.: Oj, to długa historia. Myśmy nie mieli nic do powiedzenia. Lolek sam sobie to imię wybrał. A nam się spodobało. Jest mocne i bardzo staroświeckie. No i mogę na niego mówić Lolo.
– Aktorka i wydawca – to może być inspirujące i kłopotliwe.
K.H.: No cóż. Jestem jego muzą, takie moje zadanie w tym związku (śmiech), ale to akurat jest miłe. A bywam też kłopotliwa. Kiedy jest się aktorką, trzeba być jednocześnie królewną i żołnierzem. Trzeba być gotowym na wojnę i umieć czekać. Tomek to świetnie rozumie. Oboje bardzo spalamy się w tym, co robimy. I chociaż światy aktorów, wydawców – księgarzy – nudziarzy są odległe, mają obszary wspólne. Oboje pracujemy „w słowie”, oboje „spacerujemy po świecie wyobraźni”.
T.B.: Ważne, że nasze światy się nie wykluczają. To, że każde z nas robi rzeczy różne, niczemu nie przeszkadza, a bywa nawet inspirujące. Jednak nie obrażając nikogo, takie duety: reżyser – aktorka, pisarka – wydawca, to zjawisko...
K.H.: ...w praktyce bardzo nośne...
T.B.: ...ale z pogranicza patologii. Wydawnictwo to wiele godzin ostrego czytania, a „Czuły barbarzyńca” – miejsce wymagające. Nie wszystko można scedować na innych, pewnych obowiązków nie można odpuścić. Zresztą w każdą niedzielę mam dyżury w księgarni.
– Stoi Pan za ladą i sprzedaje książki?
T.B.: Bardzo te dyżury lubię. Mam czas na przemyślenia. Z tej perspektywy widać, że wiele osób czyta świadomie. Nie jestem pesymistą, w Polsce liczba czytelników rośnie. Księgarnie upadają, ale na ich miejsce powstają inne.
– Książka to chyba najtrudniejsza forma obcowania z kulturą?
T.B.: Bo nie oferuje fajerwerków, atrakcji. Trzeba gdzieś przysiąść i ją otworzyć, skupić się nad tekstem.
– Nie mogę nie spytać fachowca, co sądzi o kursach szybkiego czytania?
T.B.: Czytanie jest działalnością refleksyjną. Ma swój cykl, swój rytm. Ja na przykład czytam bardzo ślamazarnie, bo wracam do niektórych zdań, wątków. Im bardziej skomplikowana literatura, tym więcej mamy drobnych sygnałów, które trzeba sprawdzać. Są teksty, które czytać szybko to grzech! Należałoby tego zakazać, aresztować czytających na wyścigi. Trzeba to czynić powoli, wracać do tekstów, zastanawiać się, odkładać, przemyśleć.
– Jeśli już mówimy o rzeczach wymagających namysłu... Czy do miłości potrzeba papierka, białej sukni z długim welonem, przysięgi w obecności urzędnika?
T.B.: Jeśli chodzi o samą… technologię?
– …wolałabym raczej o strategii.
T.B.: Kaśko, odpowiedz, ja się zastanowię.
K.H.: Ojej... Pytania zadawane tak znienacka sprawiają, że ludzie mówią tyle nieprzemyślanych głupstw. Nigdy się tego po sobie nie spodziewałam, ale myślę, że fajnie byłoby mieć takiego męża. Mam ochotę pierwszy raz w życiu oddać się tak całkowicie, ofiarować siebie drugiemu człowiekowi na zawsze. Bo tak rozumiem małżeństwo. Ale czy coś z tego wyjdzie, nie wiem. Najważniejsze, „żeby nam serce tłuszczem nie zarosło”.
– Jak więc jest z papierkowymi formalnościami?
T.B.: Większość XIX-wiecznych bohaterów to ludzie pozostający w nieszczęśliwych związkach; bo albo źle ulokowali uczucia, albo zostali do tego zmuszeni, czasem przepaść społeczna sprzyjała tragedii.
K.H.: Inaczej nie powstałaby „Anna Karenina”.
T.B.: Ale tragedie dzieją się też na naszych oczach, w wolnym, wyzwolonym świecie! Dziś wolność, gdy ktoś nie umie z niej korzystać, jest tak samo niebezpieczna jak zniewolenie, ale nie ma jak wolność wyboru. Bo lepiej, gdy możność wyboru jest po naszej stronie. Nie jestem zwolennikiem pochopnych decyzji, zwłaszcza że wokół jest tylu ludzi przynajmniej z zewnątrz wyglądających jak kolekcjonerzy: trzecia żona, czwarta żona, piąty mąż.
K.H.: Ale jak w oficjalnej biografii imponująco brzmi: „Piątym mężem aktorki X został…”
T.B.: To rodzaj wyścigu, a przez to i nabijanie się ze zobowiązania, jak mówią jedni, albo sakramentu, jak mówią inni. I po co? Dla białej sukni, rajdu ozdobioną limuzyną przez miasto, balu do świtu? Jednocześnie nie wykluczam, że sformalizowanie związku może mieć dla kogoś sens ekonomiczny, gdy strony dobrze spisały kontrakt, myślę na głos… Ale to nie nasz przypadek. Niech każdy robi, co czuje. Każdy związek to rodzaj tajemnicy, jaka dzieje się między dwojgiem ludzi i każdy podejmuje takie decyzje.
– Zazdrość stanowi dla Państwa problem?
T.B.: Jakieś tam sceny zazdrości były: gdzieniegdzie i niekiedy. Ale osiągnęliśmy stan równowagi pozbawiony histerycznej zazdrości. Wiem nie tylko z literatury, że zazdrość, jeśli się nad nią nie zapanuje, może zniszczyć najlepszy związek.
K.H.: U nas jest jej odrobinka.
T.B.: Jak przyprawy do dobrego dania. To raczej elementy przekomarzania się, a nie prawdziwa zazdrość.
K.H.: On się wtedy tak ładnie złości.
– Jak, jak?
T.B.: Mówię dużo. Mówię jeszcze więcej. Aha, bywam też perypatetyczną gadułą. Ale to temat na zupełnie inne opowiadanie.
Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska
Zdjęcia Krzysztof Opaliński
Stylizacja Marek Adamski/Metaluna
Makijaż Julita Jaskółka/IsaDora
Fryzury Łukasz Pycior
Produkcja sesji Joanna Guzowska
Podziękowania dla Pana Gabriela Lisowskiego i Fashion TV za udostępnienie wnętrz do sesji – budynek przy ul. Fredry 6, Warszawa