Kasia Klich i Jarek "Yaro" Płocica

Po sześciu latach wspólnego życia zdradzają swoją receptę na szczęście.
/ 30.03.2006 15:36
 
Kiedy śpiewała: „Wymienię cię na lepszy model”, wszyscy myśleli, że Kasia mężczyzn traktuje ostro. Jednak dla Jarka Płocicy, producenta muzycznego, rzuciła wszystko: mieszkanie, Warszawę, wymarzoną pracę. On zaś dla niej złamał postanowienie, że nie łączy spraw zawodowych z prywatnymi.

Beata Sadowska: Prześmiewcza Kasia Klich zamienia się w Kasię liryczno-romantyczną, dojrzalszą. Dojrzałaś nie tylko muzycznie?
K. K.: Jedno zmieniłam na pewno. Kiedyś byłam potwornie zazdrosna. Wyrywałam Jarkowi pilota, gdy oglądał Fashion TV. A jak się obejrzał za jakąś panną na ulicy – awantura! Przeszło mi, stwierdziłam, że to nie ma sensu. Są kobiety, które ciągle powtarzają swoim facetom, że są grube i brzydkie, i w końcu oni zaczynają je tak postrzegać. Jarek powiedział, że jeśli będę zazdrośnicą, to on na złość pójdzie w tango.

– Już nie chcesz wymieniać mężczyzn na lepszy model?
K. K.: Zrobiliśmy się nostalgiczni. Więcej tęsknoty i miłości, mniej ironii i porównywania mężczyzn do zużytych sprzętów. Miłość ma wiele kolorów, odcieni...

– Jaki kolor ma Wasza?
J. P.: Purpurowy!
K. K.: Na pewno jest wielka, w ciepłych kolorach.

– Przeciwieństwa się przyciągają?
K. K.: Ja jestem gadułą: co w sercu, to na języku. Jak mi coś nie pasuje, od razu mówię.
J. P.: Ja mam wyższy próg wytrzymałości, za to jak już wybuchnę...

– W czym jesteście podobni?
J. P.: To samo nas wzrusza.
K. K.: Na filmach płaczemy w tych samych momentach.

– Nie wstydzisz się łez?
J. P.: Jestem wrażliwym człowiekiem i nie widzę powodu, żeby to ukrywać.
K. K.: Jeśli kobieta szuka mężczyzny, powinna zwrócić uwagę na jego relacje z matką. Jarek kocha moją teściową i nie ma oporów, żeby ją przytulić czy pocałować.

– Nie bałaś się, że za tym wszystkim może się kryć maminsynek? Zwłaszcza że studio nagraniowe Jarka znajdowało się tuż nad kancelarią adwokacką jego rodziców...
K. K.: Przez myśl mi to nie przeszło! Jarek po prostu bardzo ich kocha.
J. P.: Wynajmowanie powierzchni na działalność studyjną od najbardziej zaufanych ludzi wydaje mi się raczej przejawem zdrowego rozsądku... Poza tym rodzice dali mi mnóstwo ciepła w dzieciństwie. To naturalne, że im to teraz oddaję. Nie zależało mi na akceptacji grupy, bo miałem akceptację w domu. Mogłem być indywidualistą.
K. K.: U mnie różnie bywało, więc szukałam jej w grupie. Pewnie dlatego do dziś mam serce na dłoni, choć nie powinnam opowiadać historii swojego życia po pięciu minutach znajomości. Na szczęście obok siedzi mój szlaban.
J. P.: Muszę ją kontrolować. Nie jest łatwo, trzeba trochę powalczyć, ale – o dziwo! – Kasia mnie słucha.

– Autorytet?
K. K.: Jarek jest dla mnie autorytetem nie tylko muzycznym. Wzajemnie się nakręcamy. Ja rozumiem jego potrzebę rozwoju i kupowania kolejnych studyjnych sprzętów. Jego rodzice patrzyli na to z obawą: „Odkładaj pieniądze na czarną godzinę”, a ja mu na wszystko pozwalam. No, ale dzięki temu on nie komentuje mojej setnej pary butów.

– Pieniądze są wspólne?
J. P.: Wspólne, ale walczę, żeby każde z nas miało świadomość, jaka część tych pieniędzy jest przez niego zarobiona. To zdrowe i dobrze wpływa na psychikę.
K. K.: Kiedy przeprowadziłam się z Warszawy do Koszalina, to Jarek mnie utrzymywał. Teraz role trochę się odwróciły. Jeżdżę na koncerty i więcej zarabiam.

– To nie jest problemem?
K. K.: Nie, bo zarabiam dzięki Jarkowi i mamy tego świadomość. Gdyby nie on i nasza wspólna praca, nie grałabym koncertów.

– „Już nigdy nie będę pracował ze swoją kobietą”, postanowiłeś po rozstaniu z Reni Jusis. A jednak się złamałeś, bo płytę „Zaproszenie” zrobiliście razem: Ty jako producent, Kasia jako wokalistka. Co zobaczyłeś w Kasi, że znowu postanowiłeś zaryzykować?
J. P.: Zobaczyłem zdolną wokalistkę. I kobietę, która się męczy, bo siedzi w domu i nie śpiewa.
K. K.: Kobietę, która jest z tobą dla ciebie, a nie żeby nagrać płytę.

– Wtedy właśnie minął rok od Twojej przeprowadzki do Koszalina, rok zajmowania się domem. Miałaś poczucie szczęścia z jednej strony i frustracji z drugiej. Brak pracy, zero realizowania się?
K. K.: Nie chodziło mi nawet o płytę, ale o jakąkolwiek pracę, zajęcie. Zawsze byłam bardzo aktywna. Nawet jeśli nie miałam pracy, miałam kogoś, z kim mogłabym porozmawiać o szminkach i innych głupotach. W Koszalinie zostałam z Jarkiem, jego rodzicami, siostrą zajętą aplikacją adwokacką i jedyną przyjaciółką Kasią Cerekwicką, która, niestety, często wyjeżdżała. Poza nimi nie miałam tam nikogo.

– Zauważyłeś, że coś jest nie tak?
J. P.: Jasne i dlatego zaproponowałem, żebyśmy nagrali płytę. Pomyślałem, że to będzie kolejny test sprawdzający przydatność mojej partnerki do spożycia. Sprawdziła się.

– Ty zaryzykowałaś wcześniej: kiedy w Warszawie zdobyłaś stałą, dobrze płatną pracę producenta reklam, wszystko rzuciłaś i przyjechałaś do Jarka do Koszalina.
K. K.: Bo kochałam.

– Znaliście się tylko trzy miesiące!
K. K.: Pracę zawsze można znaleźć, a gdybym wtedy nie zaryzykowała, do końca życia zadawałabym sobie pytanie, czy koło nosa nie przeszła mi miłość mojego życia. Wiedziałam, że jeśli mi się nie uda, zawsze mogę wrócić i zacząć wszystko od nowa.
J. P.: Sam ją zaprosiłem, wysyłając sms-a: „Zapraszam na długie wakacje”.

– Już wtedy wiedziałeś, że to zaproszenie do wspólnego życia?
J. P.: Brałem to pod uwagę, oczywiście zakładając, że przejdzie przez gęste sito moich wymagań.

– Jaka musiała być?
J. P.: Musiała być dobrym człowiekiem.
K. K.: Jeszcze trzeba się lubić. Nie tylko kochać, ale też przyjaźnić.

– Kto się lubi, ten się czubi?
J. P.: Ludzie, którzy obserwują nasze kłótnie, są przekonani, że to koniec związku. A dla nas to...
K. K.: ...chleb powszedni! Kłótnie trwają kilka sekund i kończą się śmiechem. Nigdy nie mieliśmy cichych dni. Chociaż... Raz się obraziłam i poszłam spać do rodziców Jarka. Wytrzymałam dwie noce.

– O co chodziło?
J. P.: Nie mam pojęcia. Ja już po pięciu minutach nie pamiętam, o co była ta Trzecia Wojna Światowa.
K. K.: Nigdy nie miałam z nikim takiej więzi, takiego porozumienia. Jarek wyprzedza to, co chcę powiedzieć albo mówimy równocześnie. Najważniejsze, że potrafimy się z siebie śmiać.
J. P.: Domowy Monty Python.

– Czego się o sobie dowiedzieliście przez sześć lat związku?
K. K.: Od początku niczego i nikogo przed sobą nie udawaliśmy. Nie zgrywałam księżniczki, która potem wskakuje w poplamiony szlafrok i papiloty. Od razu założyłam poplamiony szlafrok!
J. P.: Dlatego jesteśmy razem.
K. K.: Jarek żartuje: „Nuda, rutyna. Muszę sobie sprowadzić do domu jakąś kochankę”. Ja na to: „Jak już ją przyprowadzisz, to powiedz, żeby umyła okna”.

– Kto pierwszy powiedział: „Kocham cię”?
K. K.: Ja... A on udawał, że śpi!
J. P.: To było na drugiej randce!
K. K.: Na trzeciej!

– Po trzeciej randce już wiedziałaś, że to Ten?
K. K.: Tak.

– Co Ci o tym powiedziało?
K. K.: Jego oczy.
J. P.: U mnie było odwrotnie: przestraszyłem się, słysząc to wyznanie. Nie lubię nikogo ranić, a za mało znałem Kasię, żeby wiedzieć, czy coś z tego będzie.
K. K.: Ja wpadłam od razu. To się po prostu wie, czuje.

– Ty jak długo dojrzewałeś, żeby wiedzieć?
J. P.: Kiedy po trzech miesiącach znajomości pisałem sms-a z zaproszeniem „na długie wakacje”, już wiedziałem, że coś z tego będzie. Przyjechałem do Kasi z transportem, a ona zapakowała wielką komodę i szafę. Na wakacje nie zaprasza się nikogo z meblami!

– Co to jest miłość?
K. K.: Masz obok siebie kogoś takiego, że kiedy go zabraknie, to jakby ci wyrwali pół serca. Masz kłopoty z oddychaniem, czujesz straszną pustkę. Ktoś, kto jest ci niezbędny do życia. To jest miłość.
J. P.: Moim zdaniem nieprawdą jest, że kocha się „mimo wszystko” lub „za nic”. W ten sposób można kochać rodziców czy rodzeństwo... Miłość jest wtedy, kiedy kochasz za coś, za to, jaki ktoś jest, ile z tobą przeżył i za to, że w ogóle jest.

– To za co kochasz Kasię?
J. P.: Za to, że jest taka... moja. Myśli podobnie jak ja, razem ze mną buduje życie. Jest kochana. Słodka.

– Posądzałaś Jarka o romantyzm? Oświadczył się w Twoje urodziny na wieży widokowej i podarował pierścionek z brylantem?
K. K.: Jeśli romantyzm to dawanie kwiatów, to... wyrobił normę na początku związku, dając mi 27 róż. Po jednej na rok. Jeszcze przez 21 lat mam spokój! Pierścionek zaręczynowy był bardzo romantyczny, ale zaraz potem zaczęły się żarty. Jarek powiedział, że to było „wymuszenie rozbójnicze”. Wiedział, że bardzo na te zaręczyny czekałam.
J. P.: Dla mnie gesty są mniej ważne od codziennej więzi.
K. K.: Gdyby nagle wysłał po mnie limuzynę i zawiózł do ekskluzywnej restauracji, czułabym się skrępowana. Nie tego od niego oczekuję. Nie odpowiada mi blichtr i patos w związkach. My jesteśmy do bólu normalni. To tak, jakbyś przez całe życie miała jeść wykwintne dania francuskiej kuchni i nikt by ci nie dał buły z pasztetem i kiszonym ogórkiem. Ja muszę mieć bułę, coś normalnego. W kapciach przygotowuję Jarkowi śniadanie, kupuję mu piwo na stacji benzynowej.
J. P.: Dobra kobieta.

– Wasze spotkanie to przeznaczenie, czy szczęściu trzeba było pomóc?
K. K.: Pomogłam, bo się do Jarka wprosiłam.
J. P.: Przeznaczenie, bo wcześniej, przed Kasią, strasznie się miotałem. Związków miałem mało, więcej przelotnych znajomości. Pojawiała się frustracja, że w tym tłumie ciągle nie ma tej jednej jedynej, odpowiedniej...
K. K.: W jakim tłumie?!

– Gdzie Wasze miejsce na ziemi?
J. P.: W Warszawie. Najpierw Kasia zamieszkała ze mną w Koszalinie, teraz razem przeprowadziliśmy się do stolicy.
K. K.: Wynajmujemy dom, ale chcemy mieć własny.

– Jaki będzie?
K. K.: Taki, jak dzieci rysują na obrazkach. Prawdziwy. Żadnych mebli z chromu i szkła. Muślinowe firanki, kanapy w róże, ciepłe kolory. W kuchni zwisająca papryka i czosnek, stojące butelki z oliwą.
J. P.: Ociepliła mi się narzeczona...
K. K.: To z chęci prokreacji!

– Chcesz już być mamą?
K. K.: Już tak.

– Kiedy poczułaś, że jesteś gotowa?
K. K.: Dawno. Dziecko jest z ciebie, to twoja krew. To, jaka jestem, chciałabym komuś przekazać. Chcę być mamą. Na jednym dziecku nie chcę skończyć, więc musimy szybko znaleźć dom.

– Ty też już jesteś gotowy, żeby zostać rodzicem?
J. P.: Mężczyzna nie jest gotowy, dopóki się to nie stanie. Potem wszystko naturalnie się potoczy. Kiedy Kaśka obserwuje mnie z dziećmi, powtarza, że będę fajnym tatusiem. Też mam nadzieję, że się sprawdzę, mimo że na co dzień jestem raczej „kosmitą” żyjącym we własnej przestrzeni i „myślącym dźwiękami”...

– Zaręczyny już były. Kiedy ślub?
K. K.: Chcemy, chcemy, ale przerażają nas formalności. W urzędach poruszamy się jak dzieci we mgle.

– Papier jest tak ważny?
K. K.: Nie zmieni naszego stosunku do siebie, ale wiele rzeczy ułatwi.
J. P.: Powiedzmy, że dla mnie to będzie naturalna konsekwencja naszego związku, przypieczętowanie tego, że jest fajnie.

– Mogłoby być jeszcze fajniej, niż jest teraz?
K. K.: Brakuje nam już tylko naszego miejsca na świecie i... dziecka.

Rozmawiała Beata Sadowska/ Viva!
Zdjęcia Aldona Karczmarczyk/Melon
Stylizacja Julita Kiryluk
Makijaż Julita Jaskółka/IsaDora
Fryzury Adam Szaro
Scenografia Ola Kierzkowska
Produkcja sesji Ewa Opalińska
Zdjęcia zrealizowane zostały w hotelu Rialto, ul. Wilcza 66/68 w Warszawie; www.hotelrialto.pl

Redakcja poleca

REKLAMA