Potrafiła być łagodna jak baranek i zarazem ostra jak brzytwa. Żartowano, że gdyby powiedziała współpracownikom, iż za trzy dni chce wylądować na Marsie, w 15 minut znaleźliby rozwiązanie: „Julio Wołodymyriwna, z Marsem w ciągu trzech dni może się nie udać, ale proszę – oto bilety na jutro na Księżyc”. Nic jednak nie trwa wiecznie. W ostatnich dniach na Majdanie, zamiast carycy ukraińskiej polityki, ludzie zobaczyli schorowaną kobietę na wózku inwalidzkim. W zwyczajnej kurtce, a nie w jednym z futer, które zawsze tak kochała. Bez makijażu. Z niestarannie dopiętym sztucznym warkoczem. Do więzienia w 2011 roku wchodziła piękność, wyszła stara, spuchnięta jak po sterydach kobieta. „Jesteście bohaterami. Kiedy snajperzy wystrzeliwali pociski w serca naszych chłopców, to jakby strzelali w serca każdego z nas”, mówiła do nich ze łzami w oczach.
Ale 50-tysięczny tłum przyjął jej wystąpienie chłodno. Nie skandował tak, jak w czasach pomarańczowej rewolucji: „Julia, Julia!”. Dlaczego? To już nie ta sama Julia i nie ta sama Ukraina. Jej bliski współpracownik Arsenij Jaceniuk został właśnie premierem Ukrainy. Jej ludzie obsadzili ważne funkcje w parlamencie. Ona sama? Choć wciąż jest szefową partii Batkiwszczyna, musiała poskromić swój apetyt. Na razie. „Julia zrozumiała, że potknęła się. Szybko zniknęły jej wielkie portrety zawieszone na szkielecie noworocznej choinki, jednym z symboli protestu”, donosiła prasa. Gdy mówiła na Majdanie, że będzie gwarantem tego, co wywalczyli ukraińscy rewolucjoniści, czyli w domyśle głową państwa, została wygwizdana. Dla zwykłych obywateli przestała być Joanną d’Arc. Zobaczyli w niej oligarchinię i dawną premier, która drapieżną walką o władzę z Wiktorem Juszczenką zaprzepaściła pomarańczową rewolucję.
Na tylnym siedzeniu
Co dzieje się z Julią teraz, gdy w każdej chwili wojska rosyjskie mogą wejść na Ukrainę? Jednego dnia prasa donosi, że Julia wybiera się do Moskwy na spotkanie z Władimirem Putinem. Prezydent Rosji zawsze miał do niej słabość. Teraz miałby na jej prośbę wstrzymać ruchy rosyjskiego wojska na Ukrainie. Drugiego dnia media informują o tym, że Julia ma lecieć do Niemiec na zaproszenie Angeli Merkel, która martwi się o jej stan zdrowia. Pani kanclerz proponuje kompleksową rehabilitację kręgosłupa. Nikt do końca nie ma pewności, gdzie mieszka teraz Julia. W którym ze swoich licznych domów? Czy na Ukrainie, czy za granicą? Może u córki w Londynie? Najwyraźniej była premier bierze drugi oddech. Bo, jak ostrzega Julia Mostowa na łamach opiniotwórczego „Dzerkało Tyżnia”, Tymoszenko to energia jądrowa, której nie da się kontrolować. Może się zmienić w niszczącą bombę atomową lub potrzebną ludziom elektrownię jądrową. Nie ma wątpliwości, że jeśli Tymoszenko znów wejdzie do polityki, przeciwnicy będą szukać na nią haków. Właśnie wyszło na jaw, że gdy w Kijowie ginęli ludzie, jej córka Jewhenija bawiła w luksusowym hotelu De Russie w Rzymie. Wynajęła z nowym partnerem Arturem Czeczotkinem, obywatelem USA, najdroższy apartament. W czwartek, 20 lutego, który był najkrwawszym dniem starć na Majdanie, Jewhenija obchodziła w Rzymie swoje 34. urodziny. Zjadła śniadanie w pokoju hotelowym i po południu spacerowała z narzeczonym w futrze, choć temperatura wynosiła 17 stopni Celsjusza. Po powrocie do Kijowa miała powiedzieć w parlamencie: „Nasza rodzina ubolewa, że wszystkie zmiany, których udało się właśnie dokonać, są okupione krwią ludzi, naszych bohaterów”. I pojechała na spotkanie z matką szykującą się do wyjścia na wolność.
Randka w ciemno i pierwszy milion
Przeciwnicy Julii Tymoszenko równie ochoczo wypominają jej dawne potknięcia. Wyciągają epizody z przeszłości, o których ona sama chciałaby już zapomnieć. Jako dziecko z rozbitej ormiańsko-ukraińskiej rodziny miała trudniejszy start od rówieśników. Mieszkała z matką w obskurnym osiedlowym bloku, marząc o karierze gimnastyczki. Ale wielkie plany pokrzyżowała kontuzja obojczyka. Za to bez problemu dostała się na ekonomię prestiżowego Dniepropietrowskiego Uniwersytetu. Wyróżniała się pracowitością i nieprzeciętną urodą, przy okazji łamiąc serca wielu kolegom. Na studiach Julia poznała swojego księcia z bajki, Ołeksandra Tymoszenkę. To czasy, kiedy modne stały się wśród młodzieży telefoniczne „randki w ciemno”. Julia też dostaje anonimowy telefon i umawia się z nieznajomym. Wkrótce są po ślubie, po roku rodzi się córka Jewhenija, a teść, rzutki urzędnik średniego szczebla, załatwia im 30-metrowe mieszkanie. Luksus. Niestety, Ołeksandr, typowy złoty młodzieniec, nie potrafił sprostać oczekiwaniom ślicznej i mądrej żony, uważa Maria Przełomiec, autorka książki „Tymoszenko. Historia niedokończona”. Przyszło rozczarowanie, a wtedy teść, lubiący synową, postanawia zrekompensować Julii niezbyt udany związek i pomaga jej „zarobić pierwszy milion”. W ten sposób, jak pisze autorka, ukraiński dżin został wypuszczony z butelki. Ambicje, inteligencja i energia Julii Tymoszenko skierowały się w zupełnie inną stronę niż życie rodzinne.
Pierwszym interesem Julii była wypożyczalnia kaset wideo w baraku, założona w 1988 roku. Szło tak dobrze, że można było zainwestować pieniądze w kolejne biznesy i w moskiewską giełdę towarową. Jedna akcja na giełdzie kosztowała wtedy 100 tysięcy rubli, gdy średnia pensja wynosiła zaledwie 250 rubli! Po roku akcja Julii warta była już cztery i pół miliona rubli. Kiedy Ukraina zdobyła wolność w 1991, Tymoszenkowie należeli do najbogatszych ludzi Dniepropietrowska. Julia zarządzała Ukraińską Naftą z siedzibą na Cyprze, a potem korporacją Zjednoczone Systemy Energetyczne Ukrainy, w której udziały miała cała rodzina. Jak mówi nam niezależna ekspertka, prosząca o nieujawnianie nazwiska, nie jest tajemnicą, że Julii pomógł Pawło Łazarenko, gubernator obwodu, późniejszy ukraiński premier. Dzięki niemu jej firma stała się głównym dystrybutorem rosyjskiego gazu na Ukrainę, z obrotami idącymi w miliardy dolarów. Schemat był prosty. Ukraina kupowała rosyjski gaz po niskich stawkach, jako kraj zaprzyjaźniony z Moskwą. Nadwyżkę odsprzedawano jednak na Zachód po kilkakrotnie wyższych cenach, co było zabronione, ale elity obu krajów sprawiedliwie dzieliły się zyskiem. Premier Łazarenko zbił na tym fortunę (notabene oskarżony o korupcję odleciał na Zachód samolotem Tymoszenko). „Oczywiście, że, tak jak wszyscy wielcy oligarchowie, Julia zbiła wtedy majątek, wykorzystując różne szulerskie metody. Bez pomocy władz nie stałaby się bogatą bizneswoman, ale innej drogi wtedy nie było”, przyznał Stepan Chmara, jej dawny współpracownik, w książce Marii Przełomiec. O tym, co łączyło Julię z Łazarenką, dużo plotkowano nad Dnieprem. Wiadomo jednak, że to on doradził jej wejście do polityki w 1996, aby w razie kłopotów czy podejrzeń chronił ją poselski immunitet.
Narodziny nowej Julii
Julia Wołodymyriwna Tymoszenko do polityki zabrała się z równym zapałem, jak do biznesu. W czasie kampanii wyborczej do parlamentu rozdała marznącym szkołom pięć tysięcy ton węgla, a cerkwiom pieniądze na odbudowę, za co została odznaczona Orderem Świętej Barbary Męczennicy. I zdobyła 92 procent głosów! Współautorem sukcesu był Sasza Krywenko, spec od wizerunku. Często wspominał potem, że przyprowadzono mu śliczną prowincjuszkę, źle ubraną, nie potrafiącą przemawiać. Julia wszystkie nauki chłonęła jak gąbka i jako nowa deputowana stała się objawieniem. Uśmiechnięta, pełna seksapilu, rzucała taki urok na mężczyzn, że jak głosi plotka, niektórzy „gotowi byli pić z jej pantofelka”. Eurodeputowani w Brukseli nie mogli oderwać wzroku od jej koronkowych strojów, a jej słynny warkocz, który sama wymyśliła, stał się inspiracją dla światowych projektantów mody. „Lady Ju”, jak ją zaczęli nazywać, zdawała sobie sprawę z potęgi PR-u. Porywała w czasie rewolucji wyszukaną elegancją – zawsze musiała mieć piękny pomarańczowy szal czy inny detal w tym kolorze, co jedna z zachodnich gazet
skomentowała, że wyglądało to tak, „jakby do barszczu ukraińskiego ktoś wlał dwie krople Chanel No5”. Współpracownicy Julii do dziś pamiętają jej chorobliwe ambicje. Zawsze musiała być najlepsza. Jako pierwsza wśród ukraińskich polityków zaczęła posługiwać się Internetem i korzystać z iPada. I pierwsza miała swój blog. Kiedy została premierem, pracowała po 16 godzin na dobę, śpiąc w swoim gabinecie na słynnej „rozkładuszce”. Nigdy nie mogła się pogodzić z tym, że jest tą drugą w państwie, po prezydencie, i toczyła wojnę z Wiktorem Juszczenką. Chciała władzy absolutnej. Juszczenko zaś, podobno leniwy jak Kozak zaporoski, bał się Julii i jej energii. Zachwyceni nią Ukraińcy długo wybaczali Julii Tymoszenko niemal wszystko. Bo wtedy dawała im nadzieję na lepsze jutro, ludzie wierzyli w każde jej słowo. „Jeśli trzeba, uwierzyliby, że jest uboga i zawsze nosi sztuczne perły zamiast prawdziwych”, mówiono. Kiedyś spóźniała się, a na rynku w Drohobyczu cierpliwie czekał kilka godzin tłum, przytupując na mrozie. W końcu przyjechały limuzyny, z jednej wysiadła Julia w futrze do kostek za kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Ludzie na jej widok wpadli w zachwyt, zachowywali się, jakby Matka Boska zeszła do nich z nieba…
Jak Feniks z popiołów
Julia nieraz udowodniła, że potrafi przekuć porażkę w sukces. Nawet za kratami ani przez moment nie pozwala światu o sobie zapomnieć. W wyborach prezydenckich w 2010 roku o włos przegrała z Wiktorem Janukowyczem, który wkrótce wsadził ją na siedem lat do więzienia. Popchnął go do tego strach przed rywalką. Główny zarzut – defraudacja i że jako szefowa rządu nadużyła władzy, podpisując niekorzystny kontrakt gazowy z Rosją, czym naraziła budżet państwa na ogromne straty, i rok temu oskarżenie o zabójstwo. Nie ma złudzeń, że przesłanki były polityczne. Jej córka Jewhenija, wykształcona w Anglii, zaczęła zakrojoną na szeroką skalę kampanię ratowania matki. Szukała pomocy w Strasburgu, Komitecie Helsińskim, u przedstawicieli Unii Europejskiej. Alarmowała, że stan zdrowia matki jest ciężki – przepuklina międzykręgowa utrudniała chodzenie. Pracownica szpitala, do którego Julia trafiła z więzienia, opowiadała w Radiu Swoboda: „Strasznie było patrzeć na byłą premier. Nikt jej nie podał wózka, choć nie mogła iść. Dwóch konwojentów złapało ją pod ręce i powlokło. Jeszcze zasłaniali ją tarczami, żebyśmy nie widzieli, kto to jest. Dla bezdomnych, narkomanów wózki znajdowały się, ale nie dla pani premier”. Ukraińcy jednak zobaczyli też inną wersję. Na filmie emitowanym w telewizji pani premier miała się świetnie. Zajmowała 20-metrową celę, gdzie była klimatyzacja, prysznic, gorąca woda, toaleta, plazmowy telewizor, materace ortopedyczne na łóżku, meble na poziomie europejskim. Słowem – luksusy, o jakich zwykły obywatel nawet nie śni.
Anne Applebaum, publicystka „The Washington Post”, żona Radosława Sikorskiego, miała okazję spotkać się z Tymoszenko. „Odebrałam ją jako osobę dość chłodną, bardzo na sobie skoncentrowaną”, mówi. „Myślę, że skorzystała z pomarańczowej rewolucji, aby dojść do władzy. Ale jako premier nie dokonała reform niezbędnych do rozwoju kraju. Jest powiązana ze skorumpowanym przemysłem gazowym Ukrainy i nigdy nie ujawniła źródeł osobistego bogactwa”. Dziennikarze nieraz zastanawiali się, ile wynosi majątek Lady Ju. Szacowali go na 2,5 miliarda dolarów, a brytyjski „Times” na 6 miliardów funtów. Można jednak zapytać, czy dzisiejsza Ukraina potrzebuje Lady Ju i czy ona odnajdzie się w niej. Paweł Kowal, eurodeputowany, widział się z Tymoszenko jeszcze w charkowskiej kolonii karnej. Nie narzekała na warunki więzienne i na Janukowycza. Mówiła, co zrobi dla kraju, kiedy wyjdzie na wolność. Polityka to sens jej życia. A bez niej po co żyć? Ta historia jeszcze się nie skończyła. 25 maja, jeśli nic nie zakłóci spokoju, Ukraina wybierze swojego prezydenta. I może zostanie nim kobieta. Czyżby Tymoszenko?
Tekst: Elżbieta Pawełek