Przecież to tylko dowcipy… Niektóre są naprawdę śmieszne, inne mniej, ale z takiego powodu na pewno bym się nie przefarbowała. Za bardzo lubię swój kolor.
Teraz nawet nie mogłabyś nic z nim zrobić. Grasz przecież w „Blondynce”.
Kto wie. Ostatnio Andrzej Mularczyk, autor scenariusza, zasugerował, że kolejny sezon serialu zacznie się od takiej sceny: Sylwia wychodzi z salonu fryzjerskiego i jest… brunetką. Taka jest koncepcja. Zobaczymy jednak, czy dojdzie do trzeciej serii, a jeżeli dojdzie, to czy rzeczywiście tak to będzie wyglądało.
Na drugą serię widzowie musieli czekać aż trzy lata. I grana przez Ciebie Sylwia wciąż jest blondynką. Coś jeszcze Was łączy?
Oprócz miłości do zwierząt chyba więcej nas dzieli, niż łączy. Sylwia to altruistka, jej celem jest pomoc innym. I w tym działaniu zapomina o swoim życiu. A ja jestem zdecydowanie bardziej skupiona na sobie. Nie uszczęśliwię nikogo innego, nie będąc sama szczęśliwą.
Teraz jesteś szczęśliwa?
Dążę do tego.
Szczęście osiągniesz, kiedy…?
Kiedy będzie mi się ze sobą dobrze żyło, kiedy będę spełniona we wszystkich rzeczach, które robię, kiedy będę spełniona jako kobieta…
Jako aktorka też? Robisz karierę bez szkoły teatralnej. To już może być powód do dumy.
To świadoma decyzja. Mimo że raz zdawałam do szkoły teatralnej, nigdy nie wierzyłam i wciąż nie wierzę w?taką edukację. Nie chcę się uczyć mówić, jak wszyscy, nie chcę też zostać odarta ze swojej indywidualności, z tego, co jest tylko moje, fajne i niepowtarzalne. Koledzy z aktorskim wykształceniem z sentymentem wspominają czasy sprzed nauki, kiedy byli jeszcze nieuformowani. Tęsknią za improwizacją. A ja wciąż to robię. Trochę improwizuję, trochę wykorzystuję zdobyte już doświadczenie. Jestem dobrą obserwatorką i szybko się uczę. Pewnie dlatego nigdy nie miałam kompleksów, że nie skończyłam szkoły teatralnej.
Wszystko już umiesz?
Nie zarzekam się przecież, że już nie będę się od nikogo uczyć.
Masz jakieś autorytety?
Są w polskim kinie takie postaci – i aktorzy, i reżyserzy – które mają niesamowitą aurę. Często nie są to te najbardziej znane nazwiska. Na przykład Marian Dziędziel, z którym grałam wielokrotnie, między innymi w „Mieście z morza” czy „Blondynce”. Mimo że jestem dużo od niego młodsza, to udało nam się wytworzyć bliską więź – Marian nigdy nie dał mi odczuć, że dzieli nas wiek i doświadczenie. Olaf Lubaszenko jest cudowny, taki „do rany przyłóż”. W prywatnym kontakcie zapomina się, że ma tak wspaniały aktorski dorobek. Bardzo też lubię ascetyczną grę Andrzeja Chyry. Nie ruszy nawet powieką, a na jego twarzy i tak widać wszystkie emocje. To jest zdecydowanie najlepszy aktor polskiego kina. I, niestety, nie za bardzo ma w czym grać.
Może powinien przyjąć rolę w jakimś serialu? Tylko czy serial jest jeszcze wyzwaniem artystycznym dla aktora, czy raczej przypomina pracę w biurze od 9 do 17?
Polski serial musi się jeszcze naprawdę dużo nauczyć. Często idzie się po linii najmniejszego oporu, pewnych tematów się nie porusza, bo telewizje sobie tego nie życzą. A to akurat boli, bo im szybciej poradzimy sobie z własnymi kompleksami i nauczymy się śmiać z siebie, tym bardziej będziemy mogli mówić też o rzeczach, które są częścią naszego życia. Są produkcje typu „Blondynka”, które tworzy się po to, by dotrzeć do jak największej liczby widzów, albo takie pokazujące wielkomiejskie, niekoniecznie prawdziwe życie. Zawsze ta rzeczywistość jest stworzona na wyrost – uproszczona lub nierealna. Na szczęście my, aktorzy, mamy jeszcze pole do popisu.
Ty dzięki „Blondynce” zyskałaś popularność. Ale wciąż igrasz z zawodowym szczęściem. Zamiast trzymać rękę na pulsie, walczyć o kolejne role, wolisz wyjechać w daleką podróż.
Wyjeżdżając, dostałam kilka przestróg od znajomych z branży. Mówili, że to może być koniec mojej kariery i żebym się głęboko zastanowiła, czy to na pewno jest dobry pomysł. Ale nie mogę sobie przecież odmawiać takich przyjemności. Chcę podróżować i chcę to robić teraz. Bardziej sobie cenię swój rozwój wewnętrzny. Dzięki temu nie dojdę do momentu, gdy jako 35-, 40-latka stwierdzę, że ostatnie lata zmarnowałam na zarabianie pieniędzy, a teraz nie mam pomysłu, na co je wydać.
Zrezygnowałabyś z dobrej roli dla wyjazdu na koniec świata?
Już raz podjęłam taką decyzję, przed wyjazdem do Indii. Zrezygnowałam z roli w serialu „Galeria”. Lubiłam postać Anity, ale potrzebowałam odskoczni, czegoś nowego.
Warto było?
W trakcie trzech miesięcy spędzonych w Indiach nauczyłam się przekraczać własne granice. Jestem kobietą, może niefiligranową, ale nigdy nie myślałam o sobie jak o kimś, kto przez 10 godzin biega po górach. I nagle się okazało, że jestem w stanie wytrzymać o wiele więcej, niż mi się wydawało. W momencie, kiedy to sobie uświadamiasz, jest to genialne uczucie – prawie jak oszukiwanie samej siebie. Wcześniej zakładasz, że dojdziesz tylko do tego momentu, że nie zrobisz nawet kroku dalej… A potem idziesz i czujesz, że jeszcze długo możesz wytrzymać. Razem z moim chłopakiem Ianem przeżyliśmy naprawdę ekstremalne sytuacje, jak ta, gdy z zatruciem pokarmowym spędziłam 20 godzin w podróży. Co pięć minut wychodziłam do toalety, czyli dziury w podłodze pędzącego pociągu. Naprawdę miałam dość, ale przy tym strasznym zmęczeniu nie powiedziałam: „Koniec z tym! Teraz luksusowy hotel do końca wyjazdu”. Jeżeli człowiek się przełamie, można doświadczyć naprawdę fajnych rzeczy.
A po powrocie okazało się, że branża o Tobie nie zapomniała i nie zostałaś bez pracy. To nie wzbudza zawiści wśród ludzi ze środowiska?
Nie przyjaźnię się z „branżą”. Znam ich, ale to nie są bliskie mi osoby. Nie rywalizuję też z nimi. Wychodzę z założenia, że jak nie wygram castingu i nie dostanę się do jakiegoś projektu, po prostu się do niego nie nadaję. Ale nie dlatego, że jestem kiepska, za mało zdolna. Albo pasujemy do koncepcji osób decyzyjnych, odpowiedzialnych za dany projekt, albo nie.
Co zrobisz, kiedy telefon z propozycjami jednak przestanie dzwonić?
Ostatnio zaczęłam się nad tym zastanawiać. Nie mam jeszcze konkretnych planów na przyszłość… Coraz poważniej myślę o muzyce. Ona jest ze mną, odkąd pamiętam. Sama się nauczyłam grać na gitarze, zaczęłam komponować. Wcześniej wszystkie utwory odkładałam do szuflady, ale teraz chcę wyjść z nimi do ludzi. Niedawno występowałam na gali otwarcia Transatlantyk Festival Poznań i po raz pierwszy pokazałam ten „sekretny” materiał. Dostałam cudowną energię od publiczności, że to się podoba, że to ich inspiruje. Piszą do mnie, żeby przesłać im jakąś piosenkę, pytają, gdzie można tego posłuchać. Cieszy mnie, że moja muzyka ich wkręca. No i zawsze mam te swoje podróże…
Tę po Indiach relacjonowałaś na swoim profilu na Facebooku.
Chciałam pokazać inną rzeczywistość, kompletne przeciwieństwo wyjazdów typu „all inclusive”. Udowodnić, że aktorka Julia Pietrucha jest w stanie tak podróżować. Cieszę się, bo wielu osobom się to spodobało, zainspirowały się tymi moimi opowieściami.
Prawie codziennie publikowałaś też zdjęcia. Bez makijażu, w klapkach, z wypchanym plecakiem. Kłóci się to trochę z Twoim oficjalnym wizerunkiem – gwiazdy show-biznesu. Który świat jest Ci bliższy?
Na pewno nie mogłabym się ograniczyć tylko do bycia w show-biznesie. Interesuje mnie za dużo rzeczy poza nim. Oczywiście aktorstwo to olbrzymia część mojego życia, ale nie pozbawię się możliwości przeżywania doświadczeń z drugiego krańca, kiedy pieniądz zupełnie zmienia wartość. Może jest to lekka schizofrenia z mojej strony, ale lubię te dwie przestrzenie w życiu. Czuję się w nich swobodnie.
A nie boisz się, że show-biznes w?końcu pochłonie tę normalną Julię?
Zaczynałam jako 11-latka. Wygrałam casting do roli Gerdy w musicalu „Królowa Śniegu” w reżyserii Barbary Borys-Damięckiej w warszawskim teatrze Syrena…
…dwa lata po debiucie w teatrze zostałaś Miss Polski Nastolatek, a rok później trafiłaś do obsady „Na Wspólnej”. Zagrałaś też między innymi w serialach „Pensjonat pod Różą” i „39 i pół” oraz w filmach „Jutro idziemy do kina”, „Tatarak” czy „Miasto z morza”. I to wszystko przed 20. urodzinami.
Sam widzisz, gdyby show-biznes miał mnie pochłonąć, to już by to nastąpiło. Znam ludzi, którzy świadomie wybierają funkcjonowanie w tej przestrzeni i jeżeli są w zgodzie z samym sobą, to też jest OK. W moim przypadku, nie wiem, może to jest kwestia wychowania albo tego, że mam ochotę doświadczać tak wielu innych rzeczy, ale nigdy nie chciałam się zamknąć tylko w jednym świecie. Wychowywałam się na punkowej muzie, na rock’n’rollu, chodziłam na koncerty i to jest część mnie. Nie mogłabym się teraz stać „panią”, która w szpilkach, w pełnym makijażu wychodzi do sklepu. Totalnie tego nie czuję.
Ty do sklepu wychodzisz w szlafroku?
A ty? Zacznijmy od tego, kto w ogóle wychodzi w szlafroku do sklepu. A nawet jeśli powstałoby takie moje zdjęcie, to co?
Specjalnie staram się prowokować takie sytuacje. Nie mam problemu, gdy ktoś sfotografuje mnie bez makijażu, w zwykłej koszulce i dresach podczas jazdy na rowerze. Sama wrzucam takie zdjęcia na Facebooka. Nie mam nic do ukrycia.
Na Facebooku aż roi się od hejterów, którzy krytykują wszystko i wszystkich. Masz takich u siebie?
W końcu po to jest ta platforma – żeby można było mówić fajne, ale i niefajne rzeczy. Niektóre negatywne opinie są rzeczywiście konstruktywne, a niektóre powstają tylko dlatego, że ktoś miał ochotę sobie ponarzekać. Ostatnio na moim profilu rozgorzała dyskusja na temat Kościoła i jogi. I?wtedy rzeczywiście skasowałam jakieś wypowiedzi. Irytują mnie tego typu przepychanki. Każdy może wierzyć, w co chce, i myśleć, co chce, ale niech nie przekonuje na siłę do swojej religii czy swojego punktu widzenia.
O?Twoim chłopaku, pochodzącym z Kalifornii Ianie, którego poznałaś na planie horroru „Styria”, internauci piszą: „Żeby on jej na manowce nie sprowadził, bo z wyglądu taki dziwny”.
To chyba przez jego oryginalne wąsy i brodę? To zabawne. Który facet nie chce sprowadzić dziewczyny na manowce? Taki macie zamiar od zawsze. Ale mogę uspokoić wszystkich, którzy się o mnie martwią. Nie ma żadnych powodów do obaw.