Julia Kamińska: Łut szczęścia. Jeden wygrany casting. Często myślę, że to wszystko tylko na chwilę, że zaraz się skończy. Plany mam na jakieś pół roku naprzód. To i dużo, i bardzo niewiele. Patrzę na wszystko z pokorą. Kiedy skończyliśmy kręcić „BrzydUlę”, poczułam ulgę, że już nikt nie będzie przyklejał mi uszu silikonem. Ale też nutkę strachu i niepewności. Bo
BrzydUla stała się częścią mnie, a tu nagle trzeba szukać wszystkiego od nowa.
– A Ty nie potrafiłaś się w tym odnaleźć?
Julia Kamińska: Kiedy zaczęłam zarabiać i wpadłam w środowisko starszych od siebie aktorskich wyg, chciałam im za wszelką cenę dorównać. Jeszcze niedawno musiałam wracać na dwunastą do domu, a tu nagle mieszkam sama, w Warszawie. Zarabiam, wszyscy mnie znają. Moimi najbliższymi kolegami są ludzie, których obserwuję w telewizji od lat. I wszyscy traktują jak równorzędną partnerkę – w rozmowie, pracy. Wielu mówi, że jestem zdolna, fajna, ładna. Można zwariować? Pewnie.
– Zwariowałaś?
Julia Kamińska: Nie, ale gdyby nie rodzice, to może by się tak stało. A na pewno więcej czasu zajęłoby mi zorientowanie się, że nie do końca kontroluję to, co się wokół mnie dzieje. Dzięki nim szybko zrozumiałam, że byłoby totalnie głupie, gdybym nagrodę za ten straszny wysiłek roztrwoniła raz-dwa na imprezy i modne ciuchy. A o to naprawdę łatwo. Dorosłam, inwestuję w przyszłość. Stałam się niezależna. Chociaż, z ręką na sercu, nie do końca przecięłam pępowinę. Zanim podejmę decyzję, wciąż jeszcze upewniam się u rodziców, czy dobrze robię. Tylko na castingi biegam wszystkie (śmiech).
– Castingi, castingi, zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie studiujesz aktorstwa, tylko germanistykę. Rodzice są przeciwni scenie?
Julia Kamińska: Ależ skąd. Sami dopytywali się delikatnie, skąd taki wybór. Wiem, że nie chcieli mi niczego sugerować. Ale mam wrażenie, że mama była trochę zawiedziona, kiedy usłyszała, że nie będę zdawać do szkoły aktorskiej. Mam powiedzieć szczerze? Stchórzyłam. Bałam się, że nie znajdę potem pracy. Stąd germanistyka. Ale jak widzisz, nie potrafiłam odpuścić. W połowie drugiego roku zgłosiłam się na casting, który odmienił moje życie. Przyznaję, że zastanawiam się często nad szkołą teatralną, ale przez pierwsze dwa albo i trzy lata nauki nie mogłabym pracować. Raz na jakiś czas myślę: spróbuję. Ale potem odzywa się głos rozsądku, że przez to może umknąć mi ten najważniejszy moment, producent, film. Że stracę to, co mam.
– Ulu Brzydulo, przemknęło Ci przez głowę: a co, jak ten tytuł przylgnie do mnie jak łatka? Co Ty o sobie myślisz?
Julia Kamińska: Dziś się sobie podobam. Nie przeszkadza mi nawet skrzywiony nos. Ale różnie bywało. Jako nastolatka żyłam w przekonaniu, że nie ma we mnie nic ładnego. W gimnazjum byłam klasowym outsiderem. Chłopcy nie zwracali na mnie uwagi. Dziewczyny zresztą też. Odstawałam od nich, nosiłam spódnice do kostek, skórzane kurtki, ciężkie glany. Nie malowałam się. Bywałam smutna, czasem nawet mroczna. I do głębi przekonana, że jestem beznadziejna. Mama w kółko powtarzała mi, że jest inaczej – nie wierzyłam. Bo w tym wieku słucha się raczej rówieśników.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– „Beznadziejna”? Tak o Tobie mówili?
Julia Kamińska: Nie musieli. Dawali odczuć. Znasz to? W każdym środowisku istnieje taki niepisany układ. Ktoś jest najfajniejszy, skupia wszystkie spojrzenia, ludzie do niego lgną. Byłam na drugim skraju. Zamknięta w sobie, pisałam ckliwe wiersze, żyłam z boku. Dopiero w liceum okazało się, że wcale nie jestem taka najgorsza. Odszukałam w sobie tę małą, pełną tupetu dziewczynkę, jaką kiedyś bez wątpienia byłam. Opowiem ci o niej (śmiech). Pchałam się na każdą scenę. Raz, niewiele myśląc, zgłosiłam się do konkursu wiedzy o Chopinie. Miałam wtedy sześć lat. Inne mamy wypychały swoje dzieci, a ja raz-dwa wyrwałam się próbującej powstrzymać mnie babci, poleciałam pierwsza. Nieważne było to, że nie miałam pojęcia, kiedy urodził się ten cały Chopin. Ważne było to, żeby wejść na scenę i mówić, śpiewać, skakać, bawić się z innymi dziećmi. Potem przyszedł czas gimnazjum i onieśmielenie ludźmi i światem. Często bałam się odezwać, nawet zaczęłam się trochę jąkać. To bardzo utrudniało funkcjonowanie w szkole i nie tylko, więc postanowiłam z tym walczyć. Tak trafiłam na warsztaty teatralne. Znów na scenę. Miałam 15 lat, gdy poczułam, że jestem wśród ludzi, którzy akceptują mnie bez reszty. Dostałam skrzydeł. To był szalony czas. Rano opuszczałam lekcje, bo biegłam na próby. A wieczorem nie mogłam ich odrabiać, bo szłam na warsztaty albo spektakl do Teatru Wybrzeże.
– Nie jesteś taką „Panną Nikt”, ale wygrywając casting do serialu, wygryzłaś parę aktorek z dyplomem. Dano Ci odczuć, że pchasz się, gdzie Cię nie proszą?
Julia Kamińska: Nie, ale przyznaję, miałam w głowie zamęt. Rozumiem, że mogły czuć się rozżalone, gdy po czterech latach studiów i stworzeniu wielu fantastycznych ról na scenie i przed kamerą przegrywają z jakąś 20-letnią siksą bez szkoły i doświadczenia. Było mi głupio. Ale przecież nie zrezygnowałam. Życie nie jest czarno-białe. Pamiętam pierwszy dzień. Graliśmy w plenerze. Byłam tak zdenerwowana, że myślałam tylko o tym, czy widać, jak strasznie trzęsą mi się kolana. Żadną miarą nie byłam w stanie nad tym zapanować. Sprawdziłam. Nie widać. Nakręciliśmy 235 odcinków. Odebrałam wielką lekcję. Zdarzało się, że na planie płakałam. Wiem, ile kosztuje sukces.
– Twój najtrudniejszy dzień?
Julia Kamińska: Przesiąknięty prawdziwymi łzami. Zaplanowano w nim dla mnie chyba sześć z rzędu scen płaczu. Grałam wtedy z Dorotą Pomykałą. Opiekowała się mną podczas kręcenia serialu. Sama nauczycielka aktorstwa, wiele podpowiedziała: „Chcesz to naprawdę zagrać? A nie oszukiwać kroplami? Musisz wyłączyć się z otoczenia. Przestać widzieć i słyszeć dźwiękowców, którzy opowiadają sobie głupie dowcipy, kamerzystę pijącego coca-colę, i tylko trzymać gdzieś w brzuchu tę swoją emocję, i nakręcać się, i płakać”. Skończyłam zapuchnięta do bólu, ale szczęśliwa. A potem musiałam te wszystkie emocje z siebie wyrzucić. Najlepiej zamknąć się gdzieś i krzyczeć. To pomaga. To bardzo wyczerpująca i wymagająca żelaznej dyscypliny praca, zwłaszcza przy takim tempie realizacji. Kilkanaście scen przez kilkanaście dni z rzędu, jeden dzień wolnego i od początku…
– Nie wiedziałaś, co podpisujesz?
Julia Kamińska: Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że będzie tak trudno, kiedy podpisywałam kontrakt. Zdjęcia ruszyły dokładnie w połowie czerwca, chwilę później miałam sesję, musiałam zdać wszystkie egzaminy, żeby dostać dziekankę. A przecież każdego dnia uczyłam się też dialogów. Zaczynaliśmy od 10 scen, na każdą przypadało mniej więcej po dwie strony tekstu. Potem trzeba było przyspieszyć. Graliśmy po 17, rekord – 21 scen. Wyobrażasz to sobie? Bardzo nie lubię zakraplania do oczu mentolu, ale były takie dni, kiedy na nic nie starczało czasu, nawet żeby porządnie się rozpłakać (śmiech). Bo reżyser krzyczał, że już, a ja potrzebowałabym spokojnych 15 minut. Prawda jest taka, że kwadrans przeznaczony był na całą scenę, a nie na jedną jej część. Najgorzej, gdy nie wystarczało czasu na nauczenie się tekstu. Bywało, że słyszeliśmy: „Uwaga! Skupcie się. Gramy bez dubla”. To potworny stres. I dziś trudno mi o tym mówić spokojnie.
– Dzwoniłaś do mamy, mówiąc: „Nie wiem, czy dam radę, jest cholernie ciężko”?
Julia Kamińska: Nieraz. I zawsze słyszałam, że mam się wziąć w garść, że będzie dobrze, przecież tak bardzo chciałam grać. Czasem myślałam, że zwariuję. Dopiero po roku takiego kołowrotka dostałam miesięczny urlop. To był przyspieszony kurs dorastania. Życie ratowały mi te telefony. Dzwoniłam i gadałam bez końca (śmiech). Że też bliscy to wytrzymali, rodzice, mój młodszy brat Christian. Niedawno skończył 18 lat. Jesteśmy bardzo zżyci. Do mojej osiemnastki mieszkaliśmy w jednym pokoju. Mówiłam mu wszystko. Ale też rozumiemy się i bez słów. Te 16 miesięcy pracy przy „BrzydUli” wymagało ode mnie niesamowitej odporności na stres.
– Pamiętasz pierwszą wypłatę?
Julia Kamińska: Kupiłam dobre wino, wypiliśmy je na planie po pracy. Ale to wcale nie była moja pierwsza wypłata. Miałam 17 lat, kiedy w telewizyjnej Jedynce prowadziłam taki sportowo-edukacyjny program – „Królestwo Maciusia”. Wywalili mnie po pół roku, bo byłam niepewna siebie, a na dokładkę bałam się kamery. Ale tamtą pierwszą wypłatę bardzo dobrze pamiętam. Kupiłam sobie wystrzałowy ciuch i naprawdę dobry telefon komórkowy. Można było na nim słuchać głośno muzyki. A to było wtedy coś!
– Teraz za zarobione pieniądze kupiłaś sobie mieszkanie. Dokąd wracasz? Do pustych czterech ścian?
Julia Kamińska: Dopiero zaczynam samodzielne życie. Wcześniej praca wypełniała mi cały dzień. Wracałam z planu, a kręciliśmy daleko pod Warszawą, i czułam się tak zmęczona, że zwyczajnie padałam. Moja lodówka była zwykle pusta. Sprzątałam, kiedy miała odwiedzić mnie mama. Pierwsze, co robiłam, przestępując próg, to włączałam telewizor. Wciąż go potrzebuję, bo jestem sama, a lubię, gdy ktoś do mnie gada. Nie mów, proszę, że to bezmyślne. Cieszy mnie urządzanie tego swojego kąta. Mam piękną kuchnię w kolorze oberżyny. Wygląda super. Nie odważyłam się kupić żadnego kwiatka w doniczce. Miewam bazylię. Ale to się chyba nie liczy, bo sprzedają ją w dziale z warzywami (śmiech). Wystarcza na tydzień, a potem usycha i kupuję nową. O zwierzaku nawet nie myślałam, to nie wchodzi w grę, bo jestem astmatykiem. Mam za to w domu mnóstwo książek, słowników i zawsze szukam jakichś nowych słów. Kiedy grałam, nie miałam czasu myśleć i nie do końca też miałam czas tęsknić. Dziś największym problemem jest to, że rodzice i brat są tak daleko, a ja przeniosłam się do Warszawy i tu kupiłam mieszkanie. Długo zastanawiałam się, czy dam radę. Czy jednak nie wrócić do siebie nad morze. Ale to tu, w Warszawie, się pracuje.
– Niedawno dostałaś rolę w niemieckim filmie. Rośnie Ci apetyt na więcej?
Julia Kamińska: Niewielką rólkę, grałam Polkę, ale wydaje mi się, że mówię na tyle dobrze, że mogłabym nawet zagrać Niemkę. Och, super byłoby wziąć jeszcze kiedyś udział w zagranicznej produkcji. Mam dopiero 22 lata, za sobą świetny start. Gram na dużym ekranie, teatralnych deskach. I wciąż proszę życie o więcej. Wiesz co, jestem porządnie głodna.
– Teraz wygrasz „Taniec z gwiazdami”.
Julia Kamińska: Od niedawna patrzę na siebie z nieukrywanym zdziwieniem. Nie wierzyłam, że mogę tak dobrze tańczyć (śmiech). Bez dwóch zdań wymaga to przełamania jakichś wewnętrznych barier. Do programu szłam, myśląc: Dziewczyno, przecież ty nie masz do tego zdolności. A teraz czuję, że taniec zaczął nam z Rafałem naprawdę dobrze wychodzić. I wbrew plotkom, to ja chcę coś częściej przećwiczyć. To ja go ciągnę na parkiet. A wygrana? Wciąż sobie powtarzam: „Julka, bez napinki. Przecież to tylko telewizja”.
Rozmawiała Monika Kotowska
Zdjęcia Iza Grzybowska/MAKATA
Asystent Wojciech Woźniak/MAKATA
Stylizacja Pola Madej-Lubera
Makijaż i fryzury Paweł Bik/ART DECO
Produkcja Magdalena Opacka/MAKATA
Dziękujęmy Pani Joli Kotlińskiej, właścicielce agencji nieruchomości JKM Real Estate Agency z Toskanii, (www.toskania.org, tel. +39 335 355456) za udostępnienie jednego z obiektów należących do w/w agencji nieruchomości oraz hotelowi Borgio Giusto, www.borgogiusto.it.
Specjalne podziękowania dla Biura Promocji regionu Lucca w Toskanii