Joanna Brodzik

Była nieładnym dzieckiem. Potem nastolatką z nadwagą. Dziś jest jedną z najpiękniejszych polskich kobiet.
/ 16.03.2006 16:57
Joanna Brodzik - aktorka. Ma 32 lata. Absolwentka warszawskiej PWST. Występowała na scenach teatrów warszawskich: Komedii, Syreny, Teatru Na Woli. Znamy ją z filmów: „Dzieci i ryby”, „Dzień wielkiej ryby”, oraz seriali: „Klan”, „Świat według Kiepskich” i „Graczykowie”. Pokochaliśmy ją za rolę Kasi w serialu komediowym „Kasia i Tomek” oraz Uli – przyjaciółki Judyty – w przeboju kinowym „Nigdy w życiu”. Laureatka Wiktora w 2004 roku w kategorii najpopularniejsza aktorka. Była nieładnym dzieckiem. Potem nastolatką z nadwagą. Dziś jest jedną z najpiękniejszych polskich kobiet.

Iwona Zgliczyńska: W jednej z gazet widziałam Twoje zdjęcie z dzieciństwa. Ty naprawdę nie byłaś ładnym dzieckiem...
Joanna Brodzik: Jako okrąglutka nastolatka boleśnie przeżywałam przemianę w kobietę. Pamiętam z tego czasu stres i to, że nie ze wszystkim potrafiłam sobie poradzić.

- Zostało coś w Tobie z tamtej nieładnej dziewczyny?
Dziś traktuję to anegdotycznie. Może dlatego, że otyłość jest już gdzieś daleko za mną.

- Proszę o anegdotę.
Kiedy babcia nasmażyła racuszków, mama musiała zamykać przede mną lodówkę na klucz. Dosłownie, bo mieliśmy w domu retrochłodziarkę z kluczykiem.

- Teraz jesteś piękna!
Bardzo dziękuję. Uważam, że cielesność każdej kobiety jest zmienna. To optymistyczne. Jeśli ktoś uzna: źle się czuję w swoim ciele, może po prostu przestać jeść chipsy przed telewizorem i katować się myślami, dlaczego inni są tacy fajni. Tylko zacząć coś robić. Najlepiej pod kontrolą specjalistów. Ja przed laty poprosiłam o pomoc
lekarzy. I chudnięcie nie okazało się jakimś nadludzkim wysiłkiem. Nie wierzę w dwutygodniowe diety czy głodówki. Do swojego ciała podchodzę z pozytywną energią i szacunkiem. Ono przecież nie jest czymś, co wymknęło mi się spod kontroli i tak sobie jakoś utyło. Jeśli zechcę, mogę mu pomóc.

- Jak dużo schudłaś?
15 kg.

- Pamiętasz moment, w którym zrozumiałaś, że wyglądasz świetnie?
Nie było tak, że w jednej chwili z pyzy zmieniłam się w trzcinkę. To zawsze byłam ja. Moja psychika nadążyła za tą zmianą. Z kilku powodów. Chudłam bardzo powoli: około 1 kg na miesiąc. W tym czasie dużo rozmawiałam o swoich uczuciach z przyjaciółką i mamą. Ćwiczyłam, więc miałam cały czas kontakt ze swoją zmieniającą się fizycznością. Wyobraź sobie: najpierw się schylasz i ledwo możesz palcami sięgnąć podłogi. A po trzech miesiącach zginasz się w pałąk i twoja głowa dotyka kolan. Brzuch stał się mniejszy. Masz świadomość, że się zmieniasz.

- Nie przytyłaś nigdy więcej?
Dziś wiem, że skuteczne chudnięcie polega na zmianie swoich przyzwyczajeń. I nie dotyczy to tylko jedzenia. Także tego, co się robi po przebudzeniu i jak traktuje się własne ciało. Jak miałam 17 lat, kochałam pierogi, naleśniki. Od kiedy schudłam, jem niewiele, ale regularnie i często. I mogę przysiąc, że w ogóle nie mam potrzeby, żeby... spałaszować pół tortu czekoladowego w środku nocy.

- To w jaki sposób Joanna Brodzik poprawia sobie humor?
Uwielbiam siadać do stołu z ukochanymi ludźmi. Wierzę, że dobra energia, która się wtedy między nami wyzwala, dostarcza do mojego mózgu wystarczająco dużo pokarmu. Nie potrzebuję się więc objadać.

- Opowiadasz dziwne rzeczy.
Pamiętasz taką scenę z „Uciekającej panny młodej”? Julia Roberts w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie, czy bardziej lubi jajka na twardo czy na miękko. To zdanie można przełożyć na resztę naszego życia. Jak już wiesz, co i jak chcesz jeść, to potrafisz też rozpoznać w sobie, z kim chcesz spędzać czas i kto ci jest najbliższy.

- To miłość sprawia, że tak pięknie wyglądasz?
Każde pozytywne uczucie, które pielęgnujesz w sobie, jest sprawcą cudów. Ale z miłością jest też tak, że... jeśli swoje samopoczucie uzależniasz w całości od konkretnego mężczyzny albo czegokolwiek innego, to jak tego czynnika zabraknie lub coś się w nim popsuje, to twoje samopoczucie będzie... w dużym kłopocie. Szukam siebie w sobie. Chcę być dla siebie oparciem. To paradoksalnie daje mi możliwość silniejszego kochania. I... jeszcze spokój.

- Spokój?
Tak, bo jeśli któregoś dnia nie będziesz już zakochana, to nie poczujesz się bezwartościowa. Tylko po prostu niezakochana.

- A czy Ty masz jakieś kompleksy?
Niezliczone ilości (śmiech). I, kurczę, wiesz, zżymam się na to. My, kobiety, tracimy dużo czasu na
obcowanie z kompleksami. Jeśli 50 razy dziennie przemyślisz sprawę swojego nosa, który Twoim zdaniem nie jest idealny, to ta myśl odbiera ci energię.

- A co robisz, by odzyskać siły?
Moja rodzina przypomina przekrzykującą się, włoską familię. Być może dlatego potrafię wyłączyć się w każdej sytuacji. W totalnym hałasie uciąć sobie 20-minutową drzemkę. Mój dołek energetyczny przypada na czas po obiedzie. Wtedy szukam czegokolwiek, na czym mogę się położyć. Kawałka koca, nawet wycieraczki. Drzemka jest czymś, co absolutnie ładuje moje baterie.

- Czegoś nie lubisz w modzie?
Irytuje mnie nadmiar: w kolorach, dodatkach. Epatowanie metkami. Ale również zbyt wielka precyzja: taka, żeby wszystko było tip-top.

- Czyli pozwalasz sobie na luz?
Absolutnie, nie mam tak, jak jedna moja znajoma, że nie pójdę po zakupy bez makijażu. Dzisiaj wybiegłam z domu z mokrymi włosami. Bo pękła mi rączka od szczotki, na której suszyłam włosy. I pomyślałam sobie: dobrze, nawet cudownie. Dam im odpocząć.

- A jak masz podły nastrój, zdarza Ci się fatalnie wyglądać?
Myślę tak: jeśli pozwolisz sobie na włożenie kapci i dresu na dłużej, to może Ci już tak zostać. Wtedy nie będziesz w stanie przyjąć na siebie jakiegokolwiek dodatkowego wysiłku. Czasem więc zmuszam siebie do działania. Bywa, że samodyscyplina urodowa pozwala mi wydobyć się z dołka.

- Robisz coś, żeby już od rana czuć się dobrze?
Wstaję, patrzę w lustro i od razu myślę: „Znowu muszę skubać brwi...”. Bo one odrastają nieustannie. Brunetki mnie zrozumieją. Ale tak serio: szybki prysznic i rozciągnięcie mięśni karku i szyi plus kilka ćwiczeń oddechowych.

- A ile czasu zajmują Ci te rytuały?
5–7 minut. Ćwiczenia oddechowe można robić, czekając, aż zagotuje się woda w czajniku.

A to nie jest tak, że trzeba odsłonić kotary i ćwiczyć w ciszy, witając słońce na różowej macie?
(Śmiech). Ćwiczyć można nawet na ręczniku. Może być różowy...

- Kolejny poranny krok to makijaż.
Poza pracą niewiele się maluję. Jeśli już, to zamiast podkładu używam kremu koloryzującego. Nie maluję ani brwi, ani rzęs ze względu na ciemną oprawę oczu. Ale używam najlepszego pod słońcem żelu do rzęs i brwi Constance
Carroll. Niestety, coraz trudniej go kupić. Jeszcze czasami udaje się go znaleźć w dworcowych kioskach (śmiech).

- Na koniec zadam Ci Twoje znienawidzone pytanie: czujesz się blondynką czy brunetką?
W ciemnych włosach czuję się silniejsza. Jasne złagodziły mnie i pozwoliły na większą frywolność. Mogłabym zmieniać kolor codziennie, w zależności od aktualnych potrzeb.

- Podobno kobiety zaczepiają Cię na ulicy i pytają, czy mogą sobie zrobić kolor na Joannę Brodzik. Denerwuje Cię to?
To fajny komplement. Zawsze wtedy dziękuję i mówię: „Proszę pani, to jest ósemka. Tylko niech pani nie zapomina, by odpowiednio pielęgnować farbowane włosy”.

- Ulubiony zapach?
Moim ulubieńcem jest Extravagance Givenchy. Kiedy zaczęłam pracować nad „Kasią i Tomkiem”, spryskiwałam się Chance Chanel, który absolutnie wpisywał się w graną przeze mnie postać. Podoba mi się też Angel Thierry Muglera, bo nie jest nachalny. Wybory zapachowe wynikają też chyba z mojego typu urody. Zupełnie nie trzymają się na mnie takie lekkie, trawiasto-kwiatowe nuty. Lubię zapachy cięższe, np. z piżmem, ale przełamane czymś świeżym.

- Ulubiony kosmetyk?
Jest coś takiego, co dosłownie mogłabym jeść łyżkami (śmiech). Bezkonkurencyjny balsam do ciała z masłem shea z Body Shopu. Niestety, do kupienia tylko za granicą. Obcowanie z nim jest tak przyjemne, że za każdym razem, kiedy wracam z podróży, nie mogę się doczekać, żeby wziąć prysznic, a potem się nim nasmarować.

- Bez czego nie wychodzisz z domu?
Bez mokrych chusteczek Johnson & Johnson. Nie zmywam makijażu niczym innym. Mleczko zabiera za dużo czasu i nie lubię, kiedy dostaje się do oczu. Poza tym do moich rzęs czepiają się kłaczki z wacików i wtedy szlag mnie trafia (śmiech). Co jeszcze? Uwielbiam błyszczyki Juicy Tubes Lancôme. Mój rekord to 5 sztuk w torebce. Mają świetne kolory.

- Wpadki urodowe?
Najfajniejsza chyba na festiwalu w Gdyni, kilka lat temu. Tuż przed moim wejściem do foyer zgasło światło. Miałam wtedy bardzo wyskubane brwi i musiałam je przedłużać. Pech chciał, że w mojej torebce były dwie kredki: jedna czarna do brwi, druga chabrowa do powiek. Nie różniły się niczym poza końcówkami. I ja, oczywiście, dorysowałam sobie brwi tą chabrową. Znajomi śmieją się dziś, że światowe tendencje podłapały to dopiero kilka lat później.

- Dobre rady?
Wierzę w to, że kobiety w głębi duszy wiedzą, co powinny robić, by wyglądać najlepiej. Tylko nie dopuszczają do siebie tego głosu. Niektóre z nas kopiują dostępne wzorce i mimo to czują się jakieś takie niedokończone. Warto spokojnie przyjrzeć się sobie i zrobić coś, co będzie właśnie nam się podobało. Nie bać się zmian. Nawet jeśli przydarzy ci się niefortunne obcięcie grzywki, to może być konstruktywne. Może sprowokować do odsłonięcia czoła i jakiegoś fantazyjnego wiązania chustki. Włosy na szczęście szybko odrastają.

Ulubione miejsca, które pomagają Ci pielęgnować urodę?
Mam absolutne zaufanie do Leszka Czajki (Atelier Fryzjerskie, ul. Nowogrodzka 18, lok. 1; ul. Solec 22, Warszawa), który opiekuje się moimi włosami, a ja sekunduję mu w zawodowych poczynaniach. Natomiast w salonie odnowy Royal Vital (ul. Sienna 93, Warszawa) raz na jakiś czas funduję sobie cały dzień przyjemności. Podczas pielęgnowania paznokci można sobie obejrzeć romantyczny film na DVD.

Rozmowa: Iwona Zgliczyńska/Uroda
Zdjęcia: Marek Straszewski