Jerzy Dudek

Z radością czeka na narodziny swojego trzeciego dziecka i cieszy się z każdego dnia spędzonego z małym Alexandrem, Victorią i żoną Mirellą.
/ 02.08.2006 14:32
dudek1.jpgIza Bartosz: Jakbym dostał strzałą prosto w serce – tak powiedziałeś na wieść o tym, że nie zagrasz w reprezentacji Polski na mistrzostwach świata. Czy ta strzała nadal tam tkwi?
Jerzy Dudek: Strzały już chyba nie ma, ale rana krwawi. Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby się zagoiła. To, że trener Janas ze mnie zrezygnował, było chyba największym ciosem w mojej karierze. A najgorsze było to, że nie od niego dowiedziałem się, że nie jadę.

– A od kogo?
Oglądałem wiadomości w jednej z komercyjnych stacji i nagle usłyszałem, że nie jadę na mundial. Pomyślałem sobie, że oglądalność tej stacji musi spadać na łeb na szyję, skoro się posiłkuje wymyślonymi informacjami. Ale potem okazało się, że to prawda. Asystenci Janasa dzwonili do mnie, żeby mi powiedzieć, że nawet dla nich ta decyzja jest niezrozumiała. Ja tym mundialem żyłem przez ostatnie miesiące.

– Co zrobiłeś, kiedy się okazało, że już na pewno nie jedziesz?
Szlag mnie trafił.

– Co to znaczy?
Najpierw kląłem z wściekłości. A potem zrobiło mi się po prostu strasznie smutno. Którejś nocy obudziłem się cały w nerwach, wstałem. Powtarzałem sobie: „Ale numer! Ale numer!”. Moja żona pytała: „Jurek, co z tobą?”, a ja jej na to: „Słuchaj, śniło mi się, że Janas mnie wyrzucił z reprezentacji i nie jadę na mundial. Wyobrażasz sobie?” Na to Mirella: „Jurek, ale dziś jest środa, oni już pojechali”. Wtedy w końcu zrozumiałem, że to, co się dzieje wokół mnie, nie jest tylko koszmarnym snem.

– I wtedy Ty też wyjechałeś. Z rodziną na wakacje.
Tak. Miałem już wszystkiego dość. Czułem się wykończony, wyczerpany. Postanowiłem, że całą czwórką pojedziemy na Wyspy Kanaryjskie.

– A potem polska reprezentacja przegrała mecze z Ekwadorem i Niemcami. Co wtedy poczułeś?
Czuję się jeszcze bardziej wściekły, bo wiem, że wszystko mogło wyglądać inaczej. Nie rozumiem, dlaczego trener Janas zrobił nam to wszystko. My jako drużyna jesteśmy bardzo zgrani. Frankowski, Rząsa, ja... My zrobilibyśmy wszystko dla drużyny, a nie pozwolono nam zagrać.

– W takich chwilach żałujesz, że zostałeś sportowcem?
Czasem, gdy mam kiepski mecz i gazety nie zostawiają na mnie suchej nitki, myślę sobie: „Człowieku, rzuć to wszystko, nie zasłużyłeś na to, żeby tak cię traktowano”. Tak naprawdę jednak to sport mnie ukształtował. Nie wyobrażam sobie życia bez piłki. I kiedy jestem sfrustrowany czy niedoceniony, to czekam tylko na moment, kiedy będę mógł znowu stanąć na boisku. Nic mi nie daje takiej siły jak dobry trening czy mecz.

– Ale Ty już chyba nie musisz nikomu niczego udowadniać.
Sport dlatego jest taki wspaniały, że stawia przede mną ciągle nowe wyzwania. Zdobyte medale chowam do szafy, zapominam o nich i zaczynam walkę o nowe. I to jest niesamowite. Najważniejsze jednak jest, żeby nauczyć się radzić sobie nie tylko w tych dobrych chwilach, ale przede wszystkim wtedy, gdy nie układa się najlepiej. Największa sztuka to mieć dystans i do sukcesów, i porażek.

– To chyba o wiele łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Na pewno tak. Nawet gdy praca jest największą pasją, trzeba mieć wokół siebie życzliwych, kochających ludzi. Kiedy jest ciężko, to oni są jak miękka poduszka, od której można się odbić. Spotkasz się z przyjaciółmi, porozmawiasz z żoną i zaraz wszystko staje się znacznie łatwiejsze.

– Zawsze byłeś takim optymistą?
Od kiedy pamiętam, wierzyłem, że wszystko się jakoś ułoży. I układało się. Jako 18-letni chłopak razem z etatem w kopalni dostałem miejsce w trzeciej lidze w Concordii Knurów, w moim rodzinnym mieście. Grałem tam trzy, cztery lata i byłem szczęśliwy. To były wspaniałe czasy. Pamiętam, jak stałem na naszym zaniedbanym boisku i marzyłem o tym, żeby kiedyś zagrać w pierwszej lidze. A mój kolega wtedy mówi do mnie: „Zobaczysz Jurek, przejdziesz do pierwszej ligi, bo tak bardzo tego chcesz”. I udało się. Wtedy myślałem sobie: „Kurczę, w życiu warto marzyć”.

– Teraz grasz w jednym z najlepszych klubów na świecie, FC Liverpool. Często z żoną przyjeżdżacie na rodzinny Śląsk?
No pewnie. Tu mamy przyjaciół, tu mieszkają nasi rodzice. Mamy dom w Rybniku, w którym spędzamy wakacje. Ostatnio byłem tu jeszcze dłużej niż zwykle, bo budowaliśmy w Knurowie nowoczesne boisko do gry w piłkę. Założyłem fundację Dobry Start i postanowiłem, że będę budował w Polsce takie obiekty, których będą dzieciakom zazdrościli piłkarze pierwszej ligi. I mam satysfakcję, bo tydzień temu oddaliśmy do użytku pierwszy z nich.

– Czyli spełniło się Twoje kolejne marzenie?
Oj, tak. Na uroczyste otwarcie zaprosiłem swoich przyjaciół z Holandii, tych, których poznałem, kiedy jeszcze grałem w Feyenoord Rotterdam. Przyjechałem po nich na lotnisko i potem wiozłem ich samochodem przez wszystkie śląskie wioski. Chciałem, żeby zobaczyli, jaka jest ta moja Polska. Pokazałem im też moje dawne boisko, na którym grałem, teraz porośnięte dwumetrową trawą, blok, w którym mieszkają moi rodzice, mieszkanie rodziców mojej żony, a oni ciągle kręcili głowami i mówili z niedowierzaniem: „To stąd jesteś, Jurek? Naprawdę stąd jesteś?”

– Wiele się zmieniało w Twoim życiu, ale nie zmieniły się Twoje poglądy. W pierwszych wywiadach, których udzielałeś, mówiłeś o tym, że najważniejsza dla Ciebie jest rodzina. Swoją żonę znasz od przedszkola. Niedawno obchodziliście 10. rocznicę ślubu. Taki trwały szczęśliwy związek to rzadkość nie tylko w piłkarskim środowisku. Jak Wam się to udaje?
Małżeństwo musi się opierać na przyjaźni. Bez tego nie ma dobrego związku. Kiedy budujesz rodzinę z przyjaciółką, to nagle po 10 latach małżeństwa odkrywasz, że czujesz się z nią ciągle tak samo jak wtedy, kiedy byliście małżeństwem z rocznym stażem.

– Ale chyba nie jest łatwo być żoną piłkarza? W pierwszym roku małżeństwa od razu wywiozłeś Mirellę z Knurowa do Rotterdamu...
No pewnie, że to nie jest łatwe. Ale my z Mirellą każdą decyzję podejmujemy wspólnie.

– Kłócicie się czasem?
Oczywiście, jak mąż z żoną. Tyle tylko, że każdą kłótnię staram się obrócić w żart. To czasem Mirellę denerwuje podwójnie, ale taki już jestem.

– Żona jest o Ciebie zazdrosna?
Jest, ale staram się nie dawać jej ku temu powodów. Kiedy wyjeżdżam, zawsze mówię jej, co robię wieczorami, jak spędzam czas. Nie chcę, żeby się martwiła.

– Za kilka miesięcy urodzi się Wam trzecie dziecko. Zaledwie pół roku temu na świat przyszła Victoria. Ta trzecia ciąża to była dla Was niespodzianka?
Na początku wystraszyliśmy się, bo Victoria urodziła się przez cesarskie cięcie. Nie byliśmy pewni, czy kolejny poród nie będzie dla Mirelli niebezpieczny. Kiedy jednak okazało się, że nic jej nie grozi, byliśmy bardzo szczęśliwi. A ja się śmiałem, bo niedawno dogryzałem przyjacielowi, którego żona po raz trzeci była w ciąży. Mówiłem mu, że powinien zmienić samochód, bo trzy foteliki z tyłu zmieszczą się już tylko w jeepie. Tydzień potem okazało się, że niebawem i ja znowu zostanę ojcem.

– Chciałbyś syna czy córkę?
To obojętne, ale myślę, że będzie syn. Kiedy urodził się Alexander, szalałem ze szczęścia. Wiedziałem, że to będzie gość, z którym będę kopał piłkę i grał na komputerze. A gdy urodziła się Victoria, od razu się w niej zakochałem.

– Planowaliście dużą rodzinę?
Nic nie planujemy. Oboje z Mirellą bierzemy od życia to, co nam daje. W zeszłym roku był pogrzeb mojej babci i na cmentarz przyszło 130 osób. Dzieci, wnuki, prawnuki... Ksiądz, patrząc na nas, powiedział, że ta duża śląska rodzina to nasze największe bogactwo, którego nikt nam nigdy nie odbierze. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że dzieci to jest największa wartość. Wszystko w życiu przemija, a one pozostają.

dudek_01.jpg

Rozmawiała Iza Bartosz/ Viva!
Zdjęcia Krzysztof Opaliński/Melon
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka Zuzanna Kuczyńska
Charakteryzacja Gosia Urbańska
Fryzury Łukasz Pycior
Produkcja sesji Ewa Opalińska