Podczas majowego rozdania nagród ALMA, na które przybyła z Markiem, była wyraźnie zmieniona. Jej mąż natomiast chwalił się wszem wobec, że już wkrótce doczeka się potomka. Para widziana była też niedawno w sklepie „Petit Tresor” w Los Angeles, gdzie kupowała akcesoria do pokoju dziecięcego. Na dodatek piosenkarka odwołała zapowiedzianą na lipiec bardzo ważną dla siebie trasę koncertową po Europie i Azji, podczas której miała promować swój nowy album „Rebirth”. I, ku zdumieniu fanów, odmówiła wyjaśnień. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się nic podobnego. Jennifer chętnie zgodziła się pokryć wszystkie koszty, które ponieśli organizatorzy koncertów, i zwrócić pieniądze za sprzedane już bilety. A kwota nie jest mała, trasa wiodła bowiem od Indii, przez Rosję, aż po Grecję i Turcję.
Za wszelką cenę
Dzisiejsza J. Lo to zupełnie inna kobieta niż kiedyś. Jeszcze do niedawna w jej życiu liczyła się tylko kariera. Od najmłodszych lat chciała osiągnąć w życiu sukces. Nie tylko zwrócić na siebie uwagę, ale stać się ikoną popkultury swoich czasów. A to wymagało od przeciętnie urodziwej i średnio uzdolnionej Latynoski niebywałej pracy i wysiłku. Tym bardziej, że tylko jej pierwsze płyty – „On the 6” i „J. Lo”, na których zaprezentowała bardzo wdzięczną i świeżą odmianę latin soulu – zrobiły furorę. Wszystkie późniejsze jej dokonania spotkały się z miażdżącą krytyką. Gdyby nie miłość fanów, jej kariera szybko ległaby w gruzach.
„Jestem jedną z tych osób, które przed wstaniem z łóżka dokładnie wiedzą, czym będą się zajmować w ciągu dnia”, mówiła. Miała świadomość, że to jest jej pięć minut, które musi wykorzystać jak najlepiej. „Dzień, w którym usiądę i powiem: »Udało mi się!«, będzie pierwszym dniem mojej porażki”. Wkrótce, obok płyt i filmów, Jennifer zaczęła sygnować swoim imieniem perfumy i linię seksownych ubrań.
Życie Jennifer zdominowała praca. Ani o miłości, ani tym bardziej o dziecku nie było mowy. Owszem, nagabywana przez dziennikarzy o to, kiedy założy rodzinę, Jennifer odpowiadała, że to jej wielkie marzenie i że spełni się wkrótce. „Nie biorę nawet pod uwagę ewentualności, że mogłabym nie zostać matką. To byłoby smutne. Chciałabym wychować przynajmniej jedno zdrowe i szczęśliwe dziecko”, twierdziła. Zaraz jednak przyznawała, że to bardzo trudna decyzja. „Czy jestem gotowa na macierzyństwo? A można kiedykolwiek powiedzieć, że jest się gotowym?!”, zastanawiała się. „To najtrudniejsze! Zatrzymać się, wycofać, mimo przekonania, że konkurencja tylko na to czeka”, dodawała.
Maminsynki i kobieciarze
Może gdyby wcześniej trafiła na mężczyznę swojego życia, byłaby w stanie odłożyć pracę na później. Jednak żaden z partnerów, z którymi się wiązała, nie zdołał na tyle zawrócić w głowie tak silnej i niezależnej kobiecie, jak Lopez. Pierwszy mąż, kelner z klubu Glorii Estefan, Ojani Noa, zupełnie nie potrafił odnaleźć się w świecie show-biznesu. Po 11 miesiącach małżeństwa Jennifer zażądała rozwodu.
Następny był raper Puff Diddy. Nie tylko zajął się karierą Jennifer, ale i otoczył ją wielkim zbytkiem. Na 30. urodziny wydał dla niej przyjęcie za 75 tysięcy dolarów w nowojorskiej restauracji Lotus Club. Zdjęcia solenizantki z okresu dzieciństwa wisiały na ścianach, całe wnętrze udekorowane było płatkami róż i balonami. Puff obdarowywał Jennifer biżuterią i futrami za tysiące dolarów. Jednak w noc sylwestrową z 1999 na 2000 rok, kiedy w klubie „Nowy Jork” para miała się pobrać, z winy rapera doszło do strzelaniny. Oboje trafili wtedy do więzienia za nielegalne posiadanie broni i ucieczkę z miejsca przestępstwa. Jennifer doszła więc do wniosku, że znów źle ulokowała uczucia.
Odtrutką na Puffa miał być spokojny tancerz i choreograf Cris Judd. Pobrali się zaledwie po siedmiu miesiącach znajomości. Kiedy jednak Jennifer ruszyła na koncerty, Cris zaczął hulanki w nocnych lokalach w towarzystwie striptizerek. I choć było jej przykro, tłumaczenia męża, że zdrada leży w naturze mężczyzny, były dla niej nie do przyjęcia. „Nie do mnie ta gadka! To próba racjonalizowania obrzydliwego zachowania. Ja tego nie kupuję”, stwierdziła. Po dziewięciu miesiącach małżeństwa Jennifer wypłaciła Crisowi 15 milionów odszkodowania i odprawiła go z kwitkiem.
Jej serce należało już wtedy bowiem do Bena Afflecka. Poznali się na planie filmu „Gigli” w 2002 roku. Przystojny Ben, uważany za jednego z najbardziej pożądanych kawalerów w Hollywood, poza skłonnością do alkoholu i hazardu, był dla Jennifer zbyt potulny. Do piosenkarki zwracał się pieszczotliwe „Ma”, czyli mamusiu. „Jennifer komenderowała Benem jak dzieckiem”, twierdziła jej przyjaciółka Marisa Thompson. Po kilku zapowiedziach ślubu, w 2004 roku para rozstała się.
W końcu Jennifer przyznała, że często angażowała się w kolejne związki nie z miłości, lecz lęku przed samotnością. „Nie boję się pracy, nowych wyzwań. Ale są rzeczy, które wywołują we mnie lęk. Boję się ciemności i innych takich tam głupstw. Nie chcę być sama, więc ciągle wiążę się z mężczyznami. Może ma to jakiś związek z tym, że dorastałam w dużej rodzinie, w której nigdy nie byłam sama”. Jennifer przyznała też, że nie popełniłaby tylu błędów, gdyby słuchała matki. „Mama powtarzała mi zawsze: »Najpierw spróbuj się zaprzyjaźnić, a potem zastanowisz się, czy chcesz spędzić z tym kimś resztę życia«. Ale po przyjeździe do Hollywood pogubiłam się. Kariera sprawiła, że nie potrafiłam myśleć rozsądnie”.
Facet na miarę
Wszystko zmieniło się, gdy związała się z piosenkarzem Markiem Anthonym. Poznali się w 2000 roku, kiedy nagrywali wspólnie balladę „No me ames” (Nie kochaj mnie). Prasa rozpisywała się wtedy o ich gorącym romansie, ale oni wszystkiemu zaprzeczali. Jennifer była wtedy jeszcze z Puffem, Mark świeżo po ślubie z byłą Miss Świata, Portorykanką Dayanarą Torres.
Gdy spotkali się po raz drugi, Jennifer właśnie rozstała się z Benem. I zaledwie w ciągu kilku tygodni przyjaźń przerodziła się w gorące uczucie. Para wzięła ślub w sekrecie 5 czerwca 2004 roku w takim pośpiechu, że nawet nie zdążyła się zaręczyć. Mark był zaledwie cztery dni po rozwodzie z Dayanarą. Dopiero na pierwszą rocznicę ślubu Jennifer kupiła Markowi pierścień oraz bransoletkę wysadzaną szafirami. On jej – pierścionek za okrągły milion i oficjalnie poprosił żonę o rękę.
Mimo spekulacji prasy, że Mark jest tylko lekiem na nieudany związek z Benem, małżeństwo trwało jednak przez kolejne miesiące. Okazało się, że Jennifer i Marka łączy dużo więcej niż tylko latynoskie pochodzenie. Że czują tak samo i mają te same cele. Mimo drobnej postury i łagodnego usposobienia, Mark okazał się facetem, na którego Jennifer czekała całe życie. Twardym i odpowiedzialnym, który umie zaopiekować się taką kobietą, jak ona. „Mark to bardzo silna osobowość. Próbuje wpływać na wszystko, co robi Jennifer. Mówi jej, co powinna mówić, co nosić, jak się zachowywać, a ona lubi, kiedy mężczyzna nią kieruje. Ona potrzebuje prawdziwego faceta”, twierdziła jej przyjaciółka Marisa Thompson. Jennifer nigdy zresztą nie kryła, że tradycyjny podział ról w związku bardzo jej odpowiada. „Lubię rolę, którą pełnię jako kobieta. Chętnie dbam o mojego mężczyznę i dobrze się z tym czuję”, mówiła.
Markowi udało się nawet zdobyć przychylność matki Jennifer, ze zdaniem której piosenkarka bardzo się liczy. „Rzeczywiście mama go uwielbia. A potrafi być bardzo surowa. Ona po prostu mnie bardzo kocha i mało kto w jej oczach zasługuje na moją rękę”, potwierdziła Jennifer.
Szczęśliwa domatorka
„Cały czas staram się odnaleźć w życiu balans między pracą a życiem zawodowym, między tym, co ważne, a co nie. I przyznam szczerze, iż zupełnie mi się to nie udaje”, twierdzi gwiazda, ale jej życie w ostatnim czasie bardzo się zmieniło. Jennifer uspokoiła się, wyciszyła. Prawie zupełnie zniknęła z okładek magazynów. Stała się domatorką.
I po raz pierwszy zaczęła poważnie myśleć o założeniu rodziny. Nie tylko dlatego, że Mark od początku nie ukrywał, że choć ma już dwóch synów z Dayanarą (pięcioletniego Cristiana Anthony’ego i trzyletniego Muniza), z Jennifer też chciałby mieć dziecko. Po raz pierwszy w życiu piosenkarka ma pewność, że mężczyzna, z którym jest, da jej oparcie. Mark nie tylko bowiem kieruje jej karierą (wyprodukował jej pierwszą hiszpańskojęzyczną płytę), ale jest także bardzo opiekuńczy w codziennym życiu. „Bycie żoną i matką wymaga ciężkiej pracy i dobrego partnera, który ci pomoże. Wierzę, że tak będzie w moim przypadku. Obydwoje – ja i Mark – pragniemy dziecka i wiem, że on mnie nie zostawi samej z obowiązkami. Jestem wdzięczna losowi za niego”.
Pragnienie dziecka wzmogło się u Jennifer jeszcze bardziej po tym, gdy zobaczyła, jak szczęśliwy jest dziś Ben jako ojciec. Piosenkarka przyznała, że patrzenie na szczęście byłego partnera z jego nową rodziną jest dla niej bardzo bolesne. „Już samo wspomnienie tego tematu działa na mnie przygnębiająco”, mówiła. Kiedy Benowi i Jennifer Garner urodziło się dziecko, od razu wysłała im wielki kosz prezentów. „Kiedyś lubiła nieskazitelnie białe pokoje, teraz pragnie bałaganu robionego przez własne dziecko”, zdradziła Marisa.
Wymowne milczenie
Najszybciej spekulacje o ciąży mogłaby zweryfikować sama Jennifer. Po raz pierwszy gwiazda jednak nie dementuje plotek. Pytana przez dziennikarzy, odpowiada tajemniczo: „Nie zamierzam odpowiadać na to pytanie, bo staram się, aby ta część mojego życia pozostawała najbardziej prywatna. Zbyt dużo mówiłam o sobie do tej pory. To był błąd, którego już nigdy nie popełnię”. I wtula się w ramiona Marka.
Magda Łuków