Jej twarz pokrywa siateczka zmarszczek. Wiek zdradzają też jej dłonie. Pierwsza skandalistka Francji niedawno skończyła 63 lata. Na koncertach nie śpiewa już zakazanego niegdyś przez Watykan przeboju „Je t’aime... moi non plus”, ale i tak budzi emocje. Bo Jane Birkin nadal jest piękna. I mimo upływu lat wciąż charyzmatyczna. Na jej jedyny w Polsce koncert do warszawskiego teatru Roma przyszły tłumy. I kiedy pojawiła się na scenie w zielonych bojówkach i powyciąganym swetrze, brawa nie miały końca. „Chciałabym podziękować pani Teresie. To wspaniała, miła kobieta, którą poznałam dzisiejszego ranka i która w moim apartamencie długie minuty przekonywała mnie, żebym zamiast tych spodni włożyła piękną sukienkę, którą mi przyniosła. Nie mogłam się na to zgodzić, nie czułabym się sobą. Ale, Tereso, z całego serca dziękuję”, powiedziała po francusku. Ciekawie spoglądała na widownię i przekonywała, że zawsze chciała odwiedzić Polskę. W podzięce za zaproszenie zaśpiewała swoje największe przeboje. Urzekły zwłaszcza piosenki, które kiedyś nagrała z miłością swego życia, słynnym francuskim bardem Serge’em Gainsbourgiem.
Napisane 30 lat temu ciągle brzmiały jak nowe. Jane, śpiewając, przechadzała się po widowni, pozdrawiała publiczność, uśmiechała się. Na koniec uklękła na scenie i podniosła ręce: „To dla ciebie, Serge. Jesteśmy tu dla ciebie”. Gainsbourg nie żyje od blisko 17 lat. Dla Jane nie umarł jednak tak naprawdę nigdy.
– Ma Pani oczy młodej dziewczyny.
A co, może nie jestem młodą dziewczyną?
– Jak najbardziej Pani nią jest. Skąd Pani bierze tyle energii?
Ze środka. Mnie życie ciągle nęci, bawi, zachwyca. I mam nadzieję, że mi to nigdy nie przejdzie. I staram się żyć ciągle pełną parą. Kalendarz mam zapisany do końca roku. Ciągle daję koncerty, piszę. Mam teraz pomysł na książkę o miejscach, w których byłam. By nigdy nie zapomnieć. Kiedy przyjechałam do Warszawy, podrzuciłam do hotelu bagaże i pobiegłam do Muzeum Powstania Warszawskiego. To coś niesamowitego. Proszę zobaczyć (Jane wyrzuca ze swojej wielkiej torby zeszyty, książki, w końcu znajduje kartki, na których zapisane są najważniejsze daty z sierpnia 1944 roku), zapisałam sobie tutaj wszystkie najważniejsze wydarzenia z tamtego upalnego i tak dla was tragicznego lata.
– Interesuje się Pani historią?
Tak. Pasjonują mnie dzieje świata. Moja matka, Angielka, kiedy rozmawiałyśmy o Europie, często mawiała: „Najbiedniejsi są Polacy. Historia doświadczyła ich najmocniej”. A dzisiaj, odwiedzając muzeum, patrzyłam na młodych rodziców, którzy przyprowadzili tam swoje dzieci i z przejęciem opowiadali o tym, co zdarzyło się tu, w Warszawie, ponad 60 lat temu.
– Woli Pani poświęcać uwagę temu, co minęło? Teraźniejszość nie jest dla Pani tak frapująca?
Skądże znowu! Z historii czerpię radość i pasję, która pomaga mi rozumieć, co dzieje się na świecie teraz. Uwielbiam czytać, zwłaszcza książki historyczne, poświęcone Marii Antoninie. Cóż to była za postać! Przeczytałam na jej temat chyba wszystko, co się ukazało na świecie. I nadal fascynuje mnie, jak działała wtedy machina państwowa – układy polityczne, społeczne i oczywiście intrygi na dworze królewskim w Wersalu.
– Jest Pani Angielką, która ponad 30 lat temu „zdradziła” Londyn dla Paryża. Gdzie Pani mieszka teraz?
Nadal jestem wierna Paryżowi. Tu czuję się najlepiej. Ale moi przyjaciele śmieją się ze mnie, że w paryskim mieszkaniu otoczyłam się przedmiotami, które poprzywoziłam z Anglii. I to prawda.
– Nigdy nie myślała Pani, żeby wrócić do Anglii?
Nie. Kiedy jako młoda dziewczyna przyjechałam do Paryża, poczułam, że tutaj jest prawdziwe życie. Nie znałam wtedy francuskiego, ale wiedziałam, że tu zostanę i że tu przeżyję najpiękniejsze lata życia. Tak właśnie się stało. Intuicja mnie nie zawiodła. Zresztą zawsze w życiu, nawet wtedy, kiedy nie było mi wesoło, zacierałam ręce i myślałam sobie: „Oho, czas na zmiany. Na pewno czeka mnie jakaś niezwykła przygoda”.
– I Pani życie było niezwykłe.
Nudne nie było na pewno. Gdy przyjechałam do Paryża, miałam malutką córeczkę Kate ze związku z Johnem Barrym, moim pierwszym mężem. Właśnie się rozstaliśmy, a ja czułam, że jeśli nie przewrócę swojego życia do góry nogami, to po prostu oszaleję.
– Ale to Pani podobno wywracała życie mężczyzn, z którymi Pani była, do góry nogami...
Coś takiego! To zupełna bzdura! To Barry mnie zostawił, oznajmiając, że wyjeżdża robić karierę w Stanach. Wiedziałam, że wyjechał z jakąś młodą dziewczyną i zupełnie nie umiałam sobie wtedy z tym poradzić. Chciałam zabić wszystkie młode i piękne dziewczyny, które widziałam na ulicy! To było straszne.
– Ale potem poznała Pani Serge’a i wszystko się zmieniło.
Tak. Ma pani rację. Przy nim dojrzałam, stałam się zupełnie inną kobietą. On mi imponował wszystkim, co robił. Dzięki niemu zaczęłam sama tworzyć. Przeżyłam z nim niesamowite lata. Najczęściej wspominam teraz jego fantastyczne poczucie humoru. Kiedy Serge opowiadał dowcipy, sam śmiał się z nich potem tak mocno, że aż czasem zastanawiałam się, kiedy bąble zaczną mu ulatywać z nosa (śmiech). Ale niestety, nie pamiętam go bez drinka w dłoni.
– Po 12 latach Wasze małżeństwo się rozpadło. To Pani zdecydowała się odejść.
Serge był wtedy we Francji bogiem. Wszyscy go znali. A ja się trochę w tym świecie gubiłam. Nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca...
– Potrzebowała Pani wolności?
Nie wiem, czy tak to można nazwać. Czułam po prostu, że nasze drogi się rozchodzą. Serge przesiadywał ciągle w knajpach, a ja nie miałam siły już na takie życie. Zależało mi jednak na tym, żebyśmy rozstali się w zgodzie. Nie chciałam go stracić. I potem, kiedy związałam się z francuskim reżyserem Jacques’em Doillonem, Serge został chrzestnym mojej trzeciej córeczki Lou.
– Przy Serge’u zdobyła Pani popularność, byliście oboje najsławniejszą parą Francji. Brakuje Pani czasem tamtych lat?
Wbrew pozorom nie zanurzam się we wspomnienia zbyt często. Życie toczy się własnym rytmem, a ja interesuję się tak wieloma rzeczami, że na rozpamiętywanie własnej przeszłości trochę szkoda mi czasu. Brakuje mi jednak często Serge’a, jego błyskotliwości, niesamowitego poczucia humoru. Z rozczuleniem wspominam wspólne chwile zabawy i śmiechu. To było słodkie. I tego brakuje mi najbardziej. Ale Serge na szczęście pozostał żywy w swoich piosenkach. Uwielbiam je śpiewać. Na mojej płycie „Arabesque” nagrałam jego przeboje w zmienionej aranżacji. Bardzo lubię do nich wracać.
– A jak teraz wygląda Pani życie?
Mam trzy córki, które są mi teraz najbliższe. Dwa razy w tygodniu z Charlotte (córką Jane i Serge’a – przyp. red.) chodzimy na pilates. Ona mnie przekonuje, że to bardzo ważne, żeby moje ciało było nadal jędrne i młode. Daję jej się namówić na te ćwiczenia, mimo że to mnie bardzo śmieszy. Bo wbrew pozorom nigdy nie przywiązywałam zbyt dużej wagi do tego, jak wyglądam. Byłam zawsze chuda i wysoka. Moja mama śmiała się, że ludzie, patrząc na moją wychudzoną postać, nabierają się i myślą, że potrzebuję ich pomocy (śmiech). I chyba coś w tym jest. W każdym razie Charlotte dba o to, żebym wyglądała w miarę dobrze. Mam też wielu przyjaciół, z którymi często się odwiedzamy. W Bretanii kupiłam piękny dom urządzony dokładnie tak samo jak moje paryskie mieszkanie i tam uciekam, kiedy potrzebuję spokoju i ciszy.
– Lubi Pani podróżować?
Tylko wtedy, kiedy wyjeżdżam z kimś bliskim. Bo co jest miłego we włóczeniu się po świecie, jeśli nie ma się z kim dzielić tym, co się ogląda?
– Ze wszystkimi córkami ma Pani dobry kontakt?
O tak. Od czasu, kiedy urodziły mi się wnuki, nasza rodzina jeszcze bardziej się zżyła. To wspaniale patrzeć na kolejne pokolenie. Moje wnuki mnie fascynują. Mogę się z nimi bawić godzinami i w końcu mam na to czas. Z moimi córkami było inaczej. Z macierzyństwa najbardziej fascynująca była dla mnie sama ciąża. To prawdziwa magia natury. To najwspanialszy czas w życiu, jakiego dostąpiłam. Coś nieprawdopodobnego. Świetnie się wtedy czułam i ani moja mama, ani moje przyjaciółki nie mogły zrozumieć, o co mi tak naprawdę chodzi (śmiech). A potem, kiedy dziewczynki już pojawiały się na świecie, miałam poczucie, że są od razu oddzielnymi bytami i nie mam już do nich prawa.
– Ma Pani jakieś marzenia? Co chciałaby Pani robić za dziesięć lat?
Mam nadzieję, że wtedy mnie już tu nie będzie.
– Jak to? Marzy Pani o śmierci?
Nie. Marzę o tym, żeby moje życie było do końca niezwykłe. A nie sądzę, żebym mogła oczekiwać jeszcze jakichś ekscytujących przygód, kiedy będę siedemdziesięcioletnią staruszką.
Iza Bartosz / Viva