– Złości się Pani, jak słyszy o sobie: „generał w spódnicy”?
Jadwiga Zakrzewska: Przeciwnie, to mi pochlebia. Zwłaszcza że mówią to moje koleżanki i moi koledzy posłowie. W polskiej armii jeszcze nie ma generała kobiety, ale wierzę, że tego się doczekamy. A ja jestem „generałem cywilem’’ (śmiech). I prawdopodobnie jedyną parlamentarzystką w Sejmie, która ukończyła Akademię Obrony Narodowej na wydziale strategiczno-obronnym.
– To mężczyźni muszą Pani zazdrościć!
Jadwiga Zakrzewska: Nie odczuwam tej zazdrości, raczej jako wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Obrony Narodowej czuję ich aprobatę. Niektórzy wojskowi mówią mi, kiedy przyjeżdżam, że od razu trochę słońca pokazuje się na niebie. To miłe, czasem jednak są zaskoczeni, że kobieta może znać się na tak trudnych sprawach, jak obronność i bezpieczeństwo.
– Ten pociąg do wojska wziął się z tradycji rodzinnych?
Jadwiga Zakrzewska: Właściwie nie mam nikogo w rodzinie, kto byłby zawodowym żołnierzem. Nikt z bliskich nie był związany z wojskiem. Może z jednym wyjątkiem. Wuj mojej babci walczył w bitwie polsko-bolszewickiej pod Radzyminem w 1920, gdzie dokonał się słynny cud nad Wisłą, i prowadził pociąg pancerny „Mściciel”. Mnie do wojska nie ciągnęło, bo to jest hierarchia zamknięta, gdzie liczy się rozkaz, dyscyplina – ja cenię sobie niezależność. Ale z bliska mogłam obserwować życie rodzin wojskowych. Wychowałam się w cieniu twierdzy Modlin i chyba to zaważyło na mojej przyszłości. W Sejmie III kadencji zostałam na prośbę Bronisława Komorowskiego, ówczesnego przewodniczącego Komisji Obrony Narodowej, jego zastępczynią i zajmowałam się sprawami społeczno-wychowawczymi w Wojsku Polskim. Następnym wyzwaniem stała się praca na stanowisku podsekretarza stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej. Był to trudny czas, bo trzeba było rozwiązywać garnizony, zmniejszać liczebność wojska.
– Jechała Pani do garnizonu, który miał być rozwiązany, i co mówiła żołnierzom? „Panowie, ten pociąg za chwilę rusza, kto do niego nie wsiądzie, zostaje”.
Jadwiga Zakrzewska: Mówiłam, że należy stworzyć nowe wojsko, zlikwidować pobór, żeby armia stała się zawodowa i profesjonalna. Miałam przygotowany cały pakiet rozwiązań dla tych, którzy chcieli się przebranżowić. Było tak, że musiałam spotkać się z 200 żołnierzami, którzy ostro mnie atakowali. I trzeba było sobie poradzić.
Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>
– Myślała Pani, że Polska kiedyś przystąpi do NATO?
Jadwiga Zakrzewska: W czasie głosowania nad wejściem Polski do NATO stanęłam na stopniach Kapitolu z moim kolegą z „Solidarności” i powiedziałam: „Zbyszek, czy pomyślałeś, że kiedyś będziemy uczestniczyć w takim głosowaniu?”. Nie mieściło mu się to w głowie. Lobbowałam wtedy za wejściem naszego kraju do Paktu Północnoatlantyckiego, o co starały się również Węgry i Czechy. Mówiłam o naszym geopolitycznym położeniu, o zagrożeniach i o tym, dlaczego Polska musi wejść do NATO. Bardzo uważnie słuchał tego pewien kongresmen i po godzinie mówi: „Już wiem, proszę pani, Warszawa to jest tam gdzie Kosowo!” (śmiech).
– A teraz Jadwiga Zakrzewska stała się ważną figurą! Chyba nie zdarzyło się wcześniej, żeby kobietę wybrano na wiceprzewodniczącą Zgromadzenia Parlamentarnego NATO. Można wiedzieć, kto za Panią stoi?
Jadwiga Zakrzewska: Proszę sobie wyobrazić, że nikt. Nikt mnie nie rekomendował, to był mój autorski pomysł (śmiech). Pomyślałam jako szefowa polskiej delegacji do ZP NATO, że gdyby Karl Lamers, wybitny niemiecki polityk, został przewodniczącym, a wszystko wskazywało na to, że do tego dojdzie, a ktoś z Polski – wiceprzewodniczącym, to w sferze symbolicznej byłoby pojednanie narodów pomimo bolesnej historii.
– Dzisiaj może Pani zmieniać świat poprzez wpływanie na decyzje NATO?
Jadwiga Zakrzewska: To nie takie proste. Zgromadzenie Parlamentarne NATO jest opiniotwórczą organizacją, w której parlamentarzyści z różnych krajów stanowią pewną grupę nacisku. Muszą patrzeć wojskowym na ręce, bo żołnierze często postrzegają świat inaczej aniżeli cywile. Ale w wielu sprawach, na przykład wspólnej polityki obronnej, trzeba wypracować consensus. Kiedy powstawał Sojusz Północnoatlantycki, były innego rodzaju zagrożenia. Teraz doszły nowe: terroryzm, cyberataki, katastrofy ekologiczne, piractwo.
– Jednak NATO to wciąż męska dżungla! Jak kobieta może czuć się w tłumie tylu facetów?
Jadwiga Zakrzewska: Udało mi się pozyskać ich aprobatę, co poczytuję sobie za duży sukces. Są wobec mnie uprzejmi. Niektórzy nawet całują w rękę. Pewien deputowany z Francji, wielbiciel Edith Piaf, podarował mi kiedyś jej płytę. Spytałam, dlaczego poparł moją kandydaturę na stanowisko wiceprzewodniczącej ZP NATO. Odpowiedział, że lubi Marię Walewską. Oczywiście tak sobie zażartował, jak to mężczyźni. Oczywiście, parlamentarzyści w NATO ścierają się ze sobą, ale jest to zawsze walka na argumenty.
– Kiedy trzeba zmiękczyć przeciwnika, to mówi mu Pani, że ma piękny krawat?
Jadwiga Zakrzewska: Zdarza się. Albo staram się „rozbroić” go dobrym humorem lub mówię: „Kurczę, jakie ty masz mądre oczy i nawet o tym nie wiesz!”. To jest taka kokieteria, choć tak naprawdę liczy się merytoryka. Z ciekawością obserwuję, jak niektórzy puszą się jak paw. To puszenie się stało się jakąś męską domeną. Z jednej strony budzi to politowanie, z drugiej zdziwienie, że mężczyźni mogą być aż tak próżni.
– Była Pani kiedyś na froncie?
Jadwiga Zakrzewska: Nie, ale wybieram się do Afganistanu.
– Boi się Pani?
Jadwiga Zakrzewska: Pewnie, że tak, nie znam człowieka, który by się nie bał.
– Co Pani powie tym chłopakom, jak tam pojedzie?
Jadwiga Zakrzewska: Powiem im, że czekają na nich ich narzeczone, żony, matki, dzieci. I żeby byli dobrej myśli. Nic na froncie nie jest tak ważne jak miłość i wiara, że się wróci do domu. Byłam w szpitalu rehabilitacyjnym w Ciechocinku, żeby dodać otuchy żołnierzom, którzy powrócili z misji i leczą się tam, również pod względem psychicznym. Widziałam, jak trudno im się odnaleźć po powrocie do Polski, u wielu, niestety, rozpadły się rodziny. I jaką cenę płacą za tę wojnę.
– Wysłanie polskich żołnierzy do Afganistanu to był błąd?
Jadwiga Zakrzewska: To jest misja natowska. Jeżeli podejmuje się taką decyzję, musi być zgoda wszystkich państw członkowskich. Polska jako członek paktu musiała podjąć te zobowiązania.
– A wysłałaby Pani swoich ukochanych synów tam na front?
Jadwiga Zakrzewska: To już dorośli mężczyźni, którzy sami podejmują decyzje. Jeśli taka byłaby ich wola, nie mogłabym się sprzeciwiać. Czasem żartuję, że starszy, Marcin, jest dzieckiem „gierkowskim”, bo urodził się w 1972. A młodszy, Łukasz, który przyszedł na świat w 1983, to wcześniak. Pamiętam to zdarzenie: w lutym 1983 dostałam polecenie odebrania ulotek z drukarni podziemnej. Musiałam je dostarczyć do klasztoru Kapucynów w Zakroczymiu. Postanowiłam złapać okazję. W tym momencie podjechał polonez z napisem „Milicja”. Oczywiście ja w tył zwrot, byłam pewna, że mnie śledzili. Zaprosili mnie do środka. Pomyślałam: wola boża! W samochodzie unosił się zapach denaturatu od moich ulotek z powielacza. Milicjanci rozmawiali między sobą o różnych domowych sprawach, a ja chciałam tylko szczęśliwie dojechać do Nowego Dworu Mazowieckiego. Okazało się później, że jeden z nich miał żonę w ciąży i, widząc stojącą na mrozie ciężarną kobietę, postanowił podwieźć ją do domu. To był jedyny porządny milicjant, którego w życiu spotkałam. Ale Łukasz już nie czekał, urodził się prawie dwa miesiące za wcześnie. Jest dużym mężczyzną, już żonatym. Marcin zaś otworzył przewód doktorski i specjalizuje się w prawie zdrowotnym.
– Kobieta zajęta polityką ma jeszcze czas na dom i rodzinę?
Jadwiga Zakrzewska: Na szczęście domem zajmuje się mój mąż, i często też Karolinką, naszą wnuczką, poza którą świata nie widzi. Ja gotuję rosół, kiedy przyjeżdża cała rodzina. Obowiązkowo są do niego kluski własnej roboty. Mam jeszcze trójkę rodzeństwa, z którym się bardzo wspieramy. Może bierze się to stąd, że w naszym domu rodzinnym zawsze pojawiały się jakieś „kulawe kaczęta”, czyli ściągane zewsząd biedne dzieci. I zawsze znalazło się dla nich coś z ubrania lub do zjedzenia. Mama dodatkowo udzielała korepetycji za darmo, a tata prowadził w szkole teatr amatorski. Czasem więc większe oparcie miałam w obu babciach niż rodzicach. Jedna była bardzo elegancką kobietą. Pamiętam zapach jej perfum i piękne futro z paczek UNRRA. Druga zaś mieszkała na wsi, była typem wrażliwej romantyczki. Zaszczepiła mi miłość do ziemi i patriotyzm. Zbieraliśmy się w sadzie, gdzie dziadek miał ule, z których przynosił nam miód. Czasem przychodziło pół wsi. W powietrzu wirował zapach malin i truskawek, ktoś grał na mandolinie, inni śpiewali. To była wiejska integracja.
– W domu liczył się: Bóg. Honor. Ojczyzna?
Jadwiga Zakrzewska: I kardynał Stefan Wyszyński. Do Pierwszej Komunii Świętej przystąpiłam w trybie przyspieszonym, zanim jeszcze poszłam do szkoły. Wyszyński siedział wtedy w więzieniu i ksiądz powiedział, że trzeba szybko wszystkie dzieci zaprowadzić do Pierwszej Komunii, bo mogą likwidować kościoły jak w Związku Radzieckim. A jak kardynał wrócił z więzienia z Komańczy, wszyscy otrzymaliśmy święte obrazki z jego podpisem. Mam swój w domu i bardzo sobie to cenię. Dziś widzę, jak ogromne wsparcie duchowe nam dawał, podobnie jak dawał je potem Jan Paweł II. To są moje autorytety.
– A credo życiowe?
Jadwiga Zakrzewska: W swojej wyobraźni widzę most łączący dwa różne światy, który chciałabym kiedyś zbudować.
– Chodzi o świat Zachodu i Wschodu czy świat bogactwa i biedy?
Jadwiga Zakrzewska: O świat dobrych wartości.
– Gdyby miała Pani wolny milion w swoim budżecie, to dałaby na walkę o niepodległość jakiegoś państwa czy na biedne dzieci?
Jadwiga Zakrzewska: Zdecydowanie bliższe mojemu sercu są dzieci. Ale tam, gdzie są prowadzone wojny, dzieci cierpią najbardziej. Dałabym więc pieniądze w pierwszej kolejności na to, żeby zmniejszyć ich ból. Jeden z żołnierzy, który służył w Iraku, opowiadał mi, jak dzieci biegły za samochodem z żołnierzami. Może chciały dostać od nich cukierki, bo kurczowo trzymały się tego samochodu. Aż ten żołnierz musiał ich kopać butem po rękach, żeby puściły – mogły mieć przy sobie bomby i wysadzić wszystkich w powietrze. Ale strasznie to przeżył, te sceny wciąż go prześladują.
– A Pani jest twarda?
Jadwiga Zakrzewska: Odporna, ale nie twarda. Bywa, że płaczę. Ale potrafię dość szybko się pozbierać. Bo jak się człowiek załamie, już po nim. Koniec. To tak jak na wojnie.
– Idzie Pani przez życie jak saper?
Jadwiga Zakrzewska: Tak mi się kiedyś wyrwało. Niestety, saper tylko raz się myli. A ja nieraz weszłam na minę! (Śmiech). Staram się teraz lepiej omijać zasieki i miny, przynajmniej na polu politycznym.
– Jaką cenę trzeba zapłacić za sukces?
Jadwiga Zakrzewska: Nie ma jednej ceny. W moim życiu były zarówno porażki, jak i sukcesy. Pierwsze mnie dołowały, drugie uskrzydlały, ale była między nimi równowaga. Najtrudniejszy okres przypadł na czas stanu wojennego, kiedy z wilczym biletem wyleciałam z pracy, trafiłam pod obserwację ubecji i wydawało mi się, że już nie doczekam się innego świata.
– Polacy w nowych czasach wiedzą, jaką wartość ma niepodległość?
Jadwiga Zakrzewska: Jeśli nie wiedzą, przypomnę słowa marszałka Józefa Piłsudskiego: „Polacy chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi – a niepodległość jest dobrem nie tylko cennym, ale i bardzo kosztownym”.
– To będzie puenta?
Jadwiga Zakrzewska: Puenta jest taka, że czasem warto wyciągnąć wnioski z przeszłości.
Rozmawiała Elżbieta Pawełek
Zdjęcia Michał Szlaga
Stylizacja Gosia Karpiuk
Makijaż Zosia Krasuska-Kopyt/D’Vision Art
Fryzury Michal Bielecki/D’Vision Art
Scenografia Ania Tyslerowicz
Asystent scenografa Michał Ruff
Produkcja Sara Marcysiak
Sesja zdjęciowa została zrealizowana w Hotelu Sheraton w Warszawie przy ul. Prusa 2.
Rekwizyty udostępniły salony AlmiDecor, www.almi-decor.com