Hołowczyc w domu jest grzecznym misiem

Krzysztof Hołowczyc fot. ONS
Jeden z najbardziej utytułowanych polskich kierowców rajdowych Krzysztof Hołowczyc – od 25 lat żonaty, ojciec dwóch córek – 21-letniej Karoliny i młodszej 10 lat Alicji, lada dzień zostanie ojcem trzeciej – Antoniny.
/ 09.04.2008 11:55
Krzysztof Hołowczyc fot. ONS
Przystojny, znany, wspaniały ojciec i kochający mąż – tak o panu mówią.
Krzysztof Hołowczyc:
Samemu trudno to oceniać, ale… jeśli ktoś mnie tak postrzega, nie wypada mi się nie zgodzić (śmiech). Wciąż jednak daleki jestem od stwierdzenia, że mi się w życiu udało. Jedyne, co naprawdę cenię i co sprawia, że czuję się dobrze, to jest moja rodzina, mój dom. Z tego wynika poczucie ważności mojego bytu, a nie z kolejnego wielkiego wyzwania czy udziału w kolejnym rajdzie…

Jak ktoś mówi: „Wygram Dakar!“ – a pan tak mówi – to większego wyzwania chyba nie ma?
Krzysztof Hołowczyc:
Dlatego pewnie moja żona uważa, że jest we mnie dwóch facetów: ten, który po przyjściu do domu staje się takim misiem, grzecznym, miłym, który robi to, o co się go poprosi – wyniesie śmieci czy wymieni żarówkę, i drugi, który tuż przed rajdem wsiada do samochodu, ma wzrok mordercy, który czeka, aż zapali się zielona lampka i ruszy na trasę. Ja tego nie widzę, ale pewnie tak wyglądam, bo rzeczywiście jestem wtedy bezwzględny i twardy.

A jednak ten twardy Hołek płakał przy narodzinach swoich dwóch córek…
Krzysztof Hołowczyc:
Pewnie że płakałem. Ze szczęścia. Mnie już teraz, kiedy mówię o Antosi, która ma przyjść na świat najpóźniej 7 kwietnia, głos mięknie. Śmiejemy się już w domu, że rozpoznaje nas po dotyku rąk. Kiedy tata dotyka ręką brzusia, Tosiunia robi się spokojna. A kiedy zabieram rękę, zaczyna się wiercić, interesować czymś innym… Mówimy do niej. Wiemy, że ona tam jest, w środku, że się z nami w jakiś sposób kontaktuje.

Ale zaraz po narodzinach, w kwietniu, wybiera się pan na Rajd Tunezji…
Krzysztof Hołowczyc:
Kiedy Tosia się urodzi, będę w domu i zgodnie z rodzinną tradycją pierwszy ją wykąpię. Wszystko jest już przygotowane, cały sprzęt – łóżeczko, wózek i oczywiście fotelik do samochodu… Żona mówi, że kończymy mościć gniazdo dla następnej córki.

Kiedy pańska żona zorientowała się, że będziecie mieli trzecie dziecko?
Krzysztof Hołowczyc:
Nie musiała. To było zaplanowane – cztery lata proszenia jej o dziecko, o szansę na to, żebyśmy jeszcze przez jakiś czas czuli się młodzi. W końcu uprosiłem.

No, i proszę, będzie trzecia córka.
Krzysztof Hołowczyc:
Nie było ciśnienia na syna. Jeden ojciec, jedna płeć – powtarzają w domu. I jest to wytłumaczenie, dlaczego jestem „damskim krawcem”, jak mówią moi koledzy. Wierzę za to, że moje córki będą miały synów (śmiech). Zwłaszcza starsza Karolina, która widzi, w jakim fantastycznym, trochę melancholijnym nastroju jest mama, jak świetnie znosi ciążę, jak wypiękniała. Przyznam szczerze, że chyba Karolina już instynktownie czuje, że też chciałaby mieć dziecko.

Jakie są pańskie córki?
Krzysztof Hołowczyc:
Obie, podobnie jak Dana, nie lubią, kiedy o nich mówię. Alicja jest gimnazjalistką, ma 11 lat, budowę mamy, jest smukła, ma długie nogi. Jest bardzo konkretna, asertywna, stawia sobie cele i realizuje je. 21-letnia Karolina, studentka polsko-japońskiej szkoły informatycznej, ma mój charakter. Mieszka i studiuje w Warszawie. Jest perfekcjonistką i we wszystkim podobna jest do Hołowczyców. Jest nieśmiała, a im jest starsza, tym piękniejsza.


A żona? Wyrozumiała, dzielna, oddana – jak ona znosi to, że na co dzień igra pan ze śmiercią?
Krzysztof Hołowczyc:
Rok temu na Dakarze dachowaliśmy, połamałem żebra, na Rajdzie Faraonów w końcówce byłem drugi, chciałem zaatakować. Skończyło się wypadkiem – złamałem kręgosłup. Gorset zamiast pół roku nosiłem dwa tygodnie. Dzięki temu jestem niższy o 12 mm, bo tyle zmiażdżył się jeden krąg. Ale ja mam bardzo duży instynkt przeżycia i myślę, że Dana wie już, że zawsze wrócę w jednym kawałku (śmiech). Uprawiam trudny i niebezpieczny sport. Powoduje to, że staram się myśleć daleko do przodu, m.in. o tym, co będzie, gdyby mnie zabrakło. Stąd na przykład zawsze jestem porządnie ubezpieczony…

Domyślam się, że w waszym olsztyńskim domu to żona rządzi?
Krzysztof Hołowczyc:
To prawda, dom tworzy moja żona. Buduje to wszystko, co się w nim dzieje. Kiedy wyjeżdża, nie ma jej kilka dni, dom jest pusty. Brakuje nam jej, nie wiemy, za co się zabrać. Więc chyba to ona rządzi. Ale jeśli chodzi o decyzje strategiczne, na przykład gdzie będziemy mieszkać czy jaki kupić samochód, żona w stu procentach zdaje się na mnie.

Kuchnię wciąż pan omija szerokim łukiem?
Krzysztof Hołowczyc:
Ostatnio pokonałem kolejny etap. Co prawda dziewczyny się śmieją, ale ja jestem dumny, bo oprócz jajecznicy na bekonie umiem też ugotować jajka na miękko. Do tego anchois… Myślę, że śniadanie mógłbym już sobie zrobić sam. Z obiadem jest gorzej i kiedy nie ma Danusi, zwykle jedziemy do restauracji. Chyba że akurat jest Karolina, która gotuje prawie tak dobrze jak mama.

Przypuszczam, że skoro pan jest tak uzależniony od aktywnego życia, żonie i córkom nie zostawił pan wyboru – też są wysportowane?
Krzysztof Hołowczyc:
Tak. Na szczęście też mają pasje. Moja żona była koszykarką, lubi sport i kiedy jest w formie, pływamy we czwórkę na nartach wodnych. Karolina każdej zimy jeździ na narty i snowboard. Alicja jeździ konno, skacze przez przeszkody. Ona też miała wypadek. Spadła z konia, przez pięć minut leżała nieprzytomna. Ale kiedy tylko otworzyła oczy, spytała, czy dalej będzie mogła jeździć. A ponieważ wiem, co to jest pasja, zgodziłem się. Ba, kupiłem jej nawet konia. Na imię ma Olimpijczyk.

Odżałował pan już tegoroczny Dakar?
Krzysztof Hołowczyc:
Jako sportowiec cierpiałem jak wszyscy. Miesiące przygotowań, treningów – wszystko na marne. Jednak fakt, że po odwołaniu rajdu moja żona skakała w górę ze szczęścia, a ja już na drugi dzień wróciłem do domu, sprawił, że odżałowałem.

A pojedzie pan teraz na Dakar do Ameryki Południowej?
Krzysztof Hołowczyc:
Pewnie że tak. Czy będzie łatwiej? Wątpię. Przecież tam wjeżdżamy do Chile, na pustynię Atakama, przy której nawet Sahara wymięka. Wydmy sięgają stu metrów i jak ktoś wjedzie głęboko, może już nie wyjechać. Do tego bliskość równika, gorąco – to naprawdę może być piekło na ziemi.

Jak długo będzie pan jeszcze jeździł na te rajdy?
Krzysztof Hołowczyc:
Schlesser (francuski rajdowiec – przyp. red.) ma 62 lata, wciąż jest wielkim zawodnikiem, w ubiegłym roku był trzeci w Dakarze. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślę, mówię sobie: spokojnie, przed tobą jeszcze 15 lat jeżdżenia. Więc jeśli nie będzie jakiegoś ciężkiego wypadku, będę jeździł dalej. Nie dlatego, że jest kontrakt, że trzeba zarobić pieniądze, ale dlatego, że to jest moje życie, moja pasja. Kiedy to się zmieni, powiem: dość, bo zginiesz i nawet nie będziesz wiedział kiedy.

Rozmawiał Tomasz Brunner

Redakcja poleca

REKLAMA