Dawno nie spotkałam tak energicznej osoby. Mlynkova głośno się śmieje i mówi z prędkością karabinu maszynowego. Do tej pory nie chciała rozmawiać o swoim życia prywatnym. Ale mnie zdradziła, że teraz czuje się, jakby wygrała los na loterii: jest bardzo szczęśliwą, spełnioną kobietą, i nie zamierza już tego ukrywać…
Gratuluję drugiej solowej płyty! Słyszałam, że powstała w ekspresowym tempie.
To prawda, „Po drugiej stronie lustra” nagrywaliśmy tylko trzy miesiące!
Na wydaną dwa lata temu „Etnotekę” czekaliśmy aż siedem lat. Nie bałaś się, że o tobie zapomną? Tak długie milczenie często oznacza dla artysty medialną śmierć.
Masz rację. Na przestrzeni tych siedmiu lat zbudowało się kilka karier. Niestety jeśli nie mogę dać siebie w stu procentach, to odpuszczam. Mówiłam sobie: „Dobra, teraz nie wydam tej płyty, mam jeszcze czas”. Jednak najważniejszym powodem, dla którego zwlekałam, był mój syn. Dlatego absolutnie nie żałuję, że sprawy tak się potoczyły. Mam cudowne dziecko i genialną więź na całe życie.
Teraz Piotrek ma 10 lat i pewnie nadal cię potrzebuje. A ty masz nagrania, koncerty, wyjazdy...
Nie mam problemu z godzeniem tych spraw. Większość matek wraca przecież do pracy tuż po urodzeniu dziecka. Nie mają tego komfortu, że mogą zostać dłużej w domu. Poza tym, do pewnego wieku małe dzieci płaczą, kiedy mama znika, bo nie mają poczucia czasu i myślą, że zniknęła na zawsze. Mój Piotrek już wie, że mnie nie ma, bo pracuję, ale w tym czasie będzie niania, przyjdzie odwiedzić go tata… Rozumie sytuację. Co więcej, cały czas, kiedy jesteśmy osobno, pisze do mnie sms-y i dzwonimy do siebie.
Może Piotrek jest wyrozumiały, bo kiedyś chciałby pójść w twoje ślady?
Interesuje się muzyką i dwa lata grał na skrzypcach. Pokazuję mu różne możliwości, ale na nic nie naciskam, bo nie chcę, żeby miał poczucie przymusu kontynuowania rodzinnych tradycji albo że mnie zawiódł. Na razie zauważyłam, że nie pasjonuje go sport. Jak będzie chciał zostać strażakiem, to kupię mu kask i będę się cieszyć, że robi to, co lubi. Tak jak ja.
Oczy ci się błyszczą, gdy mówisz o synu. Ale pogadajmy o twoim innym dziecku, czyli o nowej płycie. Skąd ta inspiracja irlandzkimi rytmami?
Już na „Etnotece” pokazałam, że interesują mnie muzycznie różne zakątki świata. Wiedziałam jedno: nie chcę robić muzyki bałkańskiej. Nie to mi w sercu teraz gra. I tak powstał materiał na „Po drugiej stronie lustra” – trochę w stylu irlandzkiego zespołu The Corrs. Inny rodzaj śpiewania, mniej ludowy.
Singiel promujący „Aż do dna” jest skoczny i radosny. Ale są też ballady, które tak kocha Polska. W tym moja ulubiona – nazywa się „Ostatni raz”. Mocno emocjonalna, o niedokończonej miłości, która powraca po latach. Ściska za gardło. Wyśpiewałaś swoje życie?
Teksty zawsze są pewnego rodzaju odzwierciedleniem duszy. Jestem kobietą i postrzegam świat po kobiecemu. Najważniejsze, że przestałam się bać pisać. Nie lubię zostawać sama ze swoimi tekstami i większość pisaliśmy razem z Leszkiem. Uwielbiam w ten sposób pracować. Rozmowy i emocje, które towarzyszą takiej pracy, dają dużą satysfakcję.
Często podkreślasz jego zasługi w powstaniu płyty.
Jest jej producentem. Praca z nim to czysta przyjemność i maksymalny profesjonalizm.
Jesteście parą dziewięć miesięcy. Czy taka ścisła współpraca nie doprowadza do konfliktów?
Nie, bo mamy wspólny muzyczny świat. Poza tym – także wspólne korzenie, bo jesteśmy z Zaolzia. Mamy to samo poczucie humoru. I jeszcze jedna rzecz: dzieli nas 17 lat różnicy, tyle też było między moimi rodzicami, którzy byli dla mnie wzorem małżeństwa. Może to jest jakaś tajemnica i
klucz do szczęścia?
A jeszcze niedawno, gdy Leszek chciał zrobić z tobą płytę, musiał cię przekonywać, że jest dobrym kompozytorem i producentem...
Wiedziałam, że jest (śmiech). Wcześniej znaliśmy się przecież z branży muzycznej.
A potem w gazetach pojawiły się pierwsze informacje o nowy ukochanym Mlynkowej.
Byliśmy zaskoczeni, że tak szybko wszystko wyszło. W maju pojechaliśmy na działkę. Ktoś nam zrobił zdjęcia na polach Grunwaldu, które są niedaleko, i natychmiast wrzucił do Internetu. Ale dziennikarze nie pokusili się, żeby poczytać czeską prasę. Do tej pory nie ma prawdziwych informacji o Leszku. Na przykład na jednym ze zdjęć jego syn trzyma w ramionach dziecko, więc stwierdzono, że Leszek ma już wnuczkę. A tak naprawdę ma troje dzieci: 26-letniego syna Michała, 21-letnią córkę Magdalenę i 5-letniego synka Tobiasza, który właśnie wtedy był na zdjęciu.
Kiedy ich poznałam, byłam pod wrażeniem tego, jaką są fajną rodziną.
A teraz jak godzicie obowiązki rodzinne z byciem razem? To musi być trudne logistycznie.
Mieszkamy na dwa kraje. To tylko godzina lotu. Znam ludzi, którzy są ze sobą szczęśliwi, choć mieszkają na różnych kontynentach.
Ślub i wspólne dziecko są już w planach?
Peszy mnie to pytanie, bo trudno przewidzieć, co będzie za miesiąc. Powoli. Na razie mamy plan koncertów, czeka mnie promocja płyty. A potem? Zobaczymy, co się zdarzy.
Coś czuję, że niedługo Leszek namówi cię, byś spróbowała nagrać coś na czeski rynek. Nie myślałaś o tym?
Kiedyś, gdy byłam w zespole, wydaliśmy kilka piosenek po czesku i zostaliśmy dobrze przyjęci w Czechach, ale gdy odeszłam z zespołu, automatycznie to się przerwało. Teraz, owszem, pojawiła się propozycja, żeby wypuścić jedną z piosenek po czesku. Zobaczymy… Ale jedno wiem na pewno, mój dom zawsze będzie w Polsce.
I tu koncertujesz. Kiedy trasa z nową płytą?
Na wiosnę! I już nie mogę się doczekać, bo jestem typem koncertowym. Cieszę się bardzo, że wśród muzyków uprawiających pop-folk jestem jedyną kobietą. Możliwe, że spotkam się na scenie z zespołami Enej, Zakopower, Golec uOrkiestra. Jestem otoczona facetami. Jakie to wspaniałe uczucie!!! (śmiech)
Będziesz odstraszać konkurencję?
Skąd! Ja nie mam konkurencji! Jest dużo młodych, fajnych wokalistek, ale ścigają się między sobą w gatunku pop, rock itp. Ja jestem dojrzałą, ukształtowaną piosenkarką, mam swoją muzyczną niszę, przeszłość i wiernych fanów.
A propos przeszłości. Zmieniłaś się. Przefarbowałaś włosy i wyglądasz bardzo kobieco.
Po prostu jestem szczęśliwa. Włosy rozjaśniło mi słońce, a zmianę koloru kontynuowała Sylwia Habdas. Nie kryje się za tym żadna filozofia.
A te głębokie dekolty?
Jak mama mnie raz zobaczyła w telewizji, to od razu dostałam telefon: „Spódniczka mi się podoba, ale ta bluzka… Co to było!?” (śmiech). Nie boję się zakładać odważnych kreacji. Choć, szczerze mówiąc, żaden to głęboki dekolt w porównaniu z golizną, jaka króluje teraz w mediach i nie tylko. Po prostu kobiece sukienki Łukasza Jemioła, którego bardzo lubię.
Ale trudno nie zauważyć, że promieniejesz. Nie wiedziałam, że miłość ma taką moc.
Ja też! A tak poważnie, to teraz mam taki apetyt na życie jak nigdy wcześniej!