– Ewa, kiedy rozmawiałyśmy parę miesięcy temu, mówiłaś: „Składam się z rozbitych kawałków”, ale wygląda na to, że znalazłaś lekarstwo na wszystkie smutki. Wymarzyłaś sobie Josha, bo ten chłopak wygląda jak marzenie?
Ewa Szabatin: (śmiech) Wcale go nie szukałam. I nawet nie byłam w nastroju do flirtu. Wiosną zeszłego roku rozpadł się mój wieloletni związek. Niedługo potem straciłam też partnera do tańca. To był dla mnie wyjątkowo trudny czas. Kiedy z grupą znajomych jechałam na sylwestra do Krakowa, wcale nie miałam nastroju do zabawy, ale tam właśnie po raz pierwszy zobaczyłam Josha.
– Josh, co pomyślałeś, widząc Ewę pierwszy raz? To było jak grom z jasnego nieba?
Josh Vitulli: W przedostatni dzień roku siedziałem z moim przyjacielem Ryanem w krakowskim klubie, paliliśmy shishę, kiedy weszła tam, a właściwie wpadła, cała kolorowa grupa. Chyba dwadzieścia osób. Byli bardzo głośni, śmiali się, przekomarzali z kelnerką. Zaraz potem usłyszałem: „Hej, dlaczego palisz ten turecki szajs”, tak ze śmiechem zaczepił mnie nie kto inny, tylko Michał Piróg. I wtedy podeszła Ewa i już została, przysłuchując się dalszej rozmowie. Pamiętam, że miała na sobie proste czarne spodnie i zwyczajny biały T-shirt. Stała tak, trzymając niedbale ręce w kieszeniach, i patrzyła na mnie z wyrazem oczu, który mówił: „Do diabła, co mnie to wszystko obchodzi?”. Pochyliłem się do Ryana i szepnąłem tylko: „ładna”. Nie rozmawialiśmy wiele tego wieczoru. Wypiliśmy chyba po drinku, trochę tańczyliśmy. A ja po powrocie do hotelu powiedziałem do Ryana, leżąc już w łóżku: „Wiesz, chyba mógłbym przyjechać dla tej dziewczyny do Polski”. To znaczy jedno, byłem pod wielkim wrażeniem.
– Też jestem pod wrażeniem. Niezłe tempo. Zawsze masz takie?
Josh Vitulli: Zdziwię cię. Znajomi w szkole pytali się po cichu: „Czy Josh przypadkiem nie jest gejem, bo wciąż nie ma dziewczyny?”. A ja rzeczywiście nigdy się nie uganiałem za kobietami. I zawsze wyglądałem młodziej, niż wskazywałaby metryka. Mając siedemnaście lat, na czternaście. Emocjonalnie byłem dojrzały, ale fizycznie nie. Kończąc osiemnastkę, poczułem presję bycia w związku. Wtedy miałem pierwszą dziewczynę. Trwało to może dwa miesiące i rozstaliśmy się. Poszedłem na uniwersytet. Umawiałem się na randki, ale nie związałem się z nikim.
Ewa Szabatin: Tamtego wieczoru to ja zapytałam Josha, czy ma jakieś plany na sylwestra, bo razem z Elą, moją przyjaciółką, zdążyłyśmy już wymienić opinię, że „fajne z nich dwóch, z Ryanem, chłopaki” (śmiech). A mój przyjaciel organizował wielką noworoczną imprezę.
Josh Vitulli: Okazało się, że wstęp na nią miał kosztować ponad trzysta złotych, czyli niewiele mniej niż to, co zarabiałem miesięcznie. Pracowałem wtedy w Bułgarii jako wolontariusz przy rządowym programie pomocy w rozwoju najbardziej potrzebującym krajom z całego świata. Miałem niewielkie stypendium, które nie zawsze wystarczało na życie.
– Pracowałeś w Bułgarii? To dopiero fanaberia. A ja myślałam, że przyjechałeś z Ameryki z walizką pieniędzy zabawić się na Starym Kontynencie.
Josh Vitulli: Tak naprawdę marzyłem o Ameryce Południowej, ale w podaniu napisałem też: Azja lub Europa. I razem z grupą zapaleńców trafiłem do Bułgarii. Rozrzucili nas po całym kraju i zostałem zupełnie sam. Pierwsze dwa i pół miesiąca uczyłem się bułgarskiego, bo ani jedna osoba w mojej małej wiosce nie mówiła po angielsku. Kiedy umiałem już powiedzieć, co lubię, czego nie, przywitać się i przedstawić, wymyślono, że na próbę jedna z rodzin weźmie mnie na parę dni do siebie. To było z pewnością najzabawniejsze doświadczenie w moim życiu. Nieustannie podsuwano mi coś do jedzenia i to był jedyny rodzaj naszej komunikacji, przez żołądek.
– Chciałeś uciec?
Josh Vitulli: Nie, ale przyznaję, z czasem czułem się w Bułgarii coraz bardziej sfrustrowany, miałem bardzo ambitne plany, a robiłem rzeczy, powiedzmy szczerze, dość marginalne. Jako odskocznię wymyśliliśmy z kumplem, że pojedziemy na krótkie zimowe wakacje do czeskiej Pragi, Warszawy i Krakowa. I to był jak widać genialny plan.
– Ewa, jak to się stało, że ten chłopak nie zapomniał o swoim oczarowaniu, tylko rzucił całe dotychczasowe życie, spakował walizkę i przyjechał za Tobą do Warszawy?
Ewa Szabatin: Powoli. To historia jak scenariusz do filmu. Po pierwszym spotkaniu umówiliśmy się w klu- bie następnego dnia. Tak naprawdę nie wiedziałam wcale, czy się jeszcze zobaczymy. Telefon Josha nie działał w Polsce. Szłam na spotkanie pełna obaw. Ale był. Pijąc grzane wino, powiedziałam mu, jak to wcześniej ustaliłyśmy z Elą, że bilet na sylwestra będzie wyjątkowo kosztował połowę. Zmyśliłyśmy to, byłyśmy gotowe zapłacić za nich, byle tylko przyszli. Istne szaleństwo: „co za wariatki z nas, nie znamy tych dwóch chłopaków, nic o nich nie wiemy i chcemy za nich płacić”, przekrzykiwałyśmy się wcześniej, gorączkowo próbując coś wymyślić. Ale fakt, byłyśmy gotowe postawić im ten ostatni wieczór roku, oczywiście w tajemnicy.
Josh Vitulli: Mało brakowało, a wszystko poszłoby na marne (śmiech), jak dzieci we mgle, godzinę błądziliśmy z Ryanem po Krakowie, szukając hotelu, w którym mieliśmy się spotkać przed imprezą. Zaczepialiśmy policjantów, pytając o drogę. To nie koniec. Zorientowałem się, że znam tylko imię dziewczyny. Wyobraź sobie minę portiera, którego pytałem z rozbrajającym uśmiechem: „Przepraszam, czy tutaj mieszka Ewa?”. Uwierzysz, że gdy na jego: „Tak, proszę pana, nie jedna”, dodałem: „Ewa tancerka”, wystarczyło. Jak to dobrze, że on oglądał telewizję, bo ja nie miałem pojęcia, że Ewa jest tak znana.
– Przestałeś pewnie mieć wątpliwości, kiedy zdjęcia Waszych pierwszych pocałunków, zrobione telefonem komórkowym, dostał internetowy portal.
Ewa Szabatin: Fakt, że przegapiliśmy północ (śmiech). Bawiliśmy się świetnie. A tak na marginesie, wejściówki okazały się niepotrzebne. Chłopcy zostali zatrudnieni do robienia dekoracji, dmuchania balonów i to wystarczyło.
Josh Vitulli: Szaleliśmy kolejne trzy dni, a potem Ewa musiała wrócić do Warszawy.
– A Josh do siebie. I na tym wszystko mogłoby się skończyć.
Ewa Szabatin: Ale wymieniliśmy numery telefonów, adresy mejlowe. I zaczęliśmy gadać przez Skypa. Dwa, trzy razy dziennie. Rozmawiając o przeszłości, przyszłości, planach, tym, co lubimy, czego nie, dotknęliśmy chyba wszystkiego. Josh przyjechał do mnie na parę dni w lutym, ja na święta wielkanocne do Bułgarii. On do mnie na parę dni w kwietniu, kiedy otwierałam swój showroom. I chyba wtedy zrozumiałam, że przeciąganie dłużej tej znajomości na odległość będzie bardzo trudne.
– Masz za sobą związek, który nie przetrwał prób rozłąki. Nie chciałaś popełnić drugi raz tego samego błędu.
Ewa Szabatin: Przeszłam moment załamania, kiedy naprawdę nie wiedziałam, czy warto naszą znajomość kontynuować. Chciałam mieć Josha tu blisko albo wcale. Powiedziałam: „Nie wiem, czy wytrwamy, czy to ma sens?”. Wtedy zdecydował się zakończyć wcześniej swój projekt na Bałkanach. Miał tam być do września. Zwariowałam z radości. Przygotowałam mu powitanie, którego, mam nadzieję, nigdy nie zapomni. Przyjęcie niespodziankę. Pod pretekstem kolacji w podwarszawskiej restauracji zabrałam go do naszego rodzinnego domku na działce. A tam, razem z moimi rodzicami, czekała gromada znajomych. Wypadli powitać nas z wielkim transparentem, przeraźliwie hałasując piszczałkami, obrzucili nas serpentynami i masą kolorowych balonów. Bawiliśmy się do rana.
– A Ty poczułeś, że naprawdę kochasz tę dziewczynę?
Josh Vitulli: Tak. I poczułem to tak naprawdę po raz pierwszy w swoim życiu. Kiedy patrzę na Ewę, podoba mi się, że robi to, co ją fascynuje. I ma niesamowitą motywację. Dla tańca poświęciła całe dziewiętnaście lat! Żyje trochę z boku wobec tego, czego ludzie zwykle od kobiety oczekują. I to mnie niezwykle pociąga, robi wrażenie. Dla niej zostaję w Polsce. Będę się starał o wizę długoterminową, rozglądam się za pracą. Już się uczę polskiego. Ewa ma tu całe swoje życie, mnie w Seattle, gdzie się wychowywałem, oprócz rodziny i paru przyjaciół nic nie trzyma. Z rodzicami nieustannie rozmawiam przez Skypa, widzimy się dzięki kamerce internetowej. Mama jest nauczycielką angielskiego, ojciec prowadzi własny biznes, mały bank. W domu został mój młodszy brat. Przywykli chyba do tego, że nosi mnie po świecie. Mama już zaprząta sobie głowę tym, czy razem z Ewą przyjedziemy w tym roku na święta Bożego Narodzenia, bo ostatnie trzy lata spędzałem z dala od bliskich. Marzyłbym o tym, by pracować tu w jakiejś gazecie. Skończyłem dwa kierunki: ekonomię oraz media i retorykę, ale od paru lat piszę opowiadania. Trochę się tego uczyłem. Mam już przygotowane prace do wysłania. Może ktoś je opublikuje?
– Ewa, czytałaś te opowiadania?
Ewa Szabatin: Próbuję, znam angielski, ale Josh pisze o trudnych sprawach i nie najprostszym językiem. Widzę, że szuka odpowiedzi na bardzo wiele pytań.
Josh Vitulli: O to, czy możesz uciec z kultury, w której jesteś wychowany. Bo chcesz ocalić swoją niezależność. Ja tak uciekałem. Po studiach mieszkałem pięć miesięcy w Nowej Zelandii, pracowałem jako model i barman na plaży. Ale nie odpowiadała mi mentalność tamtych ludzi. Odłożyłem trochę grosza. Przez chwilę żyłem w Wietnamie, w Tajlandii, pracowałem, jak wiesz, w Bułgarii. Ameryka, jaką znam, oczekuje, że gdy tylko skończysz uniwersytet, znajdziesz pracę, w której będziesz trwał czterdzieści lat. W międzyczasie ożenisz się, a potem ze swoją kobietą, dziećmi i psem będziesz mieszkał w domku za miastem i jeździł wielkim samochodem. Nie mam na to w sobie zgody. Piszę o ucieczce.
– Opowiedz mi o tej swojej. W końcu zrobiłeś przystanek w podróży.
Josh Vitulli: Dla mnie wolność robienia tego, co chcę, jest najcenniejsza. Przyzwyczaiłem się radzić sobie bez pieniędzy lub mając ich mało. Żyłem na takim podstawowym poziomie przez ostatnie lata. I do tego z dala od wszelkiej mody. Czasem dziś czuję presję, że powinienem przy Ewie trochę ładniej wyglądać (śmiech). Zbliża się chwila, gdy będę musiał pojechać do Stanów i wydać z tysiąc dolarów na buty. Tu nie mogę dostać żadnych, bo noszę rozmiar 46. Takie małe ustępstwo. Uwielbiam podróżować niemal bez pieniędzy, samochodami, autobusami, pociągami… A wygodne buty zawsze się przydają.
– Ewa, w moich oczach jesteś luksusową babką. To, co mówi Josh, Cię nie przeraża?
Ewa Szabatin: Różnimy się. Dla niego nie jest problemem mieszkać w obskurnym hotelu, a dla mnie nie do końca. Lubię mieć pieniądze i móc je wydawać. Nie muszę kupić domu w Konstancinie i jaguara. Ale fakt, dostaję wariactwa na punkcie nowych ciuszków. Różnimy się, ale razem znajdziemy coś pośrodku. Wróciliśmy parę dni temu z wypadu na Cypr. Czuję, że w wielu sprawach się docieramy.
Josh Vitulli: Ewa chciała tam w kółko leżeć na plaży, ja wolę spędzać czas inaczej. Pożyczyliśmy skuter i namówiłem ją na wycieczkę. Zjeździliśmy całą wyspę.
Ewa Szabatin: A potem ja się opalałam, a on poszedł nurkować. Nie miałam problemu z tym, że zostawił mnie samą na długie pięć godzin. Tęskniłam, ale dajemy sobie przestrzeń. Przeczytałam niedawno, że utrzymuję swojego chłopaka. Bzdura. Zapewniam, że Josh ma z czego żyć.
– Ciekawa jestem, jak Cię rozpieszcza. Kwiaty na poduszce i śniadanie do łóżka?
Ewa Szabatin: O proszę, to jest dopiero temat. Josh nie lubi robić rzeczy na pokaz, takich, których oczekuje się od mężczyzny. Jest naprawdę niezwykły. Wyobraź sobie, że nigdy nie dał mi kwiatków (śmiech). Ale też sama wiem, że nie muszę się budzić w płatkach róż. A mój chłopak jest fascynujący. Nie chce na przykład używać wody toaletowej. Pytałam: „Dlaczego?”. Żeby zapachem nie wzbudzać zainteresowania. Woli przyciągnąć kobietę rozmową niż tym, jakich akurat użył perfum. Całe to stroszenie piórek go śmieszy. Nigdy nie postawił żadnej babce drinka na imprezie. Właśnie dlatego, że ma to swój wydźwięk, bywa oczekiwane. Kocham go za to. Mówi szczerze, nie ma przede mną sekretów, nie gra. Jest mądrym facetem, nie tylko piękną buzią.
Josh Vitulli: Nigdy nie chciałbym poczuć, że kobieta jest ze mną, z powodów materialnych. Mam nadzieję, że jestem wystarczająco fajny bez dodatków.
– Można dawać sobie nie tylko prezenty, ale i wsparcie. I nie spierać się o to, kto dziś wstawi pranie.
Ewa Szabatin: Josh świetnie gotuje, meksykańska enchilada w jego wykonaniu to cudo. Ja za to nie wchodzę do kuchni.
Josh Vitulli: Ewa goni mnie tylko do wycierania podłogi w łazience, bo robię tam prawdziwą powódź. Poza tym jest wyrozumiała. Codzienność nie sprawia nam kłopotów.
– Josh, Ewa jest od ciebie parę lat starsza? Takie związki ludzi wciąż zaskakują. Dla Ciebie był to choć przez chwilę problem?
Josh Vitulli: Te cztery lata problemem? Ani trochę. Powiem więcej, starsze dziewczyny są w moich oczach atrakcyjniejsze, mądrzejsze. Tym młodszym brak pewności siebie.
– Wiecie już, czego oboje chcecie od życia?
Ewa Szabatin: Trochę martwi mnie to, że ostatnio nie tańczę zawodowo, ale nadal spełniam się w tańcu w innej formie. Z drugiej strony, mam swoje własne taneczne show. Niedługo zobaczysz mnie w programie telewizyjnym. Niebawem będzie miał premierę film „Kochaj i tańcz”, w którym mam małą rólkę, mówię może trzy zdania, ale za to tańczę. Zajęłam się modą. Zawsze o tym marzyłam. Bardzo chciałabym pójść do szkoły dla projektantów, ale w Polsce wciąż takiej nie ma. Moda to dziś dla mnie zabawa, czy kiedyś przyniesie pieniądze, nie wiem? Myślałam o tym, żeby otworzyć szkołę tańca. Wszystko to nie jest łatwe, ale nie boję się o przyszłość.
Josh Vitulli: Czy ja wiem? Nie mam ciśnienia, żeby mieć już teraz stały etat czy gromadkę dzieci. Chcę doświadczać życia, bawić się nim. Jestem zrelaksowany (śmiech). Będę obserwował, co się wydarzy.
– Ewa, jak to jest? Taka beztroska Cię nie martwi, nie zastanawia?
Ewa Szabatin: Zmartwienia zostawiam innym. To jest nasz czas na miłość.
Rozmawiała Monika Kotowska
Zdjęcia IZA GRZYBOWSKA/MAKATA
Stylizacja JOLA CZAJA
Produkcja sesji ANIA WIERZBICKA
Makijaż IZABELA WÓJCIK METALUNA
Fryzury PIOTR WASIŃSKI
Podziękowania za pomoc przy realizacji sesji: Hotelowi BARTAN, ul.Turystyczna 9A, Gdańsk