Ewa i Marek Bukowscy na dziewięć lat zniknęli z ekranów. Wrócili w spektakularnym stylu. O niej mówi się dziś: „polska Angelina Jolie”. On porównywany jest z młodszą wersją George’a Clooneya. Uchodzą za najpiękniejszą aktorską parę, a ich małżeństwo za idealne. Czy tak jest rzeczywiście? Żadnych kryzysów i zdrad? Co jest dla nich ważniejsze: seks czy uczucia?
Czy życie pisze się przez duże „Ż”? Bo chciałeś rozmawiać wyłącznie od dużej litery.
Marek: Mam nadzieję, że tak. Przynajmniej u nas, do tego dążymy. A duże „Ż” oznacza, że żyjemy naprawdę.
Ewa: Wyłącznie od dużej, bo każdą minutę przeżywamy intensywnie, nawet podczas kontemplacji, wyciszenia cały czas mamy świadomość życia.
Marek: Straszny banał.
Ja bym prosiła, żebyś nie krytykował swojej żony.
Ewa: Kochanki. Napisz: „kochanki”! Jestem przyzwyczajona, właściwie ciągle się nawzajem krytykujemy. A może to właśnie taki sposób na życie?
Marek: Jesteśmy w ciągłym sporze.
Ewa: Od czasu do czasu te spory prowadzą do zbliżeń, które sprawiają nam dużą przyjemność. Dlatego tak się trzymamy.
Taka superidealna para, która się nigdy nie kłóci, musi się ze sobą nudzić. A jak jest nuda, to nie ma miłości.
Ewa: Absolutnie masz rację. Ale kto powiedział, że się nie kłócimy?
Marek: U nas jest zupełnie odwrotna sytuacja, uważam, że moja partnerka życiowa, czyli kochanka, jest osobą emocjonalnie niezrównoważoną.
Wariatka po prostu. Ale ja widocznie potrzebuję kogoś takiego, skoro to tyle trwa.
Mówicie o sobie, że jesteście „kochankami”, a nie małżeństwem. Chodzi o seks czy uczucia?
Ewa: Głównie o seks (śmiech).
Marek: Chodzi o to, że małżeństwo to instytucja, która się wyczerpała. Potrzeba bliskości i bycia ze sobą dwojga ludzi nie musi być zagwarantowana na papierze. Tak naprawdę każdy marzy o tym, żeby mieć kogoś, kto go kocha, żeby z tym kimś spędzać miłe chwile, o rodzinie po prostu. Ale w małżeństwo nie wierzę. A znam się na tym i Ewa też, bo jesteśmy wiele lat małżonkami.
I Ewa jest pierwszą żoną?
Marek: I na pewno ostatnią.
Słyszysz, Ewa? Nie zagrażają Ci żadne celebrytki. Ostatnio czytałam w Internecie, że byłaś o nie zazdrosna.
Ewa: Mnie to nie dotyczy. Tabloidy muszą się czymś żywić.
Marek: Zwłaszcza że unikamy pokazywania się i rozgłosu. Nie puszczamy oka do paparazzi – patrzcie, tu jesteśmy! Chociaż ostatnio pokazaliśmy się z naszym starszym synem, już studentem, na wręczeniu Telekamer, co jest moim zdaniem naturalne, i media podchwyciły to z dużym zapałem.
No tak, skoro można się nim jako doskonałym tenisistą pochwalić. Dlaczego jednak postanowiliście stworzyć antymałżeńskie lobby?
Marek: Tylko nie lobby… Nie będziemy się wpisywać w coś, co jest ostatnio modne. Chodzi o to, że cały ten entourage, związany z zaślubinami, weseliskiem, prezentami, teściami, ciotkami, wujkami, ludzi usztywnia, komercjalizuje ich związek już na samym początku, w tym najlepszym momencie, kiedy są w sobie zakochani. Jesteśmy więc przeciwko formalizowaniu uczuć, bo to tak, jakby kupować samochód czy dom. To nie papierek powinien sprawiać, że kobieta i mężczyzna są ze sobą, tylko dzieci na przykład – największa wartość. A to właśnie rozwód, czyli upokarzające wizyty w urzędach sprawiają, że ludzie coraz bardziej się nienawidzą, a ofiarami są dzieci. Lepiej postawić sprawę od początku uczciwie i być ze sobą z powodu miłości, a nie dla satysfakcji teściowej. I niepotrzebna jest żadna instytucja, która mogłaby małżeństwo zastąpić.
Ewa: Ale życie można sobie wyreżyserować bez papierka. I bez niego też można skrzyknąć się i zrobić jakąś imprezę z szampanem.
Marek: W ludziach istnieje jednak utrwalone przez wieki naturalne dążenie, by się pobierać. Kobieta, bo ma wtedy poczucie bezpieczeństwa, a facet, bo chce tę kobietę „zaklepać”. Ale to narzucony z zewnątrz schemat, przed którym buntuje się rzeczywistość.
Chciałeś „zaklepać” Ewę? Pobraliście się bardzo szybko.
Ewa: Raczej poklepać (śmiech).
Marek: Wzięliśmy cywilny ślub na zasadzie happeningu w przerwie między zajęciami. I byliśmy tylko my, żadnych gości weselnych.
Ewa: Marek powiedział: „Chodź, to się pobierzemy”. A ja na to: „Dobra”. Na zasadzie zabawy. Nigdy nie przypuszczałam, że przetrwa to dłużej niż rok.
Marek: Byliśmy młodzi, kochaliśmy się, to był impuls. I tkwiliśmy jeszcze wtedy w okowach konwenansu. Poza tym mieliśmy taką fantazję.
Ewa: I to prawda, że nie zaprosiliśmy nikogo. Po prostu z ulicy weszliśmy do urzędu i powiedzieliśmy sobie „tak”. Żadnego szampana, żadnych życzeń. Nic z tych rzeczy.
A skąd wzięliście obrączki?
Ewa: Marek jakoś skołował, zresztą mamy je do tej pory.
Marek: Gdzieś tam leżą zardzewiałe.
Ewa: Od razu je zdjęliśmy.
I unieważniliście swoje małżeństwo?
Marek: Formalnie nie, po co? Postanowiliśmy po prostu żyć tak, jakbyśmy nie mieli papierka.
Ewa: W każdej chwili możemy spakować walizki i rozstać się, gdybyśmy chcieli. Taka jest między nami umowa.
Cały wywiad z Ewą i Markiem Bukowskim znajdziecie w najnowszym numerze "Vivy!" (12/2013)