Ewa i Marek Bukowscy w Vivie!. Wywiad z Ewą Bukowską i Markiem Bukowskim w Vivie!

Ewa i Marek Bukowscy fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM
Gwiazdorskie małżeństwo z 20-letnim stażem ujawnia tajemnice swojego pożycia
/ 05.06.2013 16:58
Ewa i Marek Bukowscy fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM

Ewa i Marek Bukowscy na dziewięć lat zniknęli z ekranów. Wrócili w spektakularnym stylu. O niej mówi się dziś: „polska Angelina Jolie”. On porównywany jest z młodszą wersją George’a Clooneya. Uchodzą za najpiękniejszą aktorską parę, a ich małżeństwo za idealne. Czy tak jest rzeczywiście? Żadnych kryzysów i zdrad? Co jest dla nich ważniejsze: seks czy uczucia?

Czy życie pisze się przez duże „Ż”? Bo chciałeś rozmawiać wyłącznie od dużej litery.

Marek: Mam nadzieję, że tak. Przynajmniej u nas, do tego dążymy. A duże „Ż” oznacza, że żyjemy naprawdę.

Ewa: Wyłącznie od dużej, bo każdą minutę przeżywamy intensywnie, nawet podczas kontemplacji, wyciszenia cały czas mamy świadomość życia.

Marek: Straszny banał.

Ja bym prosiła, żebyś nie krytykował swojej żony.

Ewa: Kochanki. Napisz: „kochanki”! Jestem przyzwyczajona, właściwie ciągle się nawzajem krytykujemy. A może to właśnie taki sposób na życie?

Marek: Jesteśmy w ciągłym sporze.

Ewa: Od czasu do czasu te spory prowadzą do zbliżeń, które sprawiają nam dużą przyjemność. Dlatego tak się trzymamy.

Taka superidealna para, która się nigdy nie kłóci, musi się ze sobą nudzić. A jak jest nuda, to nie ma miłości.

Ewa: Absolutnie masz rację. Ale kto powiedział, że się nie kłócimy?

Marek: U nas jest zupełnie odwrotna sytuacja, uważam, że moja partnerka życiowa, czyli kochanka, jest osobą emocjonalnie niezrównoważoną.
Wariatka po prostu. Ale ja widocznie potrzebuję kogoś takiego, skoro to tyle trwa.

Mówicie o sobie, że jesteście „kochankami”, a nie małżeństwem. Chodzi o seks czy uczucia?

Ewa: Głównie o seks (śmiech).

Marek: Chodzi o to, że małżeństwo to instytucja, która się wyczerpała. Potrzeba bliskości i bycia ze sobą dwojga ludzi nie musi być zagwarantowana na papierze. Tak naprawdę każdy marzy o tym, żeby mieć kogoś, kto go kocha, żeby z tym kimś spędzać miłe chwile, o rodzinie po prostu. Ale w małżeństwo nie wierzę. A znam się na tym i Ewa też, bo jesteśmy wiele lat małżonkami.

I Ewa jest pierwszą żoną?

Marek: I na pewno ostatnią.



Słyszysz, Ewa? Nie zagrażają Ci żadne celebrytki. Ostatnio czytałam w Internecie, że byłaś o nie zazdrosna.

Ewa: Mnie to nie dotyczy. Tabloidy muszą się czymś żywić.

Marek: Zwłaszcza że unikamy pokazywania się i rozgłosu. Nie puszczamy oka do paparazzi – patrzcie, tu jesteśmy! Chociaż ostatnio pokazaliśmy się z naszym starszym synem, już studentem, na wręczeniu Telekamer, co jest moim zdaniem naturalne, i media podchwyciły to z dużym zapałem.

No tak, skoro można się nim jako doskonałym tenisistą pochwalić. Dlaczego jednak postanowiliście stworzyć antymałżeńskie lobby?

Marek: Tylko nie lobby… Nie będziemy się wpisywać w coś, co jest ostatnio modne. Chodzi o to, że cały ten entourage, związany z zaślubinami, weseliskiem, prezentami, teściami, ciotkami, wujkami, ludzi usztywnia, komercjalizuje ich związek już na samym początku, w tym najlepszym momencie, kiedy są w sobie zakochani. Jesteśmy więc przeciwko formalizowaniu uczuć, bo to tak, jakby kupować samochód czy dom. To nie papierek powinien sprawiać, że kobieta i mężczyzna są ze sobą, tylko dzieci na przykład – największa wartość. A to właśnie rozwód, czyli upokarzające wizyty w urzędach sprawiają, że ludzie coraz bardziej się nienawidzą, a ofiarami są dzieci. Lepiej postawić sprawę od początku uczciwie i być ze sobą z powodu miłości, a nie dla satysfakcji teściowej. I niepotrzebna jest żadna instytucja, która mogłaby małżeństwo zastąpić.

Ewa: Ale życie można sobie wyreżyserować bez papierka. I bez niego też można skrzyknąć się i zrobić jakąś imprezę z szampanem.

Marek: W ludziach istnieje jednak utrwalone przez wieki naturalne dążenie, by się pobierać. Kobieta, bo ma wtedy poczucie bezpieczeństwa, a facet, bo chce tę kobietę „zaklepać”. Ale to narzucony z zewnątrz schemat, przed którym buntuje się rzeczywistość.

Chciałeś „zaklepać” Ewę? Pobraliście się bardzo szybko.

Ewa: Raczej poklepać (śmiech).

Marek: Wzięliśmy cywilny ślub na zasadzie happeningu w przerwie między zajęciami. I byliśmy tylko my, żadnych gości weselnych.

Ewa: Marek powiedział: „Chodź, to się pobierzemy”. A ja na to: „Dobra”. Na zasadzie zabawy. Nigdy nie przypuszczałam, że przetrwa to dłużej niż rok.

Marek: Byliśmy młodzi, kochaliśmy się, to był impuls. I tkwiliśmy jeszcze wtedy w okowach konwenansu. Poza tym mieliśmy taką fantazję.

Ewa: I to prawda, że nie zaprosiliśmy nikogo. Po prostu z ulicy weszliśmy do urzędu i powiedzieliśmy sobie „tak”. Żadnego szampana, żadnych życzeń. Nic z tych rzeczy.

A skąd wzięliście obrączki?

Ewa: Marek jakoś skołował, zresztą mamy je do tej pory.

Marek: Gdzieś tam leżą zardzewiałe.

Ewa: Od razu je zdjęliśmy.

I unieważniliście swoje małżeństwo?

Marek: Formalnie nie, po co? Postanowiliśmy po prostu żyć tak, jakbyśmy nie mieli papierka.

Ewa: W każdej chwili możemy spakować walizki i rozstać się, gdybyśmy chcieli. Taka jest między nami umowa.

Cały wywiad z Ewą i Markiem Bukowskim znajdziecie w najnowszym numerze "Vivy!" (12/2013)

Redakcja poleca

REKLAMA