Edyta Herbuś walczy o prawa zwierząt

Edyta Herbuś fot. ONS
Słynie z wrażliwości i optymizmu. Jest ambasadorką dobrego samopoczucia, ale i ... miłości do zwierząt. Nie godzi się na to, by były krzywdzone przez ludzi.
/ 25.09.2012 07:08
Edyta Herbuś fot. ONS
- W pani życiu pojawił się ktoś wyjątkowy...
Edyta Herbuś:
Tak, Daisy, czyli po prostu Stokrotka. 7 miesięcy temu pojechałam po nią do hodowli maltańczyków aż pod Częstochowę. Zobaczyłam ją –białą, delikatną – i z miejsca się zakochałam. Od tamtej pory prawie się nie rozstajemy.

- Jak to się pani udaje w natłoku obowiązków?
Edyta Herbuś:
Szukałam pieska małego, który będzie mógł mi towarzyszyć przez cały dzień. A Stokrotka mieści się w przygotowanej specjalnie dla niej, wygodnej torbie. Lubi ją i czuje się w niej bezpieczna. Chętnie wychodzi ze mną na zdjęcia, spotkania.

- Przez długi czas nie miała pani jednak w domu psa...
Edyta Herbuś:
Tak, bo jestem odpowiedzialna i myślałam, że przy moim intensywnym życiu nie będę w stanie otoczyć pupila właściwą opieką. Ale znajoma zostawiła mi na kilka dni swojego psa rasy shih tzu. Dałam sobie z nim radę, więc pomyślałam, że
i z własnym nie będzie tak źle.

- Daisy jest w panią wpatrzona.
Edyta Herbuś:
Zżyłyśmy się bardzo. Zna wszystkie moje sekrety! (śmiech)

- Ma pani serce do zwierząt…
Edyta Herbuś:
Już w dzieciństwie przygarniałam te bezdomne. Rodzicom nie bardzo się podobało, kiedy pod bluzą przyniosłam szarego kotka, ale postawiłam na swoim i Kitka została z nami. Innym razem przyszłam do domu z małym szczeniakiem. Nazwałam go Tito. Był taki słodki i kochany, ale wyrósł i okazało się, że to mieszanka owczarka niemieckiego
z rotweilerem. Gdzieś zniknęła jego łagodność... (śmiech)

- A pani zmienia się w bestię, gdy ktoś krzywdzi zwierzę?
Edyta Herbuś:
Nie rozumiem bezmyślnego okrucieństwa. Do dziś mam przed oczami bandę wyrostków, która pod moimi oknami rzucała małym kotkiem o ścianę. Obiecałam sobie wtedy, że jak dorosnę, nigdy na coś takiego nie pozwolę.

- Tę wrażliwość wyniosła pani z rodzinnego domu?
Edyta Herbuś:
Myślę, że miałam ją już po prostu w sobie. A w moim wychowaniu ważne było poczucie wolności. Rodzice nie ograniczali mnie, pozwalali podejmować ważne decyzje. Ufali mi. Kiedy w wieku 9 lat postanowiłam zostać tancerką, tylko temu przyklasnęli. Gdy ruszałam w świat za marzeniami, też trzymali za mnie kciuki.

- Mieli nosa, bo powiodło się pani i w tańcu, i w aktorstwie…
Edyta Herbuś:
Dzięki nim poczucie gamy możliwości życiowych mam do dziś. Każdego dnia otwieram się na nowe doświadczenia, ludzi. Żyję trochę jak na fali. Niesiona przez los. A kiedy fala zwalnia, łagodnieje, szukam sama nowych bodźców.

- Nie męczy pani pęd zdarzeń?
Edyta Herbuś:
Nie. Często zatrzymuję się na chwilę, by poczuć szczęście. Czasem zdarza mi się nawet krzyknąć: „Trwaj chwilo! ”

- Brzmi poetycko, ale życie to także proza codzienności.
Edyta Herbuś:
Codzienność mamy taką, jaką sobie zorganizujemy. Ja swoją lubię. Kiedy chcę odpocząć, zaszywam się w moim małym mieszkanku. Jest dla mnie azylem. Zapraszam tam tylko najbliższych mi ludzi.

- Sprząta pani sama, pierze?
Edyta Herbuś:
Jak każdy. Tylko za prasowaniem nie przepadam. Ale uwielbiam gotować. Jestem specjalistką od zdrowej żywności. Przyjaciółki nazwały mnie „Pani Cieciorka”!

- Jest pani wegetarianką?
Edyta Herbuś:
Tak. Nie jem mięsa z powodów etycznych i zdrowotnych. Stosuję dietę ajurwedyjską. Moim paliwem jest też... ruch: taniec, joga. Nie wytrzymałabym bez codziennej dawki wysiłku.

- A zmęczona tańcem...
Edyta Herbuś:
... zaszywam się gdzieś w kącie z książką, przenosząc się w świat wykreowany przez wyobraźnię.

- Innych odstresowują zakupy…
Edyta Herbuś:
Ja nie ganiam bez przerwy po sklepach. Raczej od święta.

- Mogłaby pani wydać fortunę na sukienkę albo buty?
Edyta Herbuś:
Nie oczyszczam konta w 10 minut, kupując nowe ciuszki. Z drugiej strony – nie żałuję grosza na płyty, wycieczki. Kiedy pieniądz jest w ruchu, to się mnoży, więc po co się ograniczać? (śmiech)

- Skąd w pani ten optymizmu?
Edyta Herbuś:
Moje ulubione powiedzenie brzmi: „Bez względu na to, czy mówisz, że dasz radę, czy twierdzisz, że ci się nie uda, masz rację! ”. Więc po co się martwić na zapas? Wam też życzę optymizmu, kochani!

Redakcja poleca

REKLAMA