Opole 1969. Na estradę wychodzi młodziutka studentka AWF-u. Długie włosy, kolorowa spódnica, gitara. Śpiewa „Mówiły mu”. Publiczność zamiera. Oto narodziła się gwiazda. Na prywatkach młodzież szaleje przy jej „Małgośce”, „Remedium”, „Niech żyje bal”. Polska Madonna, od 40 lat świeci niesłabnącym blaskiem. „Małgośkę” okrzyknięto przebojem 35-lecia, a Marylę w rankingu tygodnika „Polityka” – piosenkarką stulecia. Nagrany w 2008 roku album „Jest cudnie” sprzedaje się w rekordowym nakładzie ponad 170 tysięcy egzemplarzy. „Zamiast odcinania kuponów od sławy, wybrałam trudniejszą drogę – ścigania się z nowym pokoleniem. Co dwa lata wydaję płytę, a na moje koncerty przychodzi 20 tysięcy osób. Pod sceną bawią się wszystkie pokolenia. Jestem ponadczasowa”, uśmiecha się. Tak naprawdę liczy się dla niej muzyka i rodzina. Od ponad 20 lat jest żoną biznesmena Andrzeja Dużyńskiego. Mają 21-letniego syna Jędrka. Dwoje starszych dzieci, ze związku z Krzysztofem Jasińskim, studiuje w Krakowie. Kochają muzykę – Jasiek gra na gitarze, Kasia śpiewa w chórze gospel i zajmuje się metodą naturalną ujeżdżenia koni. Ma to chyba po matce, która w poprzednim wcieleniu, według astrologów, była... jeźdźcem w armii Aleksandra Macedońskiego.
1
z
6
fot. Marcin Tyszka
Krystyna Prońko
„Niesamowity feeling i głos”, pisali o niej krytycy po jej debiucie w 1969 roku. Wystarczyło posłuchać „Małych tęsknot” czy „Jesteś lekiem na całe zło”. Ten ostatni przebój na przełomie lat 90. wzbudził ogromne emocje. Cała Polska głowiła się, czy był napisany z myślą... o Lechu Wałęsie czy Wojciechu Jaruzelskim. „To moja tajemnica”, odpowiadała. Dzisiaj ciągle to muzyka jest dla niej najważniejsza. Śpiewa, prowadzi klasę śpiewu na wydziale artystycznym UMCS w Lublinie. Niezależna, pewna artystycznych wyborów. Nie wyszła za mąż. „Jestem singielką z wyboru, jak dzisiejsze 30-latki”. Do sesji często pozuje z psami, które kocha od dzieciństwa. Ma rottweilera. Jak się nazywa? Nie powie, chroni prywatność. Wiadomo jednak, że po Warszawie jeździ tramwajem, uwielbia spotkania z przyjaciółmi, fanami, dla których dwa lata temu wydała płytę „Poranne łzy i inne tęsknoty”. „Jest we mnie dużo niepokoju. Zapominam o nim, kiedy śpiewam”, mówi.
„Niesamowity feeling i głos”, pisali o niej krytycy po jej debiucie w 1969 roku. Wystarczyło posłuchać „Małych tęsknot” czy „Jesteś lekiem na całe zło”. Ten ostatni przebój na przełomie lat 90. wzbudził ogromne emocje. Cała Polska głowiła się, czy był napisany z myślą... o Lechu Wałęsie czy Wojciechu Jaruzelskim. „To moja tajemnica”, odpowiadała. Dzisiaj ciągle to muzyka jest dla niej najważniejsza. Śpiewa, prowadzi klasę śpiewu na wydziale artystycznym UMCS w Lublinie. Niezależna, pewna artystycznych wyborów. Nie wyszła za mąż. „Jestem singielką z wyboru, jak dzisiejsze 30-latki”. Do sesji często pozuje z psami, które kocha od dzieciństwa. Ma rottweilera. Jak się nazywa? Nie powie, chroni prywatność. Wiadomo jednak, że po Warszawie jeździ tramwajem, uwielbia spotkania z przyjaciółmi, fanami, dla których dwa lata temu wydała płytę „Poranne łzy i inne tęsknoty”. „Jest we mnie dużo niepokoju. Zapominam o nim, kiedy śpiewam”, mówi.
2
z
6
fot. Marcin Tyszka
Irena Santor
First Lady polskiej piosenki. Tak nazwał ją Jerzy Waldorff, gdy w 1961 roku wygrała festiwal w Sopocie niezrównaną interpretacją „Walca Embarras”. Ona jednak liczy karierę od 1959 roku i „Maleńkiego znaku”. Rozbrzmiewał wszędzie. Nawet na ulicach... przez megafony. Każdy jej następny utwór był przebojem. Wielokrotnie nagradzana, najbardziej ceni Order Uśmiechu, którym wyróżniono ją w tym roku. Przyjaciele podkreślają jej pracowitość, skromność i koleżeńskość. „Talent dostałam od Boga, a na przyjaźń trzeba zasłużyć”, mówi. Kiedy kilka lat temu zachorowała na raka, była zaskoczona licznymi dowodami sympatii. „To one i muzyka pomogły mi chorobę pokonać”. Nadal koncertuje: „Wybieram tylko tyle, ile zaspokoi mój głód kontaktu z publicznością. Jeden, dwa w miesiącu, a nie 40, jak kiedyś”. Co robi w wolnych chwilach? Uwielbia spacerować po lesie. „Ale najbardziej lubię wraz z mężem słuchać muzyki: Beethovena, Chopina, Korsakowa”. Nawet jeśli kiedyś bała się upływu czasu, teraz uważa ten okres swojego życia za bardzo szczęśliwy. „Mam tylko jedno życzenie – żyć długo i być zdrowa”.
First Lady polskiej piosenki. Tak nazwał ją Jerzy Waldorff, gdy w 1961 roku wygrała festiwal w Sopocie niezrównaną interpretacją „Walca Embarras”. Ona jednak liczy karierę od 1959 roku i „Maleńkiego znaku”. Rozbrzmiewał wszędzie. Nawet na ulicach... przez megafony. Każdy jej następny utwór był przebojem. Wielokrotnie nagradzana, najbardziej ceni Order Uśmiechu, którym wyróżniono ją w tym roku. Przyjaciele podkreślają jej pracowitość, skromność i koleżeńskość. „Talent dostałam od Boga, a na przyjaźń trzeba zasłużyć”, mówi. Kiedy kilka lat temu zachorowała na raka, była zaskoczona licznymi dowodami sympatii. „To one i muzyka pomogły mi chorobę pokonać”. Nadal koncertuje: „Wybieram tylko tyle, ile zaspokoi mój głód kontaktu z publicznością. Jeden, dwa w miesiącu, a nie 40, jak kiedyś”. Co robi w wolnych chwilach? Uwielbia spacerować po lesie. „Ale najbardziej lubię wraz z mężem słuchać muzyki: Beethovena, Chopina, Korsakowa”. Nawet jeśli kiedyś bała się upływu czasu, teraz uważa ten okres swojego życia za bardzo szczęśliwy. „Mam tylko jedno życzenie – żyć długo i być zdrowa”.
3
z
6
fot. Marcin Tyszka
Halina Kunicka
„To były piękne dni, po prostu piękne dni”, brzmi refren jednego z jej największych przebojów. Tekst napisał Lucjan Kydryński. Byli małżeństwem 40 lat. Kiedyś, zapowiadając koncert żony, powiedział: „Gdyby śpiewała oczami, byłaby Marią Menegini Callas”. Nie przesadził. Intrygowała urodą i głosem. „Teraz najważniejsze jest dla mnie, żeby ciągle być w drodze, nie gnuśnieć, ale działać, koncertować”, mówi. Jej kalendarz zaplanowany jest do końca roku. „Jednego dnia jestem w Sopocie, potem wyjazd do Gliwic, Genewy, Chicago”. A kiedy jest w Warszawie, wolny czas spędza z synem Marcinem i jego żoną Anną Marią Jopek. Rodzinne uroczystości są dla niej ważniejsze niż benefisy, jubileusze. Od 1966 roku, gdy ukazał się jej pierwszy album, „Halina Kunicka”, wydała 12 płyt. Rozeszły się w milionie egzemplarzy! „Nie oglądam się za siebie – mówi. – Dla mnie liczy się tylko to, co będzie. Teraz żyję płytą »Świat nie jest taki zły«, która niedawno się ukazała. Wybrałam na nią 40 piosenek. Mam nadzieję, że sprawi taką radość ludziom, jaką sprawiła mnie”.
„To były piękne dni, po prostu piękne dni”, brzmi refren jednego z jej największych przebojów. Tekst napisał Lucjan Kydryński. Byli małżeństwem 40 lat. Kiedyś, zapowiadając koncert żony, powiedział: „Gdyby śpiewała oczami, byłaby Marią Menegini Callas”. Nie przesadził. Intrygowała urodą i głosem. „Teraz najważniejsze jest dla mnie, żeby ciągle być w drodze, nie gnuśnieć, ale działać, koncertować”, mówi. Jej kalendarz zaplanowany jest do końca roku. „Jednego dnia jestem w Sopocie, potem wyjazd do Gliwic, Genewy, Chicago”. A kiedy jest w Warszawie, wolny czas spędza z synem Marcinem i jego żoną Anną Marią Jopek. Rodzinne uroczystości są dla niej ważniejsze niż benefisy, jubileusze. Od 1966 roku, gdy ukazał się jej pierwszy album, „Halina Kunicka”, wydała 12 płyt. Rozeszły się w milionie egzemplarzy! „Nie oglądam się za siebie – mówi. – Dla mnie liczy się tylko to, co będzie. Teraz żyję płytą »Świat nie jest taki zły«, która niedawno się ukazała. Wybrałam na nią 40 piosenek. Mam nadzieję, że sprawi taką radość ludziom, jaką sprawiła mnie”.
4
z
6
fot. Marcin Tyszka
Irena Jarocka
O karierze piosenkarki marzyła... jej mama. Ale to ona je zrealizowała. Kiedy w 1966 roku jako 20-latka stanęła na scenie opolskiego amfiteatru, zwróciła na siebie uwagę nie tylko talentem, ale także nieprzeciętną urodą. Swoje największe przeboje: „Wymyśliłam cię”, „Gondolierzy znad Wisły” czy „Motylem jestem” śpiewała także za granicą – we Francji, gdzie szkoliła głos przy paryskiej Olimpii, potem w USA, dokąd w 1990 roku wyjechała z mężem Michałem Sobolewskim i córką. Początkowo tęskniła, miała depresję, nie chciała śpiewać. Na szczęście po dwóch latach odrodziła się psychicznie i zawodowo. Koncertowała w Nowym Jorku. W 2007 roku wróciła do Polski, „prawie na stałe”. Niedawno nagrała płytę „Małe rzeczy”. Teraz z mężem planują wybudowanie domu pod Warszawą. Pośród drzew. I żeby było słychać śpiew ptaków. „W życiu najważniejsze są drobiazgi. Nieistotne rzeczy dają nam siłę, żeby realizować marzenia”, mówi. Dziennikarze nazwali ją kiedyś „motylem polskiej piosenki”. I jest nim do dziś – piękna i kolorowa.
O karierze piosenkarki marzyła... jej mama. Ale to ona je zrealizowała. Kiedy w 1966 roku jako 20-latka stanęła na scenie opolskiego amfiteatru, zwróciła na siebie uwagę nie tylko talentem, ale także nieprzeciętną urodą. Swoje największe przeboje: „Wymyśliłam cię”, „Gondolierzy znad Wisły” czy „Motylem jestem” śpiewała także za granicą – we Francji, gdzie szkoliła głos przy paryskiej Olimpii, potem w USA, dokąd w 1990 roku wyjechała z mężem Michałem Sobolewskim i córką. Początkowo tęskniła, miała depresję, nie chciała śpiewać. Na szczęście po dwóch latach odrodziła się psychicznie i zawodowo. Koncertowała w Nowym Jorku. W 2007 roku wróciła do Polski, „prawie na stałe”. Niedawno nagrała płytę „Małe rzeczy”. Teraz z mężem planują wybudowanie domu pod Warszawą. Pośród drzew. I żeby było słychać śpiew ptaków. „W życiu najważniejsze są drobiazgi. Nieistotne rzeczy dają nam siłę, żeby realizować marzenia”, mówi. Dziennikarze nazwali ją kiedyś „motylem polskiej piosenki”. I jest nim do dziś – piękna i kolorowa.
5
z
6
fot. Marcin Tyszka
Alicja Majewska
„Wielki głos, wielkie przeboje”, pisano o niej w latach 70. W 1975 roku, siedem lat po debiucie, poetycką piosenką „Bywają takie dni” wyśpiewała w Opolu główną nagrodę. O zawrotnej popularności nigdy nie śniła. Stało się inaczej. Jak twierdzi, „piosenkarz stoi repertuarem”. I trzeba mieć szczęście. Miała jedno i drugie. „Być kobietą”, „Odkryjemy miłość nieznaną”, „Jeszcze się tam żagiel bieli” to piosenki, które oprócz licznych nagród przyniosły jej miłość publiczności. Każdy koncert bez „żagla” publiczność uznałaby za nieudany. Wierna sobie, nie ulega modom. Zwraca się do fanów: „witam państwa” , zamiast „jak się macie”. I „dziękuję serdecznie”, a nie „kocham was”. Faktem nie do przecenienia według niej jest to, że na jej drodze zawodowej pojawił się kompozytor Włodzimierz Korcz. „Okres naszej współpracy pewnie już biłby rekordy w Księdze Guinnessa”, żartuje. W przyszłym roku będzie to okrągłe 35 lat.
„Wielki głos, wielkie przeboje”, pisano o niej w latach 70. W 1975 roku, siedem lat po debiucie, poetycką piosenką „Bywają takie dni” wyśpiewała w Opolu główną nagrodę. O zawrotnej popularności nigdy nie śniła. Stało się inaczej. Jak twierdzi, „piosenkarz stoi repertuarem”. I trzeba mieć szczęście. Miała jedno i drugie. „Być kobietą”, „Odkryjemy miłość nieznaną”, „Jeszcze się tam żagiel bieli” to piosenki, które oprócz licznych nagród przyniosły jej miłość publiczności. Każdy koncert bez „żagla” publiczność uznałaby za nieudany. Wierna sobie, nie ulega modom. Zwraca się do fanów: „witam państwa” , zamiast „jak się macie”. I „dziękuję serdecznie”, a nie „kocham was”. Faktem nie do przecenienia według niej jest to, że na jej drodze zawodowej pojawił się kompozytor Włodzimierz Korcz. „Okres naszej współpracy pewnie już biłby rekordy w Księdze Guinnessa”, żartuje. W przyszłym roku będzie to okrągłe 35 lat.
6
z
6
fot. Marcin Tyszka
Halina Frąckowiak
Była gwiazdą, kiedy zdecydowała, że to jej nie wystarczy. Zaczęła studiować psychologię na UW. Mówi, że to jej druga pasja. „Przeżyłam fantastyczny czas. Mój syn był w podstawówce. W ciągu tygodnia wychowywałam go i przygotowywałam się na zajęcia, a w weekendy byłam artystką. Wtedy zrozumiałam, że człowiek może bardzo wiele, jeżeli tego naprawdę chce”. Debiutowała w 1963 roku na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. Zawsze w zgodzie ze sobą, nawet jeśli płynęła pod prąd. Szokowała oryginalnymi strojami. Przełomem w jej życiu stał się 1990 rok. Miała wypadek samochodowy, nie było wiadomo, czy będzie chodzić. „Marzyłam wtedy o jednym – żeby móc biegać. O śpiewaniu nie myślałam”. Dziś i biega, i śpiewa. Nagrywa płyty, koncertuje. W tym roku zaśpiewała w Opolu swój wielki przebój „Papierowy księżyc”, a w Sopocie na koncercie jubileuszowym 100-lecia Opery Leśnej „Napisz, proszę”. Występuje z nowym zespołem. Jej utwór z ostatniej płyty nosi tytuł „Wiem, dokąd idę”. Ona zawsze wiedziała, dokąd zmierza.
Zdjęcia Marcin Tyszka
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylisty Agnieszka Dębska
Makijaż: Julita Jaskółka, Wilson/D’Vision Art
Fryzury Robert Kupisz
Produkcja sesji: Elżbieta Czaja, Ania Wierzbicka
Była gwiazdą, kiedy zdecydowała, że to jej nie wystarczy. Zaczęła studiować psychologię na UW. Mówi, że to jej druga pasja. „Przeżyłam fantastyczny czas. Mój syn był w podstawówce. W ciągu tygodnia wychowywałam go i przygotowywałam się na zajęcia, a w weekendy byłam artystką. Wtedy zrozumiałam, że człowiek może bardzo wiele, jeżeli tego naprawdę chce”. Debiutowała w 1963 roku na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. Zawsze w zgodzie ze sobą, nawet jeśli płynęła pod prąd. Szokowała oryginalnymi strojami. Przełomem w jej życiu stał się 1990 rok. Miała wypadek samochodowy, nie było wiadomo, czy będzie chodzić. „Marzyłam wtedy o jednym – żeby móc biegać. O śpiewaniu nie myślałam”. Dziś i biega, i śpiewa. Nagrywa płyty, koncertuje. W tym roku zaśpiewała w Opolu swój wielki przebój „Papierowy księżyc”, a w Sopocie na koncercie jubileuszowym 100-lecia Opery Leśnej „Napisz, proszę”. Występuje z nowym zespołem. Jej utwór z ostatniej płyty nosi tytuł „Wiem, dokąd idę”. Ona zawsze wiedziała, dokąd zmierza.
Zdjęcia Marcin Tyszka
Stylizacja Jola Czaja
Asystentka stylisty Agnieszka Dębska
Makijaż: Julita Jaskółka, Wilson/D’Vision Art
Fryzury Robert Kupisz
Produkcja sesji: Elżbieta Czaja, Ania Wierzbicka