Danuta Stenka

Specjalnie dla VIVY! napisała wspomnienie o tym magicznym miejscu. Będzie o mafii, czerwonym kabriolecie, o kradzieży.
/ 16.03.2006 16:57
Ciepłe kamienie pod stopami. Zapomniane kościoły, powietrze nasycone seksem, klaksony na ulicach. Place, placyki i podwórka. Uliczki jak węże. Dojrzałe kobiety, które dopiero co pożegnały młodość. W oddali szmaragdowe góry, po kolana w morzu. Wchłonęło mnie Palermo.

U siebie w domu
Pierwszy raz pojechałam do Palermo z Teatrem Rozmaitości. Miasto powaliło mnie na kolana. Poczułam, że znalazłam swoje miejsce na ziemi. Po dniu zwiedzania zasiadamy z koleżankami w kawiarni na Piazza Rivoluzione - jednym z wielu zwykłych placyków, które są dla nich i ulicą, i podwórkiem, i jedną wielką kawiarnią. Zdejmujemy klapki, kładziemy stopy na ciepłym kamieniu, który czyjaś ręka zamieniła kiedyś w trotuar. Gapimy się na rozsypujące się kamienice. Spogląda na nas zachód słońca. Czas staje w miejscu. "Spójrzcie, jaki fajny czerwony kabriolet", mówi koleżanka.
Wszyscy wkoło palą. Wstyd się przyznać, ale i nam tylko tego zabrakło do szczęścia. "Papierosy?", pytam barmana. "Nie sprzedajemy", odpowiada, ale częstuje mnie swoimi. Wracam do stolika. Po chwili on podchodzi: "Chcesz kupić papierosy?". Bez namysłu idę za nim i wsiadam do czerwonego, błyszczącego w słońcu kabrioletu. Jedziemy, nie wiem dokąd. Równie dobrze mógłby jeździć w kółko. Też bym się nie zorientowała.
Podjeżdża pod automat na ulicy i kupujemy papierosy. "Chcesz się czegoś napić?". "Tak", mówię, bo myślę, że wracamy do baru. Znowu w prawo, w lewo, w prawo. Mój przewodnik barman ma na imię Walter i o dziwo mówi po angielsku. Samochód ciśnie się między domami. "To moi przyjaciele. Z Neapolu", oświadcza, wprowadzając mnie do jakiejś restauracji.
"Ona jest z Polski". Gospodarze bez namysłu wystawiają dwie wódki na ladę. Nie ma zmiłuj. Wychylam do dna. Wracamy. W lewo, w prawo, w lewo i zasiadam na swoim miejscu, w barze na Piazza Rivoluzione. Rzucam koleżankom paczkę papierosów na stół. Nagle dociera do mnie, że to wszystko się rozegrało jak w jednym ujęciu kamery. Później, kiedy wspominałam sobie tę naszą pierwszą wycieczkę, zastanowiło mnie, że tak bez oporów wsiadłam do tego samochodu. Nie zawahałam się ani przez chwilę. Moje koleżanki pytały mnie potem, czy się nie bałam. Ale ja wiedziałam, że nic mi się złego nie przydarzy. Ten gość ma po prostu moją krew. A Piazza Rivoluzione zawsze będzie dla mnie centrum Palermo. Bez względu na to, jak przedstawia się to na mapach. Tam jestem u siebie w domu.


Miasto bez make-upu
Następnego dnia z koleżankami przyglądamy się kawiarence, małej jak pokój z kuchnią i z jednym tylko stolikiem na zewnątrz. Jakieś kobiety kręcą się tam z dziećmi i zapraszają nas. Wystawiają drugi stolik. Porozumiewamy się w "body language"; innego nie mamy. "Di Polonia?", uśmiechają się, kiwając głowami. Jedna z nich po chwili wraca z trzema talerzami. Stawia nam na stole talerz ugotowanych ziemniaków, talerz pokrojonej kiełbasy i talerz chleba. Jemy bez gadania. Jesteśmy w końcu na ich podwórku.

Według mnie całe życie w Palermo toczy się właśnie jak na wspólnym podwórku. Brud totalny. Brzuchy popękanym kamienicom na ulicę wyłażą. Śmietnik w każdej nieczynnej fontannie. W Warszawie popadłabym w depresję. A tam? Im bardziej brudno, tym bardziej mi się to podoba. W tym słońcu komu by się chciało sprzątać? To miejsce służy ludziom, a nie oni jemu.

I dalej idziemy w miasto bez make-upu. Tu piękny barokowy pałac, który - ktoś by pomyślał - nadaje się do kasacji, a obok przytulony do niego prowizorycznie odpudrowany bank. W innym domu, co obłazi z tynku - na parterze sklep, a powyżej kawałek pierwszego piętra. Kawałek. Po sztukaterii widać, że mieszkali tam kiedyś bogaci ludzie. Dziś pokoje nie mają ścian, zostały tylko stare meble i zepsuty rower na balkonie.

Zaglądamy do jednej z takich opuszczonych pałacowych kamienic, bo akurat uchylają żelazną bramę. Widać patio z ogromną ilością zieleni. Wkradamy się nieproszone i omiatamy zdumionym wzrokiem pierścień balkonów z praniem. Nad nami niebo jak wielki turkus. Takie miejsca należałoby rozmnażać. A ja umiem się nimi cieszyć, jak nigdy wcześniej.
Coś dziwnego zadziało się całkiem niedawno w moim życiu. Tak, jakby ktoś dokonał generalnego remontu i wymienił pewne części w mojej głowie na inne, o wiele lepsze dla mnie samej. Stałam się w końcu dla siebie łaskawsza. Wcześniej miałam mnóstwo tolerancji dla innych, a zero dla siebie samej. Teraz jestem bardziej beztroska. Szczęśliwsza.


Pojedynek ze śpiewaczką
Mamy grać dwa przedstawienia "Kruma" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w wypalonym teatrze Garibaldiego. Pod prawie gołym niebem - bez dachu, bo spłonął. Pnącza wdzierają się do środka bezlitośnie.
Wieczorem, w czasie próby, zauważyliśmy, że na placu obok rozstawiają jakąś estradkę i budkę z napojami. Zastanawiała nas ta estradka: "O co im chodzi? Czy oni zamierzają koncertować, kiedy będziemy grali?".
I tak się stało. Zaczęliśmy jednocześnie z włoską pieśniarką na estradce. Ona miała mikrofon, my tylko gołe struny głosowe. Bóg jeden wie, jak bardzo się staraliśmy. Publiczność miała na pewno niezły koktajl: w uszach - włoską pieśniarkę, a przed oczami - postacie aktorów, którzy odstawiali coś na scenie w niezrozumiałym dla nich języku. Śmialiśmy się, że śpiewaczkę opłaciła któraś z mafijnych Rodzin, której nie w smak były nasze występy.
Drugiego takiego przedstawienia już byśmy nie przeżyli. Ktoś z teatru poskarżył się w urzędzie miasta. Rano do teatru przybyli jacyś mężczyźni uzbrojeni w noże i pistolety. Może starły się ze sobą dwie Rodziny? Jedna za spektaklem, druga za koncertem.
Po mnie po spektaklu zajechał czerwony kabriolet. Walter zabrał mnie w prawo, w lewo i na plażę. Gapiliśmy się na morze. Nagle uwiesiły się mu na szyi jakieś dziewczynki. "To moje siostry", powiedział z uśmiechem. 15 minut później znałam już całą siatkę jego rodzinnych koligacji. I tatę, i wujka. Znasz Waltera - znasz Palermo.

Ukradli peruki!
Przed drugim, ostatnim spektaklem piję kawę w moim ulubionym barze na Piazza Rivoluzione. Wchodzę ostatnia na scenę, więc mi się nie spieszy. Nie w Palermo. Nagle SMS: "Danka, wracaj szybko. Ukradli nam peruki".
Do dziś nie wiemy, kto, jak i dlaczego buszował jak kuna po naszych garderobach i wyniósł kilka "fajnych ciuchów dla swojej dziewczyny" i, co gorsza, nasze "włosy"! To tak, jakby ci ktoś kawałek osobowości wykasował. Nigdy w życiu czegoś takiego nie przeżyłam.
I jakby przygód było mało, gdy maluję się przed wyjściem na scenę, wpada koleżanka z przerażeniem w oczach i krzyczy: "Jakieś typy z pistoletami chodzą po teatrze!". Okazuje się, że następca sędziego Giovanniego Falcone (zamordowanego przez mafię w 1992 roku - red.) postanowił przyjść na przedstawienie Polaków. Tym razem śpiewaczka nie odważyła się wystąpić, byliśmy za dobrze chronieni.

Tańczą zmysły
I takie było to moje pierwsze Palermo. Kiedy VIVA! zaprosiła mnie na sesję, pomyślałam: "Tylko tam". Miesiąc później stanęłam przed kontuarem znajomego barmana. Walter przez pierwsze 20 sekund nie kojarzył, kim jest ta kobieta, która się do niego uśmiecha. A w końcu mówi: "DANUTA?! DANUTA!!!". Powitaniom nie było końca. Jakbym wróciła do domu.
Chcesz zwiedzać zabytki z przewodnikiem? Możesz. Moje Palermo jest w krwiobiegu - pod opuszkami palców, kiedy sączę lampkę białego wina z wodą wśród serdecznej gościnności i otwartych serc. Jest taki stan umysłu człowieka, nazywany przez niektórych chorobą - synestezja, taniec zmysłów. Widzę zapach tego miasta, czuję smak jego kolorów i mam przed oczami jego gwar. I ludzi, których tam spotkałam. Bo wszystkie moje podróże zapamiętuję przez nich. A podróż w głąb drugiego człowieka jest dla mnie najpiękniejszą wyprawą, w jakiej można uczestniczyć. Teraz do Palermo muszę pojechać z rodziną.

Danuta Stenka
Zdjęcia Piotr Porębski/Metaluna Stylizacja Jola Czaja
Produkcja sesji Joanna Guzowska
W sesji zdjęciowej wykorzystano ubrania marki DENI CLER pochodzące z najnowszej kolekcji jesień/zima 2005.