Piątek, 14 września, kilka minut po godzinie 15.00. Prezydent Lech Kaczyński oznajmia na konferencji prasowej: „Postanowiłem mianować Nelly Rokitę na mojego doradcę”. Żona czołowego polityka PO, Jana Marii Rokity, zostaje pełnomocnikiem prezydenta do spraw kobiet!
W polityczno-dziennikarskim świecie lekko zatrzęsła się ziemia. Dziennikarze przepytują polityków, politycy dziennikarzy. „Mąż jest twarzą PO, a żona zaczyna pracę dla PiS. Dziwne?” „Bardzo dziwne”. „Może to wyrafinowana gra przed wyborami? A może koniec małżeństwa Rokitów? Jak pan to rozumie?” Na razie nikt nic nie rozumie.
Ten sam piątek, kilka minut po godzinie 20.00. Dobiega końca nowy program Andrzeja Morozowskiego „Bohater tygodnia” w TVN. Gość premierowego odcinka Jan Maria Rokita składa nieoczekiwaną deklarację: „Wycofuję się z życia publicznego z powodu dzisiejszej nominacji mojej żony. To ostateczna decyzja”. A potem jeszcze dodaje: „Moja żona poświęcała się dla mnie bardzo wiele lat. Nadchodzi taki czas, że musi poświęcić się mąż. Ostatecznie to właśnie tego typu postawę nazywamy w życiu miłością”.
Czy Rokita wiedział?
Pytanie, które wszyscy sobie zadawali, niezależnie od politycznego wyznania, brzmiało: „Czy Rokita wiedział, że żona przyjmie ofertę pracy od prezydenta?” Każdy miał na temat tej sytuacji inne zdanie. Grzegorz Miecugow: „Na miejscu Rokity straciłbym zaufanie do żony”. Tomasz Lis: „Rokita ratuje klasę i godność polityki”. Donald Tusk: „Ta decyzja miała bardzo osobisty wymiar. Rozumiem i szanuję”. Jarosław Gowin: „PiS weszło z butami w ich życie małżeńskie”. Tomasz Wróblewski: „Może okazać się, że Nelly Rokita to tykająca bomba w szeregach PiS, którą Jan Rokita podłożył swojej konkurencji”. Stefan Niesiołowski: „To zaskakujące, że ona z nim nie porozmawiała, że sama, bez konsultacji z nim, podjęła taką decyzję”. Radek Sikorski: „Gdyby moja żona zrobiła coś takiego, zmieniłbym zamki w drzwiach”.
Tego rodzaju komentarze Jan Rokita skwitował w radiu TOK FM krótko: „Chciałem obwieścić, że czasy, kiedy to męża pytano, co jutro będzie robić jego żona, definitywnie minęły. Niezależność polityczna mojej żony, a także jej niezależność w działaniu życiowym jest fundamentem naszego małżeństwa. Jestem dumny, że ja, bardzo konserwatywnie nastawiony do życia człowiek, wyrobiłem sobie przekonanie o potrzebie absolutnego szacunku dla autonomii mojej żony. I namawiam wszystkich mężów w Polsce do takiego traktowania własnych żon”.
Wiele kłopotów z Nelly
Nie po raz pierwszy Nelly Rokita wywołała konsternację. Słynie z niewyparzonego języka i gaf. Mówi, co myśli, po polsku, z lekkim zaśpiewem, bo urodziła się w Czelabińsku na Uralu. Niektórzy twierdzą, że publicznie zbyt często mówi… zanim pomyśli. Na przykład o skutkach. Dwa lata temu podczas konferencji kandydującego na prezydenta Donalda Tuska wyrażała głośno opinię, że Tusk do niczego się nie nadaje, a PO nie dojrzało do samodzielnych rządów. Po takim „exposé” żony Rokita nie miał w partii łatwego życia.
Zresztą bezpośrednio męża też nie oszczędzała. W jednym z wywiadów wyznała, że troszczy się o nią „jak o śmierdzące jajo” – ale wtedy nie znała jeszcze dobrze niuansów polskiego. W innym nazwała go „krakowskim centusiem” i z rozbrajającą szczerością wyliczała: „Zabrał mi komórkę, bo za dużo kosztuje, o laptop musiałam prosić ojca i nie chce mi kupić auta. Doradzał kupno sieciowego biletu miesięcznego, choć po niego przyjeżdżał kierowca służbowym autem”.
Ale też nie ma w Polsce drugiego polityka, którego żona nieustannie by publicznie komplementowała. „Jan jest człowiekiem z zasadami i światopoglądem. Żyje według reguł, które głosi. Jest wyjątkowy, dlatego go wybrałam”. „Czytam wszystkie jego wywiady, słucham go w radiu i oglądam w telewizji. To dla mnie ważne, bo dzięki temu duchowo jesteśmy razem”. „Bez Jana PO nigdy nie będzie wielką partią”. „Marzę, by to właśnie on zmienił Polskę na lepsze jako premier”.
Nagle objawił się człowiek
W Krakowie przyjaciele niechętnie mówią na temat decyzji Nelly. Przyjaciele? Złośliwi twierdzą, że Jan Rokita ich nie ma, więc uściślijmy: bliscy znajomi. Część uważa, że Rokita wiedział, że żona przyjmie propozycję od prezydenta Kaczyńskiego. „Nelly jest wobec Janka skrajnie lojalna. Nigdy by mu czegoś takiego za plecami nie zrobiła”, mówi jeden ze znajomych małżeństwa Rokitów. Inni są przekonani, że wiedział o jej rozmowach z PiS, ale piątkową decyzję Nelly podjęła spontanicznie, nie rozmawiając z mężem. Jest temperamentna, impulsywna. W styczniu z hukiem opuściła szeregi PO na znak protestu, że jej mąż jest w tej partii niesprawiedliwie traktowany.
„Mnie się strasznie podoba, kiedy jakieś prywatne racje, emocje czy wybory życiowe stają nad wyborami politycznymi”, komentuje dla VIVY! Piotr Mucharski, krakus, wicenaczelny „Tygodnika Powszechnego”. „To jest bardzo terapeutyczne dla nas wszystkich, kiedy możemy oglądać taki przypadek. Bo wtedy polityk, którego postrzegamy zazwyczaj jako ćwierćczłowieka, rodzaj robokopa pracującego głównie nad tym, żeby zniszczyć innych, nagle objawia się jako pełnowymiarowy człowiek. Ze swoimi emocjami, albo i miłością. Do mnie to przemówiło. Cała moja polityczna podejrzliwość się wyłączyła. I muszę przyznać, że zdarzyło mi się to po raz pierwszy od dawna”.
„Pani mnie pyta, czy oni do siebie pasują?”, uśmiecha się Zbigniew Fijak, jeden z najbliższych Rokicie ludzi. „Wspólne życie dwojga ludzi polega na ciągłym dopasowywaniu się. A Nelly i Jan to dwie wybitne osobowości”. Po chwili dodaje: „To na pewno była wielka miłość Janka”.
Historia kobiety zasadniczej
Poznali się w Krakowie, ale zanim 27-letnia Nelly dotarła do Polski, nazbierała doświadczeń, którymi mogłaby obdzielić niejedną biografię. Rodzice długo próbowali ukrywać przed nią dramatyczną przeszłość rodziny i prawdziwe pochodzenie. Po co dziewczynce dorastającej w ZSRR opowieść o dziadku, który był dyrektorem wzorcowego kołchozu „Czerwona flaga”, ale został zakatowany na śmierć? Pewnego dnia, po kilku kieliszkach wódki, stwierdził, że powodzenie kołchozu zawdzięcza własnej ciężkiej pracy, a nie duchowej opiece Stalina. Ktoś doniósł, dziadka aresztowano i skazano za zdradę ZSRR. Zakatowano go przy budowie Kanału Białomorskiego.
Ojciec Nelly najlepsze lata życia spędził w sowieckim łagrze. Przeżył, bo był świetnym mechanikiem, więc wysłano go do ważnego zakładu w Czelabińsku na Uralu. Za dobrą pracę odzyskał wolność i został jego… dyrektorem. To właśnie w Czelabińsku urodziła się Nelly. Ale ona sama najchętniej wspomina dzieciństwo we Frunze, stolicy Kirgizji. Nieustające słońce, ładny dom, duży ogród, a w nim najbardziej czerwone i najsłodsze arbuzy świata, pod płotem samochód pobieda. W szkole dzieci różnych narodowości i komunizm jako jedyna słuszna „wiara”. A Nelly jako dziecko wierzyła w komunizm z pasją. Była pionierką, aktywistką, a przede wszystkim „priedsedatielem komnaty Lenina”. Miała klucz do pokoju z pamiątkami po Wodzu i jako jedyna mogła uruchamiać adapter odtwarzający nagranie jego głosu. Była tak zasadnicza, że nawet nauczyciele jej się bali. Opowiadała kiedyś: „Miałam chyba 10 lat, kiedy mnie i kilku kolegów – jako tych najbardziej godnych zaufania – wysłano do prywatnego domu modlitwy na przeszpiegi. Mieliśmy wyśledzić, jak zmusza się dzieci do wiary w Boga. Zamiast skrzywdzonych, zobaczyłam wesołe dzieci i miłych, dobrych ludzi. Zrozumiałam, że coś tu jest nie tak. Nazajutrz zrobiłam nauczycielom awanturę, jak można marnować mój czas na takie bzdury. Upiekło mi się, bo zastraszeni nauczyciele byli przekonani, że ktoś wpływowy mnie ochrania, skoro pozwalam sobie na taką bezczelność”.
Cztery lata później Nelly, w nagrodę za wzorową naukę i działalność, szykuje się do wyjazdu na międzynarodowy obóz pionierów Artek na Krymie. Nigdzie nie jedzie, za to po raz pierwszy słyszy, że dziadka skazano za zdradę ZSRR, ojciec siedział w łagrze, a poza tym jest Niemką (dziadkowie byli emigrantami ze Szwabii). Szczegóły dopowiadają rodzice. Kiedy szok mija, 14-letnia Nelly zaczyna słuchać Głosu Ameryki i rozmawiać ze starszym bratem, studentem prawa, zaciekłym antykomunistą. Nowy rozdział rodzinnej historii otwiera się, kiedy brat zostaje skazany na trzy lata więzienia za wywrotową działalność. Rodzice rozpoczynają w Czerwonym Krzyżu żmudne starania o wyjazd. Wyjeżdżają do RFN w 1977 roku, we czwórkę, z dwoma walizkami. Nelly ma 19 lat. W Hamburgu zaczyna nowe życie.
Jan w świecie kobiet
Jedna z podstawowych anegdot o Rokicie: Mały Jaś bawi się w piaskownicy, siedzi sam w kącie, reszta dzieci krząta się po drugiej stronie. „Jasiu”, pyta mama kolegi. „Kim będziesz, jak dorośniesz?” „Prezydentem”, odpowiada z poważną miną Jaś.
Wychowywały go same kobiety. Ojciec opuścił ich, zanim mały Jan pojawił się na świecie. „Mama potraktowała mnie jako mężczyznę swojego życia”, wspominał po latach. „Byłem jej doradcą, powiernikiem, opiekunem, ojcem, synem, przyjacielem. Umarła krótko po tym, jak zostałem posłem, w 1990 roku. Przeżyłem to jako największą katastrofę życiową”.
Mama Adela, prawniczka, pracowała w banku. Oprócz niej w życiu Jana liczyła się niania Jania i pięć sióstr mamy. Najstarsza była ciocia Fila, potem kolejno Marysia, Ina, Siania i Jania. Jania to ta najbliższa i najważniejsza, mama Piotrusia – ukochanego niepełnosprawnego kuzyna, z którym Jan spędził dzieciństwo. W „Alfabecie Rokity” Michałowi Karnowskiemu i Piotrowi Zarembie opowiadał o fascynującym świecie swojego dzieciństwa: „Poza ciotką Filą (...) życie osobiste i kariery zawodowe miały raczej nieudane, pomimo dobrego wykształcenia. (...) Nie miały też, poza jedną, mężów, więc mieszkając blisko siebie, większość czasu spędzały razem. Pijąc kawę czy herbatę i paląc namiętnie sporty w szklanych lufkach, prowadziły piękną starointeligencką polszczyzną długie rozmowy. O tym, u której baby na Kleparzu jest najlepsza cielęcina, jakie są najnowsze przepisy kucharskie, ale i jaki nowy program pojawił się w Wolnej Europie”. W tych rozmowach mały Jan uczestniczył na pełnoprawnych warunkach. Ciotki pytały go na przykład – Jaś miał może siedem lat – czy jedna z nich powinna zmienić mieszkanie i słuchały jego wypowiedzi uważnie. To z nimi chętnie chodził na Kleparz. Nauczył się na przykład odróżniać kaczkę od kaczora. „Kaczor jest większy i jest podłużny. Kaczka jest mniejsza i okrągła, bardziej zwarta, zbliżona kształtem do elipsy”, tłumaczył w „Alfabecie”.
„To był szczególny dom: tysiące książek, stare meble, pełno bibelotów, obrusy, serweteczki”, opowiada Zbigniew Fijak. „Wychował się w świecie kobiet, ale nie był żadnym ciamajdą. Umiał wykorzystać ukryte walory, jakiś rodzaj wrodzonej dyplomacji. Potrafił zawierać sojusze ze szkolnymi chuliganami. Pomagał im odrabiać lekcje, grał w piłkę, nawet siadał w jednej ławce, a to mu zapewniało skuteczną obronę przed zaczepkami i bójkami”.
Od pierwszego wejrzenia
Poznali się w Krakowie, w Bunkrze Drobnera przy Plantach. Był luty 1986 roku. Niemal w każdą niedzielę, po mszy celebrowanej przez księdza Tischnera, spotykała się tam grupa przyjaciół z NZS pogadać o polityce. Tamto spotkanie zdominowała Nelly. Na czarno-białym zdjęciu zrobionym kilka tygodni później wygląda niezwykle: krucha, drobna twarz, ogromne, zdziwione oczy dziecka, masa pięknych czarnych włosów. Przez dwie godziny odpowiadała na pytania – przyzwoitą polszczyzną! – kim jest, skąd się wzięła, po co do Polski przyjechała. A przyjechała na stypendium, podszkolić polski i zebrać materiały do pracy o języku propagandy komunistycznej. Jan Rokita siedział w ostatnim rzędzie i nie odezwał się ani razu. W „Alfabecie...” złoży niezwykłe, jak na tak powściągliwego mężczyznę, wyznanie. „Mówiąc wprost, ja się wtedy po raz pierwszy i po raz ostatni w życiu zakochałem od pierwszego wejrzenia (...) To były chwile, które wstrząsnęły całym moim życiem. Nieodwracalnie”.
Te „chwile” trwały niecałe osiem miesięcy. Jesienią Nelly wraca do Hamburga przekonana, że za chwilę dostanie wizę i wróci do Krakowa, do Jana. UB na to nie pozwoli. Ich miłość stanie się dla krakowskiej bezpieki elementem szantażu, żeby pozbyć się Rokity z kraju. Nieskutecznym. Oddzieleni żelazną kurtyną, muszą zacząć żyć osobno. Nelly dużo pracuje: w telewizji SAT 1, w szkole języków obcych, tłumaczy, czarteruje samoloty do Rosji. Najważniejsze – na świecie pojawia się córka Kasia. Jan zajmuje się polityką, bierze ślub cywilny z koleżanką Katarzyną Zimmerrer. Bliska przyjaźń, nieroztropnie uznana za miłość. Małżeństwo kończy się po pół roku.
Ponownie Nelly pojawia się w Polsce tuż przed obradami okrągłego stołu. Na chwilę, zobaczyć Jana. Potem przyjeżdża po dwóch latach, wyjeżdża, znowu wraca. Jan Rokita zostaje szefem URM w rządzie Hanny Suchockiej. Po pięciu latach rozłąki próbują zacząć wspólne życie. 24 lipca 1994 roku w kościele oo. Dominikanów w Krakowie biorą ślub.
Zamiast epilogu
Jak łatwo policzyć, są małżeństwem 13 lat. Kasia ma 19 lat, od roku w Pampelunie, w Hiszpanii studiuje komunikację społeczną. Zna biegle pięć języków. Jest szczęśliwa. Rodzice są z niej dumni. Sami ostatnio spędzają najwięcej czasu w Warszawie. Dyskutują przy śniadaniach, potem cały dzień zajmują się polityką. Tym żyją. Czy 14 września rano Nelly powiedziała mężowi, że po południu przyjmie ofertę prezydenta? Czy Jan Rokita dowiedział się o decyzji żony z telewizji? Odpowiedź na to pytanie znają tylko oni oboje. Również na to, czy Jan Rokita naprawdę wycofuje się z polityki.
W Krakowie, gdzie małżeństwo Rokitów znają najlepiej, nikt w to nie wierzy. O Nelly Rokicie mówią z przekonaniem: łebska baba. Pod pozorami pewnej niezgrabności ukrywa niezwykłe wyczucie polityczne. Lojalna wobec męża. Przekonana, że jej mąż „urodził się” na premiera lub prezydenta, wspierała go i konsekwentnie do tego celu dążyła. Ale może nadszedł czas, by w polityce Nelly Rokita postawiła również na siebie?
Tekst Beata Nowicka / Viva